Minęło kilka godzin od tego, jak
pojawiłem się w tym obozie. Wszystko wydawało mi się dziwne,
dawno nie przebywałem w tak dużym gronie osób, ani nie widziałem
aż tak – jak na te czasy – rozwiniętej cywilizacji..Oczywiście,
podczas podróży mijałem wiele takich obozowisk..Tylko, że
niezamieszkałych. A raczej niezamieszkałych przez ludzi. Roiło się
tam od Zarażonych, szukali pożywienia nawet w formie jakiegoś
szczura. Gdy tylko się pojawił rzucali się na niego całą hordą.
Obserwowałem to wszystko z góry, jakiegoś bezpiecznego miejsca,
gdzie by nie weszli. Zabierałem stamtąd tylko najpotrzebniejsze
rzeczy i już mnie nie było.. A w tym obozie, na miejscu, wydawało
się, że mogę wreszcie jakoś odpocząć, wyluzować choć na pięć
minut.
Zostałem wysłany do mojego, jakby to
powiedzieć..Pracodawcy, dowódcy? To brzmiało jakbyśmy byli co
najmniej w wojsku. Nie ważne. Dzień nie był zbyt piękny, ale
ciepły. Wiatr przez cały czas smagał moje włosy, rozwiewając je
na wszystkie strony. Wszedłem do wskazanego przez jakąś kobietę
domku,wcześniej uprzedzając właściciela kilkukrotnym puknięciem.
Usłyszałem odzew więc wszedłem. Moim oczom ukazał się niziutki
chłopaczyna. Szybko zamaskowałem moje zdziwienie i przywitałem się
z lekkim uśmiechem.
-Będziemy od teraz chyba razem
pracować – podałem mu rękę – Jestem William, Will – zaraz
po uściśnięciu jego dłoni odsunąłem się na krok.
-Ja jestem Cezar – odpowiedział i
imieniem, i przyjaznym uśmiechem – Możesz do mnie mówić jak
chcesz, byle nie kurdupel – podrapał się po głowie. Pokiwałem
na zrozumienie i rozejrzałem się po jego domku, aby zaznajomić się
choć trochę z całym otoczeniem.
-Od razu wyruszamy na jakąś wyprawę,
czy na razie zapasy są w miarę uzupełnione? Wraz z moim przyjazdem
tutaj przyniosłem też trochę jedzenia i picia, które znalazłem.
Patrzył na mnie przez cały czas, gdy mówiłem, a wreszcie
odpowiedział, że na razie nie brakuje niczego. Musiał mnie
zaznajomić nieco z całym terenem. Przeszliśmy przez praktycznie
cały obóz w ciągu tylku kilku godzinek. Wreszcie doszliśmy do
naprawdę ciekawego miejsca, zwróciło moją uwagę od razu. Piękne
mury i duże okna, dookoła las. Obejrzałem cały klasztor z
zewnątrz na tyle ile się dało, a potem weszliśmy do środka.
-Mimo że niby powinno być
bezpiecznie,trzeba uważać na nieumarłych.. - mruknął cicho
Cezar.
-Ten klasztor jest naprawdę piękny,
powiem ci..- mruknąłem z pełnym zaciekawieniem, obserwowałem jak
zrobione były mury, musiałem chociaż ich dotknąć, aby sprawdzić
ten chłód bijący od cegieł. Wszedłem na jeden z murów uprzednio
sprawdzając czy aby na pewno jest bezpieczny i stabilny, a potem
rozejrzałem się bardziej. Z góry wszystko wyglądało o wiele
lepiej niż na dole. Nie zauważyłem żadnego podejrzanego ruchu ani
też nie usłyszałem odgłosu charakterystycznego dla zarażonych. I
wtedy na moją rękę spadła kropla deszczu.
-Oho..Chyba będzie padało.. - i po
moich słowach wzburzyło się troszkę w niebie, obaj usłyszeliśmy
grzmot gdzieś daleko – I chyba na dodatek będzie burza.. -
westchnąłem. Zszedłem więc z muru, zauważyłem, że Cezar nieco
pobladł. Poklepałem go w ramię przekonując w ten sposób, że
będziemy może stąd już wracać.
-Masz jeszcze jakieś inne imię niż
Cezar? - zapytałem z uśmiechem próbując oderwać go od myśli o
burzy..
-Mhm, Alexander Michael – odparł.
-To będziesz Alex, dobra? Chyba, że
wolisz Miki – zaśmiałem się przyjaźnie.
(Miki na drodze przygód, odpowiesz?)
Jprdl, na początku nie zajarzyłam i "Kurwa jaki Mike?!" XDDDDD
OdpowiedzUsuń