wtorek, 17 listopada 2015

Od Williama - CD historii Cezara

Minęło kilka godzin od tego, jak pojawiłem się w tym obozie. Wszystko wydawało mi się dziwne, dawno nie przebywałem w tak dużym gronie osób, ani nie widziałem aż tak – jak na te czasy – rozwiniętej cywilizacji..Oczywiście, podczas podróży mijałem wiele takich obozowisk..Tylko, że niezamieszkałych. A raczej niezamieszkałych przez ludzi. Roiło się tam od Zarażonych, szukali pożywienia nawet w formie jakiegoś szczura. Gdy tylko się pojawił rzucali się na niego całą hordą. Obserwowałem to wszystko z góry, jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie by nie weszli. Zabierałem stamtąd tylko najpotrzebniejsze rzeczy i już mnie nie było.. A w tym obozie, na miejscu, wydawało się, że mogę wreszcie jakoś odpocząć, wyluzować choć na pięć minut.
Zostałem wysłany do mojego, jakby to powiedzieć..Pracodawcy, dowódcy? To brzmiało jakbyśmy byli co najmniej w wojsku. Nie ważne. Dzień nie był zbyt piękny, ale ciepły. Wiatr przez cały czas smagał moje włosy, rozwiewając je na wszystkie strony. Wszedłem do wskazanego przez jakąś kobietę domku,wcześniej uprzedzając właściciela kilkukrotnym puknięciem. Usłyszałem odzew więc wszedłem. Moim oczom ukazał się niziutki chłopaczyna. Szybko zamaskowałem moje zdziwienie i przywitałem się z lekkim uśmiechem.
-Będziemy od teraz chyba razem pracować – podałem mu rękę – Jestem William, Will – zaraz po uściśnięciu jego dłoni odsunąłem się na krok.
-Ja jestem Cezar – odpowiedział i imieniem, i przyjaznym uśmiechem – Możesz do mnie mówić jak chcesz, byle nie kurdupel – podrapał się po głowie. Pokiwałem na zrozumienie i rozejrzałem się po jego domku, aby zaznajomić się choć trochę z całym otoczeniem.
-Od razu wyruszamy na jakąś wyprawę, czy na razie zapasy są w miarę uzupełnione? Wraz z moim przyjazdem tutaj przyniosłem też trochę jedzenia i picia, które znalazłem. Patrzył na mnie przez cały czas, gdy mówiłem, a wreszcie odpowiedział, że na razie nie brakuje niczego. Musiał mnie zaznajomić nieco z całym terenem. Przeszliśmy przez praktycznie cały obóz w ciągu tylku kilku godzinek. Wreszcie doszliśmy do naprawdę ciekawego miejsca, zwróciło moją uwagę od razu. Piękne mury i duże okna, dookoła las. Obejrzałem cały klasztor z zewnątrz na tyle ile się dało, a potem weszliśmy do środka.
-Mimo że niby powinno być bezpiecznie,trzeba uważać na nieumarłych.. - mruknął cicho Cezar.
-Ten klasztor jest naprawdę piękny, powiem ci..- mruknąłem z pełnym zaciekawieniem, obserwowałem jak zrobione były mury, musiałem chociaż ich dotknąć, aby sprawdzić ten chłód bijący od cegieł. Wszedłem na jeden z murów uprzednio sprawdzając czy aby na pewno jest bezpieczny i stabilny, a potem rozejrzałem się bardziej. Z góry wszystko wyglądało o wiele lepiej niż na dole. Nie zauważyłem żadnego podejrzanego ruchu ani też nie usłyszałem odgłosu charakterystycznego dla zarażonych. I wtedy na moją rękę spadła kropla deszczu.
-Oho..Chyba będzie padało.. - i po moich słowach wzburzyło się troszkę w niebie, obaj usłyszeliśmy grzmot gdzieś daleko – I chyba na dodatek będzie burza.. - westchnąłem. Zszedłem więc z muru, zauważyłem, że Cezar nieco pobladł. Poklepałem go w ramię przekonując w ten sposób, że będziemy może stąd już wracać.
-Masz jeszcze jakieś inne imię niż Cezar? - zapytałem z uśmiechem próbując oderwać go od myśli o burzy..
-Mhm, Alexander Michael – odparł.
-To będziesz Alex, dobra? Chyba, że wolisz Miki – zaśmiałem się przyjaźnie.

(Miki na drodze przygód, odpowiesz?)

1 komentarz: