wtorek, 17 listopada 2015

Od Haruki do Williama

W obozie byłem zaledwie od tygodnia i jakoś dziwnie się czułem w nowym otoczeniu. Nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że za murem grasują zombie, które mają twarze kilku moich znajomych z akademii, którzy nie zdążyli się schować na czas lub sąsiadów czy sprzedawców z pobliskich sklepów. Było to dla mnie wyjątkowo przykre i trudne do zrozumienia. Nie mogłem tego przyjąć do wiadomości ani też wmówić sobie, że do końca swojego życia będę mieszkał w takim obozie. Czy taka przyszłość czekała ziemię? Prawdopodobnie. Mimo rozwoju nauki i techniki nikt nie był w stanie zapobiec tragedii lub nie chciał tego robić. Ciągle o tym myślałem i trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Źle sypiałem i wiecznie czułem przepełniającą mnie melancholię. Zwierzęta to czuły i również im udzielało się moje przygnębienie. Nie mogłem patrzeć na to, jak smutnie leżały w swoich posłaniach i zawsze mówiłem im tak:
-Uszy do góry. Ważne, że przeżyliśmy. - i tak było za każdym razem. Bałem się, że przez to wszystko zmienię się. Nie chciałem tego.
Źle spałem i wtedy. Bardzo trudno było mi się obudzić o mojej normalnej porze, czyli godzinie piątej nad ranem. Z wielką niechęcią podniosłem się do pozycji siedzącej i oparłem o ścianę za łóżkiem. Za oknem było jeszcze ciemno i tak bardzo chciało mi się spać, ale na szczęście wstałem z łóżka nie pozwalając, aby sen ponownie mnie zmorzył. Leniwie poczłapałem w stronę łazienki co chwila przecierając swoje oczy, które wciąż się kleiły do snu. Ściągnąłem z siebie piżamkę składającą się z bokserek i przydługiej koszulki i wpełzłem pod prysznic. Odkręciłem lodowatą wodę, która silnym strumieniem zaczęła płynąć po moim ciele od razu budząc mnie do życia. Już z większą świadomością czynów przerzuciłem się na ciepłą wodę drżąc z zimna. Lodowaty prysznic to raczej nic dobrego przynajmniej jak dla takiego ciepłoluba jak jak. Po szybkim prysznicu wytarłem się szybko, ubrałem i uczesałem z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Musiałem zająć się Cezarem. Wsunąłem swoje stópki w stare jeździeckie kozaki, narzuciłem na siebie ciepły płaszczyk i wełnianą czapeczkę na jeszcze mokrą głowę. Wymknąłem się ze swojego domku i przeszedłem do małej przybudówki mieszczącej się zaraz za moim domkiem. Tam urzędował mój wierzchowiec Cezar. Otworzyłem skrzypiące drzwi i zawitałem do małego, ale przytulnego pomieszczenia, w którym mieszkał biały koń. On również budził się o takich porach jak ja. Podszedłem do konia i przytuliłem się do jego ciepłej szyi:
-Dzień dobry, Cezarze. - szepnąłem na co czworonóg odpowiedział cichym parsknięciem i trącił mnie lekko pyskiem w geście powitania. Pogłaskałem go po delikatnych chrapach. Poklepałem go po szyi i podszedłem do wiaderka stojącego w kącie. Wziąłem je i wróciłem do domu po świeżą wodę dla Cezara. Swoim codziennym rytmem robiłem wszystkie poranne obowiązki. Nalałem siwkowi wody do poidła, nasypałem paszy do paśnika i w czasie kiedy koń spożywał śniadanie, ja zabrałem się za czyszczenie go. Na odchodnym obiecałem, że w wolnym czasie zabiorę go na spacer na co on tylko parsknął entuzjastycznie i wrócił do przeżuwania posiłku. Na zewnątrz robiło się coraz jaśniej i słońce zaczęło ogrzewać ziemię swoimi promieniami. Wróciłem do środka, by przygotować śniadanie dla kociaków, które już zaczęły krzątać się po domu. Kiedy tylko zacząłem się rozbierać z butów i płaszcza, grupka pięciu kotów usiadła w równym szeregu pod ścianę czekając na swoje śniadanie. Uśmiechnąłem się do nich i szybko wszedłem do kuchni, by zająć się posiłkiem dla nich. Kilka kromek posmarowanych pasztetem pokroiłem im w kosteczkę i razem z kilkoma kawałkami mięsa wsypałem do dużej miski i położyłem na ziemi w miejscu gdzie zwykle jadały. W tym czasie udało mi się zagrzać im mleka i wlać do drugiej miseczki. Nażarte bestie wróciły na kanapę razem ze swoją matką i zaczęły się leniwie figlować. Ja jeszcze zdążyłem nasypać do karmnika przy oknie trochę ziaren dla ptaków i dopiero wtedy zabrałem się za śniadanie dla siebie. Kilka kanapek, ciepła herbatka i jakieś ciastko były w stanie postawić mnie na nogi. Już miałem się wziąć za swoje śniadanie, kiedy nagle do drzwi ktoś energicznie zapukał. Odłożyłem na bok jedzenie i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a w nich ujrzałem trzech mężczyzn. Jeden z nich raniony był w nogę:
-Zombie atakują?! - spytałem przerażony.
-Gdzie tam. - westchnął jeden z mężczyzny, który podtrzymywał rannego – Jakiś żółtodziób trafił Will'a w nogę strzałą jak ćwiczył strzelanie z łuku. Strzała przeleciała na wylot. - spojrzał na prawą nogę szatyna, która była w opłakanym stanie. W duchu ucieszyłem się, że to nie zombie, ale nie mogłem tego okazać.
Mogło być to źle odebrane.
-Wprowadźcie go. - wskazałem ręką, aby szli za mną. Pobiegłem w stronę pokoju, który był przeznaczony dla pacjentów. Nakryłem łóżko ręcznikiem tam, gdzie miała znaleźć się noga rannego. W końcu zobaczyłem trójkę mężczyzn. Nie dziwiłem się, że szli powoli. Widziałem na twarzy szatyna grymas bólu. Współczułem mu.
-Połóżcie go na łóżku, ale OSTROŻNIE. - dałem nacisk na ostatnie słowo widząc jak nieudolnie się za to biorą. W końcu uporaliśmy się z ułożeniem mężczyzny na łóżku. Ja bez większych rozmyślań pobiegłem do swojego kantorka, gdzie miałem leki, które zdążyłem zrobić w ciągu tygodnia spędzonego w obozie i zebrałem potrzebne przyrządy do zabiegu pozbycia się strzały. Tackę z tym wszystkim położyłem na szafce nocnej zaraz obok łóżka i wróciłem się do łazienki po miskę z letnią wodą, opatrunki i ręczniki. Raniony strzałą chłopak był moim pierwszym pacjentem. Nie mogłem dać plamy. Dwójka mężczyzn cały czas starała się swojego kolegę jakoś oderwać od bólu, ale nie było to łatwe. Mogłem się tylko domyślić jaki chłopak czuł ból. W końcu mając wszystkie przyrządy pod ręką usiadłem na krześle zaraz przy mężczyźnie.
-Wy możecie już iść. Myślę, że już sobie sam poradzę. - powiedziałem poważnym tonem na co chłopaki skinęli głowami i wyszli z mojego domku. Nie lubiłem jak ktoś patrzył mi się na ręce. Cała noga blondyna drżała, ale krew przestała już tak obficie upływać jak zapewne wcześniej. Nożyczkami przeciąłem jego spodnie, by mieć dostęp do zranienia. Zmoczyłem jeden z ręczników i zacząłem bardzo delikatnie ocierać krew z rany. Chłopak na początku syczał z bólu, ale później wraz ze spływaniem letniej wody po jego nodze rozluźnił się lekko i chyba nie odczuwał już tak niewyobrażalnego bólu jak wcześniej. Kiedy już miałem oczyszczoną ranę odłożyłem zakrwawione ręczniki na bok. Sięgnąłem po nożyczki z ząbkowanymi ostrzami leżące na tacy:
-Co ty masz zamiar z tym zrobić? - spytał mężczyzna opierając się na łokciach, ale zaraz opadł, bo napiął mięśnie łydek i zabolało go tam, gdzie miał wbitą strzałę.
-Spokojnie. To do przecięcia strzały. - pokazałem przecinając w połowie oba końce strzały – tą z piórkami i tą z grotem. Robiłem ro bardzo powoli, by nie urazić rany i tym samym nie sprawić mężczyźnie bólu. W końcu w łydce szatyna pozostał patyczek, który należało jedynie wyciągnąć, ale mimo iż wyglądało to łatwo, to w rzeczywistości takie nie było. Sięgnąłem po słoiczek z maścią znieczulającą na bazie pszczelego wosku, kwiatu śmierdziuszka i roztworu z purchawki. Odkręciłem pojemniczek i nabrałem na palce trochę mazi i zacząłem ją ogrzewać. Tę czynność powtórzyłem kilka razy i nacierałem okolice rany. Całe dłonie mi się trzęsły. Nie chciałem, aby chłopaka to bolało.
-Dziwnie to pachnie. - wymamrotał chłopak. Widziałem, że staje się senny od utraty krwi. Zawsze tak jest – Co to za maść?
-To maść znieczulająca na bazie kwiatu śmierdziuszka. Te kwiaty mają dosyć charakterystyczny zapach, ale mają wiele właściwości leczniczych. - powiedziałem cicho. W końcu skończyłem znieczulać czarnowłosego i postanowiłem, że w tym czasie wypytam go o co nieco. Zakręciłem słoiczek, dłonie wytarłem w ściereczkę i spojrzałem na mężczyznę. Dopiero wtedy zauważyłem, że ma rozciętą wargę i drobna zadrapania na twarzy. Musiał się z kimś pobić.
-Czemu mi pan nie powiedział, że trzeba opatrzyć panu twarz? - spytałem z lekkim wyrzutem.
-Jaki tam pan? William jestem. - rzucił – Liczyłem, że sam się zorientujesz.
-Mam na imię Haruka. - powiedziałem, sięgając po wilgotny ręczniczek. Przeniosłem się na krawędź łóżka i nachyliłem nad mężczyzną, aby zetrzeć zaschniętą krew z ran. Widziałem zmęczenie na jego twarzy. Nagły ubytek krwi tak działał na organizm. Ułożyłem się wygodnie nad ciemnowłosym i zacząłem mu delikatnie przecierać zadrapania i zacięcia.
-Czy boli cię coś oprócz nogi? - spytałem.
-Głowa... - wybełkotał - ... i chce mi się spać. To źle? - spytał.
-Nie. Tak nagły ubytek krwi sprawia, że organizm staje się osłabiony. To normalne. Proszę, prześpij się. Zaręczam, że jak się obudzisz to będziesz czuł się lepiej. - powiedziałem przyciszonym głosem. Chłopak tylko westchnął i przymknął powieki. Ja skończyłem ocierać mu rany i zabrałem się za odkażanie ich pewnym roztworem, który odkażał bezboleśnie. Kropelki spadały na ranę i natychmiastowo wsiąkały. Przy okazji dobrze działały na gojenie. Kiedy już twarz William'a była odpowiednio opatrzona zacząłem zaklejać stłuczenia bandażami, by żadne drobnoustroje nie dostały się poprzez nie do ciała. Chłopak usnął. Ja delikatnie wstałem z krawędzi łóżka i ponownie przeniosłem się na krzesło. Noga z pewnością była już dobrze znieczulona. Zacząłem bardzo powoli i ostrożnie wyciągać patyczek z łydki. Kiedy go wyciągnąłem odetchnąłem głęboko. Najgorsze miałem za sobą. Odłożyłem go do stalowej miski i wziąłem do ręki pewien spray. Wstrząsnąłem nim i lekko popsikałem ranę. Spray miał za zadanie odkażać i pomagać w gojeniu się rany. Sięgnąłem po opatrunki i bandaż i zawinąłem starannie zranioną łydkę. Kiedy już się uporałem ze swoim pierwszym pacjentem odetchnąłem wiedząc, że już nie muszę się tak bardzo martwić jego stanem. Wystarczyło czekać aż rana się zagoi. Niestety... to mogło trwać nawet kilka tygodni. Wstałem i zacząłem cicho krzątać się po pokoju, by ogarnąć bałagan. Kiedy już to zrobiłem przykryłem ciemnowłosego ciepłym kocem i poprawiłem poduszki, aby mu się wygodniej spało, zaś sam udałem się do kuchni, gdzie umyłem ręce i kontynuowałem śniadanie. Wystarczyło czekać, aż się obudzi.

William? Możliwe, że drętwe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz