Polecam przy czytaniu wsłuchać się w tę melodię dla umilenia czytania.
Było około południa, a ja jak ten debil szedłem przez las już od kilku godzin potykając się o ostrężyny i coraz bardziej klnąc na moją wybuchowość. Droga zaczynała mi się mierzić głównie przez mżący deszcz, zachmurzone niebo, nieprzebytą leśną gęstwinę oraz lekką mgiełkę utrudniającą widoczność. Dziękowałem w duchu, kiedy droga zaczęła się przerzedzać. Na początku ta wiadomość strasznie mnie uszczęśliwiła jednak zaraz później zacząłem się zastanawiać czy to aby na pewno dobrze. Czemu ona się przerzedza? Drzew było coraz mniej. Krzewy całkowicie już zniknęły jakieś 200 metrów za moimi plecami.
Ciekawość mnie zżerała, jednak nie musiałem czekać długo by poznać tego powód. Moim oczom ukazał się most. Gęsta mgła szczelnie go otulała tak, że nie miałem nawet sposobności zobaczyć co jest na jego końcu.
Nie wiem co było u mnie większe strach czy obrzydzenie. Tak czy inaczej mój mózg przestał funkcjonować, a ja z tej okazji stałem jak skończony palant. Coś, co zakwalifikowałem pod zombie wyczuło moją obecność dopiero po chwili jednak jakby to powiedzieć... Czysto mnie zignorowało zajmując się swoim obiadem. Ale czym to właściwie było? Było zgarbione nad ciałem. Potwór... nazwijmy go Leslie jest to dość neutralne imię, które w całkowitym stopniu także nie identyfikuje płci, a nie chciałbym go urazić mówiąc o tym "potwór" czy "monstrum". Było całkowicie łyse (jak większość zombie), miało dwie długie kończyny tylne, na których właśnie sobie przysiadło nad ciałem. Były one bardziej pająkowate niż ludzkie, a na pewno nie zbudowane jak ludzkie, bardziej przystosowane do stania na czterech nogach. Skóra jego była całkowicie biała, jak kartka papieru. Można powiedzieć , że Leslie był ubrany, a raczej okryty jakąś szmatą, która widocznie kiedyś była ubraniem.
Po chwili patrzenia na tę scenę stwierdziłem, że czas najwyższy coś zrobić i tak za długo stałem w miejscu nie ruszając się. Zrobiłem krok do tyłu, a raczej pół kroku. Leslie zawarczał agresywnie jakby miał się na mnie rzucić. Znów na chwilę zostałem w bezruchu. Po chwili jednak zacząłem poruszać się bokiem w kierunku barierek. Mój przyjaciel siedział na środku dość szerokiego mostu więc skoro nie podobało mu się to, że się cofam postanowiłem go obejść. Znów nie zwracał na mnie uwagi. Kiedy dotarłem do barierek powoli zacząłem przemieszkać się w przód przez kałużę krwi. Po chwili dotarłem do jednego jeszcze nie wypatroszonego ciała. Myślałem właśnie jak go ominąć by nie denerwować Leslie kiedy stwór odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłem czarne oczy, paszcze pełną ostrych zębów. Jego dwumetrowy jęzor ledwo mieścił się w i tak wielkiej paszczy. Ryknął głośno, a raczej zaskrzeczał przeraźliwie. Wyciągnął go w moim kierunku i już myślałem, że tego nie przeżyję, jednak w ostatniej chwili porwał zwłoki leżące przede mną, zaczął je rozpruwać swoimi wielkimi szponami całkowicie nie zwracając na mnie uwagi. Ruszyłem wolno dalej. Po chwili przekroczyłem kałużę krwi. Ruszyłem dalej. Dalej przodem do posilającego się Leslie'go. Dopiero gdy nie widziałem go od 5 minut zacząłem iść przez most normalnie dalej oszołomiony tym co zobaczyłem. Daleko za mną jeszcze ciągnęły się ślady krwi, które za sobą zaniosłem.
Nie musiałem iść długo ponieważ moim oczom ukazały się pierwsze budynki miasta. Miasta Umarłych. Miasta bez żywej duszy, a po drugiej stronie ulicy, na której stałem była dość duża grupa zombie oraz kilka niesprawnych aut.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz