- Myślicie, że to czy będziecie wysyłać samego Cezara czy kogoś mu przydzielicie zrobi dużą różnicę jeśli będzie musiał te osoby wyszkolić? - Gene zawzięcie broniła się od brania na siebie i reszty wojowników dodatkowej pracy.
Siedzieliśmy wszyscy na luźnej naradzie popijając herbatę, trochę się ona przedłużyła. Z resztą jak zawsze. Z godziny zmieniła się w trzy godziny.
- Zawsze byłaby to jakaś pomoc nawet jeśli byłoby to przynieś, podaj pozamiataj - opowiadała się po drugiej stronie Crystal czyli jedna ze strategów.
Szczerze powiedziawszy słuchałem ich tylko w połowie, nieco mnie to nudziło, a nie chciałem się w to mieszać, szczerze powiedziawszy było mi wszystko jedno jak się zakończy ten spór.
- Może dacie na reszcie dojść do zdania temu, kto powinien być najbardziej tym zainteresowany - zaproponowała Effy co wyrwało mnie z zamyślenia
Całe sześć par oczu skierowało się w moją stronę.
- E.. no... - nie wiedziałem właściwie jak zacząć bo w ogóle nie słuchałem ich argumentów
- Ktoś tu znowu sobie przysnął - zauważyła Lucas i dźgnął mnie lekko w bok łokciem - Budzimy się
Uśmiechnął się lekko.
- Ta..., może trochę, a o czym właściwie rozmawiamy? - zapytałem drapiąc się po karku
Effy i Sam westchnęły ciężko, Gene walnęła faceplama, a reszta tłumiła śmiech.
- Mówimy o przydzieleniu wojowników do twojego oddziału, liczba osób rośnie w naszym obozie. Trzeba zwiększyć też liczbę dochodów z przynoszonych zapasów - wyjaśniła mi spokojnie Effy przyzwyczajona do mojej niechęci do brania głosu, udziału i zainteresowania we wszystkich naradach.
- A..., no tak, nie, myślę, że sobie poradzę, a kolejne osoby można po prostu kierować do mojego oddziału, w ten sposób nikt nie będzie poszkodowany. Jeśli wyciągnę w teren dwóch wojowników czy choćby Gene, a w tym czasie ktoś zaatakuje to może się to źle skończyć - wyjaśniłem moje stanowisko
Gene uśmiechnęła się drwiąco do Crystal prezentując swoje zwycięstwo.
Tym zakończyliśmy nasze spotkanie. Lubiłem te spotkania, w których mówiłem tylko dwa słowa i mogłem iść do domu. Powlokłem się więc jak najszybciej do mojego domu. Mimo, że dzień był dość ciepły niebo zasłaniały chmury i wiał nieprzyjemny wiatr. Wszedłem do domu i zaraz poszedłem ubrać na siebie jakiś sweter. Lubiłem chodzić w jednym, czarnym po domu. W kurtce było to trochę dziwne, a w koszulce wiecznie było mi zimno. Po chwili znalazłem się na parapecie w moim pokoju. Obserwowałem chmury, przez które co chwilę przebijało się światło słońca. Siedziałem tak aż z melancholii wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Proszę... - odpowiedziałem na nie
Po chwili do pokoju wszedł jeden z nowych, posłałem mu pytające spojrzenie.
< Ktoś nowy chciałby się wciągnąć w moje opowiadanie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz