Odwróciłam się i odeszłam, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. W sumie nią była. Ucieczka od problemów zawsze świetnie wychodziła ludziom. Skłaniała, jednak do refleksji, które nie bywały już takie wygodne. Czasami nasze własne myśli mogą nas najbardziej zranić. To taki ludzki masochizm, którego nie jesteśmy w stanie się pozbyć. Takie przynajmniej były moje przekonania. Czy słuszne? Tego nie wiedziałam.
Teraz mogłam jedynie iść przed siebie, zostawiając za sobą niewątpliwie zranionego Cezara. Ostrzegałam go, nie mógł mnie za to winić. Nie byłam osobą, z którą można było spędzać czas. Dlaczego, więc ludzi tak ciągle do mnie ciągnęło? Od początku byłam szczera, iż wcale nie interesuje mnie ich towarzystwo, a jednak wracali. Być może to ja byłam głupia, że nie doceniałam ich towarzystwa. Wielu innych bez wątpienia zabiłoby się o ten "wyjątkowy dar", zyskując jego kosztem szacunek i popularność. Nie były to rzeczy, które mogłyby mnie zainteresować. Co prawda, lubiłam być w centrum uwagi, ale bez przesady. Nie można być zawsze numerem jeden, którego ludzie wielbią.
Mimo wszystkich moich przekonań, wiedziałam, że nie powinnam być, aż taka... jaka jestem zazwyczaj. Na umyśle ciążyły mi wyrzuty sumienie, które ciągnęły mnie w stronę "jasnej strony mocy". W jednej chwili miałam ochotę pobiec za Cezarem i przeprosić go za wszystko, a w drugiej olewałam to kompletnie. Chyba naprawdę byłam szalona, a w dodatku cierpiałam na rozdwojenie jaźni. Musiałam coś ze sobą zrobić.
Za nim się spostrzegłam, przeszłam jakoś granice i byłam już poza Obozem. Chyba straciłam na chwilę czujność, ponieważ nie miałam pojęcia, jak dotarłam do tego miejsca, w którym byłam, i co najważniejsze - jak miałam z niego wrócić. Czy powinnam kierować się na północ? A może na zachód? Dlaczego te wszystkie kierunki były, aż takie skomplikowane?
Kiedy wreszcie uznałam, w którą stronę powinnam iść, byłam już na skraju wyczerpania psychicznego. To kompletnie nie było w moim stylu, ale miałam ochotę skulić się gdzieś i zapłakać, czego dawno nie robiłam. Całe życie wydawało się być teraz nieprzyjemne do przejścia i smutne. Bardzo, bardzo smutne. Nie chciałam, żeby aż do tego doszło.
Teraz nie był jednak czas na tego typu rozmyślenia. Musiałam wrócić z powrotem do Obozu i przeprosić Cezara. Tak, wtedy bez wątpienia poczułabym się lepiej i wszystko wróciłoby to normalnego stanu rzeczy. Tylko dlaczego czułam, że było zupełnie inaczej? Że nigdy już nic ze mną nie będzie normalne? Jakbym była chodzącym pechem, przybierającym kostium szczęścia i krzyczącym "Przytul mnie! Jestem całkowicie bezpieczny!". Jasne. A mój brat była analfabetą.
Parę godzin później wydostałam się wreszcie z tego przeklętego lasu i od razu ruszyłam w stronę domu Cezara. Mniej, więcej wiedziałam, w którą stronę się kierować. Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce, zawahałam się, za nim zapukałam w drzwi. Kilka sił ciągnęło mnie w zupełnie różne kierunki. Postanowiłam wybrać ten - moim zdaniem - właściwy.
Zapukałam do drzwi. Kiedy otworzył, natychmiast przybrał zaskoczoną minę.
- Przepraszam - oznajmiłam, nie owijając w bawełnę. - Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać. Zrozum po prostu, że problem nie tkwi w tobie, ale we mnie...
Cezar?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz