czwartek, 31 grudnia 2015

Od Inki do kogoś

Jak to być zombie? Ciekawi mnie to strasznie jednak wątpię czy chciałabym zostać takim owłosionym zombie. Najchętniej z nudów (bo teraz, w tym momencie zżera mnie nuda) rozpoczęłabym badania nad tym przedziwnym organizmie zarażonym tym wrednym wirusem. Tu jest bezpiecznie… Przynajmniej tak mówią inni. Ale ja lubię niebezpieczeństwo. Lubię się bać. Gdy mnie zabrali wiedziałam w jakim świetnym stanie znajduje się moja rodzina. Są (lub JUŻ nie) owłosionymi zombie. Otwieram mój dziennik i piszę:

29 grudnia

Przez cały dzień pada deszcz. Tęsknię za śniegiem. Tęsknię za normalnym życiem. Po raz pierwszy od przyjazdu do Obozu tęsknię za rodziną. Musimy wierzyć i mieć nadzieję, że się zobaczymy… Jeszcze tutaj, na ziemi… Czy wirus dojdzie do Obozu? Bardzo możliwe. Uważnie obserwuję dowódców. Wiele jest rzeczy których nie mają ochoty mi mówić…

I w tym momencie ktoś puka do drzwi domku. Zamykam dziennik, wkładam do drewnianego pudełka, zamykam je na kluczyk i zakładam go na szyję.
- Witam. – mówię do osoby na zewnątrz. - Proszę wejdź!
 
Ktoś?

środa, 30 grudnia 2015

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

Pierwszą reakcją, jaką okazałam po zatrzaśnięciu drzwi było prychniecie i niecenzuralne wyzwanie go w myślach. Czas na refleksje przyszedł dopiero po kilku chwilach. Oparłam się o blat kuchenny, wpatrzona w okno. W wielgaśne okno. Kurde, będę musiała kopsnąć skądś zasłony. Cały świat przecież nie musiał wiedzieć, co akurat robiłam w tej chwili. Dobra, jedynymi podglądaczami mogły być drzewa. Ale trochę zbaczałam z tematu, nieprawdaż? Wracając do sedna refleksji, zaczęłam sobie przypominać moje liceum i wszystko, co było z nim związane. Czy faktycznie mogłam się upodobnić do tych pustych, różowych dziewczyn, które zawsze są wrogami numer jeden głównej bohaterki w młodzieżowych filmach? Szczerze w to wątpiłam. Życie było inne, niż te, które zostało nam ukazane w filmowych liceach. 
Po pierwsze: nie miałam przecież kilku "laleczek Barbie", które chodziłyby za mną krok w krok, były głupie i zwyczajnie ładnie wyglądały. A przecież, według logiki tych filmów, ZAWSZE musi tak być. Serio, nie widziałam chyba ani jednego wyjątku. Tak czy inaczej, ja nie miałam takich "przyjaciółeczek". Cóż, można się po mnie spodziewać, że raczej nie miałam zbyt wielu przyjaciół i trzymałam się na dystans od ludzi. Chociaż kiedyś tak nie było. Przynajmniej nie tak bardzo. 
Eh, to były czasy. Niekończące się imprezy, przystojni chłopacy, wydurnianie się z ekipą. No, tak. Ekipa. Nasza składała się akurat z trzech osób - mnie i dwójki moich najlepszych przyjaciół. Jedynych przyjaciół. Eileen i Cillian zawsze będą zajmować w moim sercu wyjątkowe miejsce. Byliśmy razem do końca. Widziałam się z nimi nawet w dzień, kiedy nastąpił Wielki Wybuch. Ciekawe, co jest z nimi teraz. Czyżby nie żyli? A może gdzieś tam się włóczyli po świecie, poszukując pomocy?
No, i jeszcze pozostawała kwestia chłopaka. Jakby nie było, przez całe życie miałam ich... Uh, wielu. Ale tych, co naprawdę się liczyli było mało. Za to, jeśli chodzi o miłość to był może jeden. Chyba, że coś tam czułam wcześniej, nie pamiętam. Jednak po tym, jak mój radosny Romeo mnie zdradził, zaprzestałam nawiązywania stałych związków. Te na jedną noc całkowicie mi wystarczyły. 
Moje życie było, jednak smutne.

Avery?

Od Sekhet C.D Christophera

Bacznie wysłuchiwałam historii opowiadanej przez Chrisa. Znałam już takie sytuacje. Niegdyś sama padłam ofiarą takiego właśnie śmieszka, który tylko chciał zrobić sobie żart. Wcale nie było mu do śmiechu kiedy karetka zabrała mnie z placu zabaw. Było to tak dawno, a ja pamiętam każdą minutę ze szczegółami. Wtedy miałam pierwszy atak. Pamiętam jak dziś, gdy padłam na ziemię nie mogąc zapanować nad własnym ciałem. Gdy Chris powiedział, że wyskoczył zza ściany i wystraszył tego biednego chłopca, sama potrafiłam dokończyć w głowie tę historię, przypominając sobie własne doświadczenia z takimi żartownisiami.

Od Christopher'a - CD historii Sekhet

Uśmiechnąłem się pocieszająco. Kilka razy spotkałem się z przypadkiem padaczki. Nawet całkiem blisko, jakby nie patrzeć. Wspomnienia wróciły do mnie z siłą uderzenia pociągu.
- Wiesz, miałem kiedyś przyjaciela - zacząłem. - Najlepszego przyjaciela - poprawiłem się szybko. - Nie mieliśmy przed sobą sekretów. Znaczy się, tak przynajmniej uważałem. Pewnego dnia, w Halloween, postanowiłem zrobić mu kawał. Schowałem się za jego domem, gdzie miał na mnie oczekiwać. Wyskoczyłam nagle zza rogu i przestraszyłem go, a on nagle dostał ataku. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Myślałem, że umiera. Na szczęście pomoc przyszła na czas. Jego rodzice właśnie wrócili ze sklepu. Przyjechała karetka i nie widziałem go potem już nigdy - westchnąłem ciężko.
- Czy on... umarł? - przestraszyła się Sekhet. 
- Nie. Jego rodzina się wyprowadziła, sądząc, że mam na niego zły wpływ. Łapiesz? Ja, nie Gen - pokręciłem głową, uśmiechając się smutno. - Chciałbym się dowiedzieć, co się z nim dalej działo. Czy przeżył Wielki Wybuch i czy nie ma mi tamtego incydentu za złe... Eh, przepraszam. To pewnie jest dla ciebie drażliwy temat. Zmieńmy go - odchrząknąłem, wgapiając się w drogę. Przez chwilę szliśmy w ciszy, a jedynym odgłosem, który nam towarzyszył był świergot ptaków i szum drzew. Ten spokój był wręcz upajający, jednak wiedziałem, że nie potrwa długo. Góra dwie godziny i będziemy w centrum miasta. A wtedy zacznie się jatka... Cóż, Chris, sam tego chciałeś, powiedziałem sobie. - A wracając do moich dziwactw i rzeczy, o których powinnaś wiedzieć. Hm, zdarza mi się sikać przez sen.
Rozszerzyła oczy.
- Naprawdę? - zachichotała.
- Nie, ale widzisz. Już się uśmiechasz - zaśmiałem się cicho.

Sekhet?

Od Cezara C.D. Christophera

- Panie Chris - zacząłem, a on skrzywił się na to określenie - Jeszcze mnie do powaliło do reszty! Myślisz, że temu siedziałem na tym drzewie od bitych 5 godzin?! Żeby teraz iść sobie wybijać zombiaki samym nożem?!
Nie odpowiedział nieco zaskoczony moją zmianą zachowania.
- Możesz mi co najwyżej towarzyszyć w drodze powrotnej bo jak przypuszczam w kąpieli nie masz zamiaru, a o tym tylko marzę - rzuciłem
Westchnął, skrzywił się, wolno wstał.
- Okej, niech będzie - stwierdził trochę niechętnie
- Nieźle się poturbował - bąknąłem patrząc w kierunku, z którego przyszedłem
- Jak mu zwiałeś? - zapytał kiedy wlekliśmy się już w kierunku obozu
- Kanibale się na niego rzuciły - wyjaśniłem
- Tak po prostu? A ty żyjesz? - zapytał zerkając na mnie
- Mam szczęście, 9 żyć jak kot - odpowiedziałem lekko się uśmiechając
Byliśmy koło muru otaczającego obóz. Przynajmniej w lesie za nami zrobiło się nieco ciszej, jednak z burzowych chmur, które już od dłuższego czasu przysłaniały niebo w końcu zaczął kropić deszcz.
- Jak tak Ci się nudzi to możesz się ze mną wybrać za dwie godziny do miasta po dostawę. Wyglądasz na kogoś kto da radę trochę udźwignąć - powiedziałem naciągając kaptur na głowę.

< Chris?>
Tak, tak, wiem, mało kreatywne, w ogóle kupa, muszę napisać jeszcze kilka ;)

wtorek, 29 grudnia 2015

Od Avery'ego - CD Genevieve

- Wiem, czemu - rzuciłem niespodziewanie, po czym, jak gdybym był u siebie, położyłem się na całej długości kanapy, zakładając ręce za głowę.
Mimika twarzy Genevieve wyraźnie sygnalizowała jej niezadowolenie. Warknęła tylko cicho pod nosem i patrzała na mnie z uwagą, czekając na kolejny ruch.
- Wiesz, czemu co? - odparła z grymasem na ustach.
- Wiem, czemu rodzice kochali bardziej twojego brata.
- Oh, oświeć mnie. Bo wcale właśnie nie powiedziałam ci swojego założenia.
- Naturalnie, że powiedziałaś. Jednak ja również mam swoje założenie - uśmiechnąłem się ironicznie. - Więc mówisz, że byłaś znana w swojej szkole?
- Chyba głuchy nie jesteś.
- Taa.. Robiłaś, co chciałaś, bo byłaś popularna i byłaś popularna, bo robiłaś, co chciałaś. W porządku. Ale czy to właśnie nie takich ludzi społeczność nienawidzi?
- Jak mnie nienawidzili, to jakim cudem byłam popularna? - rzuciła.
Zaśmiałem się cicho.
- Nastolatkowie nie są dobrym materiałem do porównania ich do reszty społeczności. Ze względu na ich niedostatecznie dojrzałe zachowanie.
- Tak, wmawiaj sobie - spojrzała zniesmaczona w stronę okna.
Podniosłem się do pozycji siedzącej i oparłem łokcie o kolana, przyglądając się uważnie reakcji Gen.
- Kiedy ostatnio z kimś byłaś? - powiedziałem poważnie.
Kobieta automatycznie przeniosła na mnie swój wzrok, a jej cierpliwość ewidentnie sięgała zenitu.
Dobrze.
- A ciebie co to do cholery obchodzi? - warknęła.
- Czyli dawno.. - wyprostowałem się i wziąłem ostatni łyk kawy.
- W co ty ze mną grasz, Avery?
- W nic - podniosłem brwi i pokiwałem przecząco głową. - Absolutnie nic...
- Tak też myślałam - odchrząknęła.
Uśmiechnąłem się szeroko i jak poparzony wstałem z kanapy. Bez zastanowienia ruszyłem w stronę drzwi, otwierając je szeroko, po czym stanąłem za progiem, odwrócony przodem do wnętrza budynku. Kobieta podeszła do mnie.
- Nie rób sobie wrogów, Gen. Nie warto - rozejrzałem się po lesie. - Tutaj? Tutaj tylko sobie zaszkodzisz.
Uniosłem kąciki ust i zszedłem ze schodów. Nim zniknąłem z jej zasięgu wzroku, odwróciłem się za siebie, by sprawdzić czy wciąż tam stoi. Chwilę trwało zanim zamknęła drzwi, a ja się oddaliłem.

Gen?

Od Kaspra C.D Elisabeth

- Hm... A możesz mi powiedzieć, co mam do wyboru?- zapytałem.
- Lekarz, łowca, strateg, zwiadowca, zbieracz, kucharz, nauczyciel, wojownik, strażnik dzienny lub nocny.- wyrecytowała dziewczyna na jednym wdechu.
Stanowiska związane z jedzeniem odpadły jako pierwsze. Prędzej wszystko bym zjadł, niż przyniósł innym. Do wojownika i stratega jakoś mnie nie ciągnęło. Nauczyciel? Bliżej mi do ucznia. Boję się strzykawek, dlatego nie byłbym dobrym lekarzem. Pozostało mi zostanie strażnikiem. Według mnie noc służy do spania, a nie łażenia po lesie, więc moje stanowisko już wybrane.
- Chcę zostać strażnikiem dziennym.- zadecydowałem.
Dziewczyna tylko się uśmiechnęła. W tej chwili zdałem sobie sprawę, że nawet nie znam jej imienia. Trochę dziwnie byłoby dzielić dom z osobą, której tożsamości nie znam.
- A jak masz na imię?- zaciekawiłem się.
- Elisabeth.
W tym momencie dziewczyna wstała z kanapy i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie. Mruknęła coś o mapie i pośpieszcie udała się w stroną drzwi. Zostałem sam w domku. Normalnie pewnie poszedłbym poszukać dla siebie łóżka, ale zżerała mnie ciekawość gdzie poszła Elisabeth. Postanowiłem iść za nią. Szedłem za nią w odpowiedniej odległości, takiej, żeby jej nie zgubić, ale żeby też mnie nie zauważyła. Po kilku minutach dziewczyna weszła do jakiegoś domku. Usiadłem za drzewem i czekałem na jej wyjście. Kiedy prawie zasnąłem, usłyszałem trzaskanie drzwi. Dziewczyna udała się w dalszą drogę. Odczekałem chwilę, a potem wyruszyłem za nią. Po paru metrach Elisabeth stanęła.
- Kasper, wiem, że za mną idziesz.- powiedziała.
- Ale kiedy się zorientowałaś?- zapytałem podchodząc do niej.
- Od razu po wyjściu z naszego domku. Usłyszałam jak drzwi się zamykają. Trzeba by je naoliwić.- odpowiedziała.
Faktycznie, mogłem trochę odczekać, zanim wyszedłem z domu. Wtedy nie usłyszałaby skrzypienia i nie zorientowała się, że za nią idę.
- Dokąd idziesz?- zmieniłem lekko temat.
- Muszę zebrać trochę zasobów dla obozu.
- Ach tak... Mogę iść z tobą?- zapytałem.
Co prawda nie stęskniłem się za ,,żywymi trupami'', ale czułem, że po prostu muszę chociaż jeszcze raz zobaczyć świat poza obozem. Nie byłem to długo, może 3 godziny, ale i tak wydawało mi się, że jest tu dla mnie za mało miejsca. Wcześniej mogłem chodzić gdzie chciałem, a teraz ograniczał mnie teren Obozu Ocalałych.
- To mogę iść?- ponowiłem pytanie, gdyż Elisabeth nie odpowiedziała za pierwszym razem.
Elisabeth?

Od Sekhet C.D Christophera

Próbowałam stać w ciszy ale niestety, mam za długi jęzor a cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Nie chciałam wcinać się w ich pożegnanie, po prostu jakoś tak samo wyszło, że ciągle go pospieszałam. Bądź co bądź chciałam jak najszybciej wyruszyć w drogę… A może to była czysta zazdrość, że ze mną nie żegnał się nikt. W sumie to też mógł być jakiś powód, nie wiem. Nie jestem pewna. Moja „ciemna” strona zrobiłaby to po prostu z czystej przyjemności. Tak, Sekhet ma rozdwojenie jaźni . Czasem tak bywa gdy ktoś przeżywa chorobę psychiczną. Ruszyłam więc przed siebie wolnym krokiem pozostawiając go trochę z tyłu by mógł bez przeszkód się z nią pożegnać. Skubany, ma tak długie nogi, że nadgonił mnie w minutę.

Od Elisabeth - C.D. historii Kaspra

Zabierałam się za przygotowania do wyprawy poza tereny obozu. Tak, kolejnej w tak małym odstępie czasu. Potrzeba więcej broni, jedzenia... właściwie wszystkiego. Rozłożyłam wszystkie potrzebne rzeczy i sprawdziłam czy wszystko mam. Jedzenie, woda, leki, bandaże, noże, łuk, strzały, naboje, wszelka broń palna. Chciałam zabrać jeszcze granaty, ale nie jestem do końca pewna, czy to dobry pomysł. Dobra, jeszcze tylko jakaś mapa i  mogę ruszać. Tylko gdzie ona jest?
Przeszukałam chyba cały dom! Nawet zrobiłam przesłuchanie Seth'owi (nigdy nic nie wiadomo). Cóż, może świecenia lampą w oczy to nie jest dobry pomysł, ale przynajmniej dowiedziałam się, że ma ją Cezar. Głupia zapomniałam, że przychodził niedawno po mapę. Ups.
Pospiesznie założyłam glany (niezawodne na niebezpiecznych wycieczkach) oraz wojskową kurtkę i skierowałam się w stronę domu Cezara.
Byłam już mniej więcej w połowie drogi, kiedy usłyszałam czyjś krzyk. Nie było to wołanie o pomoc albo nawet wrzask strachu, ale sprawdzić nie zaszkodzi. Jeśli się nie mylę, pochodził mniej więcej ze strony wejścia. Tam też poszłam. Na szczęście mój słuch jest niezawodny i rzeczywiście kilka metrów od jaskini stał jakiś chłopak. Zmierzyłam go wzrokiem szukając jakichś oznak zarażenia. Chyba jest o zdrowych zmysłach. Ma trochę ran, ale to nic wielkiego.
- Ja jestem. - podniosłam zgiętą rękę. - A ty to...?
- Kasper. - westchnął, jakby był już zmęczony powtarzaniem swojego imienia.
- Chodź, Kasprze, wybierzesz sobie jakiś domek i stanowisko. - po tych słowach odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę najbliższego domku.
Była nim piątka, czyli mój i Seth'a. Są porozrzucane po całym terenie obozu, zamiast stać w rzędach - jest to ustawienie bardziej strategiczne, niżeli estetyczne.
Stanęliśmy przed domkiem w odległości kilku merów. Spojrzałam wyczekująco na Kaspra, a ten wzruszył ramionami.
- Ten jest ok.
- To dobrze, bo ktoś musi ogarnąć Seth'a. - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kim jest Seth?
- Współlokatorem.
Chłopak pokiwał głową bez słowa. Weszliśmy do domu.
- Dobra, to jakie stanowisko chciałbyś pełnić? - zapytałam sadowiąc się na kanapie.

Kasper?
Wiem jakie stanowisko, ale nie chce mi się dalej pisać xd

Od Christopher'a - CD historii Sekhet

Kiedy wreszcie wróciłem do domu, przebrałem się w wygodniejsze ciuchy. Ciemne spodnie, biała koszulka z dobrego, niedrącego się materiału i traperki powinny wystarczyć. Do ciemnozielonego plecaka spakowałem jedzenie, które dostałem w stołówce - czyli parę bochenków chleba, różne rodzaje mięska, trochę owoców i warzyw, trzy tabliczki czekolady i oczywiście kilka butelek wody. Powinno starczyć na te kilka dni, pomyślałem. O ile, naturalnie, nie zostanę zabity.
Wreszcie mogłem ruszyć w umówione miejsce. Sekhet była już na miejscu, paląc papierosa. Podszedłem do niej, starając się nie kaszlnąć. Doskonale znałem już ten zapach. Towarzyszył mi zawsze, kiedy za młodu jeździłem do dziadka - nałogowego palacza. Zginął dwa lata przed Wielkim Wybuchem na raka płuc. Cóż, kto by się tego spodziewał? Od tamtej pory starałem się ograniczać moje kontakty z tytoniem, chociaż czasem sam coś sobie zapaliłem. Jednak teraz, gdy dziewczyna mi go zaproponowała, stanowczo pokręciłem głową. Tylko bym dostał ataku kaszlu. 
- Raczej podziękuję - mruknąłem, przyglądając jej się bacznie. - Gotowa?
- A byłabym tu, gdyby było inaczej? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Wzruszyłem ramionami. Trochę racji w tym było. Dałem jej znak, że możemy ruszać. 
Mijaliśmy dobrze znanych nam ludzi, którzy przypatrywali się nam z uniesionymi brwiami, kręcąc jednocześnie głowami. Najwyraźniej myśleli, że mamy marne szanse przeżyć. Cholera. Nawet ja tak zacząłem uważać. Najbardziej, jednak obawiałem się spotkania jednej osoby. Ale nazywałem się przecież Christopher Richardson. Musiałem mieć pecha.
Genevieve stała tuż przy wyjściu z Obozu, mrużąc wściele oczy. Jej prawa noga wybijała rytm na ziemi, a ona sama wyglądała, jakby miała zamiar pobić mnie, jak w dzieciństwie, a potem zostawić na pastwę losu. Albo najlepiej oddać w ręce zombie. Tak, te myśli pewnie przechodziły właśnie przez jej głowę. 
- Co ty sobie wyobrażasz? - naskoczyła na mnie, skutecznie zasłaniając przejście swoim ciałem. Może była o wiele mniejsza ode mnie, ale również znała się na sztukach walki. Łatwo mogła mnie powalić. Tak też zatrzymałem się. Sekhet obok mnie westchnęła niecierpliwie, sięgając po kolejnego papierosa. Tak, miała rację. To mogło troszeczkę potrwać. 
- Skąd w ogóle wiesz, że gdzieś idę? - prychnąłem, jednak nie będąc w stanie spojrzeć jej w oczy.
- Ptaszki ćwierkają - zacisnęła pięści. Cofnąłem się o krok. To nie mogło skończyć się dobrze. - Tak w skrócie, to wiem od Chloe. Trzeba było zachować to dla siebie, braciszku - chyba po raz pierwszy Gen spojrzała na Sekhet, naturalnie jej nie rozpoznając. Jej wzrok, jednak nie spoczął na niej długo. Oczywiście, moja siostra miała wywalone na to, kto idzie w paszczę śmierci razem ze mną. Eh, kochana była. Bez wątpienia. - Jeśli teraz wyjdziesz z tego pieprzonego Obozu, możesz już nie wracać. Oczywiście, jeśli będziesz w stanie wrócić. Obiecuję, sprzedam wszystkie twoje rzeczy.
To nieco mnie otrzeźwiło.
- Nawet książki o patomorfologii? - zapytałem słabo.
- Nawet książki o patomorfologii - oznajmiła bez cienia skruchy. - Przyrzekam, CC. Zrobię to.
Odchrząknąłem, niepewny już tak bardzo, czy chcę iść. Jednak Sekhet poraziła mnie ostrym spojrzeniem. Jasne, to teraz nie było ważne. Zresztą, Gen nigdy nie sprzedałaby moich książek, prawda? Prawda!?
- Też będę za tobą tęsknić - oznajmiłem, wymijając ją. Krzyknęła w cichym oburzeniu. Do tej pory jeszcze nikt nie sprzeciwił się jej woli, szczególnie ja. Nawet, kiedy byliśmy mali rodzice ciągle pozwalali jej na wszystko. I proszę, co z tego wyrosło.
- Jak możesz tak zwyczajnie odwracać się ode mnie plecami! - wrzasnęła za mną. Po chwili obok mnie spadł ciężko kamień. Super. Teraz rzucała kamieniami? Opętana laska, kompletnie. - Chris, proszę! To nie jest zabawne! Mam tylko ciebie! 
Na to stwierdzenie zatrzymałem się. W sumie miała racje. Do tej pory myślałem tylko o sobie. Ale jeślibym umarł, Gen może być kompletnie załamana. Mimo, że często się kłóciliśmy, kochałem ją i wiedziałem, że ona kocha mnie. Jak przeżyje, gdy mnie może już nie być?
- Daj mi cztery dni. Wrócę, obiecuję - podszedłem do niej i gwałtownie ją przytuliłem. - Obiecuję, naprawdę.
- Możemy już iść? - usłyszałem zniecierpliwiony głos Sekhet. Prawie zapomniałem, że tu jest.
- Jasne - mruknąłem, odsuwając się od Gen. Miała łzy w oczach. To było takie niecodziennie. Prawie chciałem zrobić jej zdjęcie. Oczywiście, musiałem nie mieć aparatu. Standard. - Cześć - uśmiechnąłem się smutno, odwróciłem się i poszedłem za Sekhet, która była już dalej z przodu.

Sekhet?

Odchodzi

Jessica odchodzi. Właścicielka nie podała przyczyny. 

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Od Sekhet C.D Chrisa

Jego prośba trochę mnie zaskoczyła. Wyjść do miasta pełnego zombie, gdzie za każdym rogiem może czyhać śmierć? Wchodzę w to! A może on specjalnie chce zwabić mnie za granice obozu, żeby mnie skrzywdzić? W sumie, to nie takie głupie… Trudno! Już teraz jestem ledwo żywa, najwyżej mnie tylko dobije.
- Zgadzam się.- odpowiedziałam uśmiechając się szeroko. Chłopak widocznie nie był przygotowany na tą odpowiedź bo rozdziawił szeroko usta. Ja zaś zadowolona z siebie poszerzyłam uśmiech ukazując swoje białe ząbki, po chwili i on się uśmiechnął.
- Świetnie, chociaż nie będzie nudno.- odparł stawiając koszyk na ziemię. Przyglądałam się mu z ciekawością przekrzywiając głowę w lewą stronę. W sumie, nawet nie wiem dlaczego tak robiłam. Zawsze gdy coś zwracało moją uwagę, głowa automatycznie opadała mi na lewe ramię. Rzeczywiście jestem jakaś dziwna.

Od Emmy - CD historii Sky

W naszym domku powoli robiło się tłoczno. Cztery osoby w takiej maciupeńkiej chatce! Pomyślałby kto, że ledwie się tam mieściliśmy. W rzeczywistości, jednak nasz domek był o wiele większy, niż wydawało się, zwyczajnie się na niego patrząc. Było to wielkim plusem, według mnie. Och, i oczywiście byłam na miejscu pierwsza, by poznać nowy współlokatorkę. 
Najwyraźniej wstałam odrobinę za późno, ponieważ kiedy zapukałam do jej drzwi, nie było odpowiedzi. Lekko je uchyliłam i zajrzałam. W środku było pusta. Westchnęłam, nie wiedząc, co dalej robić. Nie byłam, jednak osobą, która łatwo traciła nadzieję. Szybko udałam się na dwór i rozejrzałam się dookoła. Co prawda, nie wiedziałam za bardzo, jak wygląda ta nowa dziewczyna, ale liczyłam na to, że i tak szybko się tego dowiem. W końcu w Obozie nie mogło  być, aż tak dużo nowych osób, prawda?
W końcu zauważyłam ciemnowłosą dziewczynę, zmierzającą w przeciwnym kierunku.
- Ej! - krzyknęłam. Dobra, może było to odrobinę niegrzeczne, ale nie należałam do jakichś tam wielkich dam. Nie chciałam jej, jednak od siebie zrazić, więc uśmiechnęłam się uspokajająco. Pamiętałam, że ja też byłam rozkojarzona swoim pierwszym dniem w Obozie.
- Kim jesteś? - zapytała, lekko zmieszana. 
- Emma, twoja współlokatorka - poszerzyłam uśmiech, wyciągając ku niej dłoń - Skylla, tak?
- Wystarczy Sky - przyjęła moją rękę i nią potrząsnęła. Przez chwilę zapadła niezręczna cisza, a ja nie byłam specem w ich przerywaniu. 
- Mogę iść z tobą? - pytanie było pierwszym, co przyszło mi do głowy.

Sky?
 

Od Katheriny C.D Avery'ego

Kolejny piękny dzień, c'nie? David jest przeziębiony, więc zaraża, a cholera jedna nie chce siedzieć u siebie. Jess pałęta się po okolicy. Pewnie ze swoją "przyjaciółką". O! Jeszcze w domku będzie nowy. Cudownie. Po prostu pięknie. Tylko tego mi brakowało. Mam ochotę to wszystko olać i pójść spać. Usiadam w salonie z kubkiem kawy. David przyszedł i usiadł obok. No super, no. Będę chora. Uduszę go. Mimowolnie wstałam i popatrzyłam w okno. Aha. Nowy gostek już jest. Zapukałam w szybę, chłopak po chwili wszedł do domu. Spojrzałam na Śpiącą Królewnę. Zarazek wstał i z miną zbitego psiaka udał się do siebie.
- Cudowna pogoda na wyprowadzkę do nowego miejsca, czyż nie? - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Prawda. Jestem Katie. - oklepałam miejsce obok, dając mu znak, że pozwalam mu usiąść obok.
Usiadł obok. Nastała długa cisza. Aż mi zaczęło dzwonić w uszach. Powinnam go spytać o imię lub coś? Potrzebuję jakichś wskazówek. Jak się rozmawia z ludźmi. W sumie... Dobra raz kozie śmierć.
- Zdradzisz mi swoje imię czy to taka pewna tajna, cenna i ważna informacja, że człowiek mojego pokroju nie może się dowiedzieć? - uśmiechnęłam się zadziornie.
- Ależ nie. Avery. - przedstawił się.
- Gdzie moje maniery. Kawy, herbaty? - spytałam wstając.
Poszłam do kuchni, a Avery za mną.

Avery? Miał być wielki powrót, ale... Wiesz. 

Od Christophera - CD historii Sekhet

Westchnąłem ciężko. Dziewczyna nie dość, że była dziwna to jeszcze odrobinę irytująca. Ale, hej, nie byłem moją siostrą. Postanowiłem mimo to dać jej szanse. Byłem przecież psychologiem, nie? Znaczy się, zacząłem studia psychologiczne, ale to wcale nie było ważne. Zawsze lubiłem dowiadywać się o ludziach, jak najwięcej,  a Sekhet była chodzącą tajemnicą. Miło będzie ją rozszyfrować.
- Mogę ci odpowiedzieć, jak chcesz - odrzekłem po pewnym czasie, starając się brzmieć odrobinę głośnej, bo deszcz lunął już całą swoją siłą. Cóż, najwyraźniej trochę tu postoimy. Przynajmniej ja. Dziewczyna miała chyba na to wszystko wywalone. - Wybieram się na kilka dni poza granice Obozu.
Spojrzała na mnie, a jej oczy otworzyły się szeroko. 
- Serio? Takie niby wakacje? - uniosła brwi. - Fajnie. Jesteś jakimś wojownikiem, czy coś, że tak chętnie się tam wybierasz? 
Uśmiechnąłem się pobłażliwie, ale raczej ta pobłażliwość była skierowana do mnie. Jezu, faktycznie. Moje życie było beznadziejne i dodatkowo mogłem niedługo umrzeć. Szczególnie, że moje umiejętności walki nie były nigdy szczególnie wysokie, chyba, że chodziło o szermierkę. W takich walkach byłem niepokonany. No, dobra. Może niekoniecznie, ale zawsze to jakaś opanowana umiejętność.
- Niezbyt - wzruszyłem ramionami. - Jestem doradcą.
- Ach, no to powodzenia - mruknęła sarkastycznie. - Pewnie całe dnie siedzisz przy papierach. Ciekawe, jak długo pożyjesz tam, po drugiej stronie.
- Nie jestem, aż taki beznadziejny! - odparłem urażony. - Nie martw się o mnie, dam sobie radę.
- Jak uważasz - powiedziała obojętnym tonem.
Nagle wpadłem na tak absurdalny pomysł, że miałem ochotę zdzielić się w łeb. Nie, dopiero ją poznałem. Tak nie wypada - pomyślałem sobie. Ale z drugiej strony...
- Hej, Sekhet - uśmiechnąłem się do niej niewinnie. - Patrz, ty uciekasz przed tymi z lecznicy, a ja wyjeżdżam. Może zabrałabyś się ze mną? Będzie fajnie.

Sekhet? Ty masz brak weny?

Sara Jerome

Sara Jerome | 18 lat | Zwiadowca

Od Sky

Otworzyłam oczy, przyzwyczajając je do światła. Obudziłam się w łóżku. Jestem tu jeden dzień, poznałam większość terenów, ale co teraz? mam siedzieć w domu? A nie lepiej iść na dwór? ta..Chyba pójdę. Może ktoś mi przydzieli jakieś zadanie, czy coś. Ubrałam się, wzięłam sztylet i poszłam przed siebie. Rozglądałam się na boki. Miejsce wydawało się nawet spokojne. Nie to, co w mieście...Skupisko zombiaków było nie do zniesienia.
A tutaj? Jak w raju!
Rozmyślnie przerwała mi jakaś dziewczyna. Stanęła przede mną.
- Cześć. Jesteś...
- Skylla- dokończyłam.
- Ja jestem Elisabeth. Jesteś łowcą, tak?- Spytała.
- Mhm- Odparłam.
- Ok, to jak będę miała dla ciebie jakieś zadanie, powiadomię cię..A teraz muszę iść.- Powiedziała szybko.
Ach..przynajmniej już kogoś poznałam.
Ruszyłam dalej w głąb. Może by pójść nad wodospad?
- Ej!- słyszałam za sobą. Odwróciłam się, a widząc kogoś idącego w moją stronę spytałam:
- Kim jesteś?

Ktoś?

Od Sekhet C.D historii Chrisa

Naprawdę myślałam, że chłopak zaciągnie mnie do jakiejś ciemnicy i tam zgwałci. Widocznie czasem też mogę się mylić. Pomógł mi wstać, w dodatku był spokojny i opanowany. Bardzo zdziwiło mnie jego zachowanie lecz nie dawałam tego po sobie poznać. Cóż w całym swoim życiu trafiałam na samych idiotów dlatego też jego postawa wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. Coraz rozglądałam się nerwowo sprawdzając czy nikt za mną nie poszedł. Dość niekomfortowa sytuacja. Stałam tak na środku trawnika, a on patrzył na mnie jak na jakąś wariatkę.

Inka Adamson

Inka Adamson | 18 lat | Wojowniczka

Od Christophera - CD historii Sekhet

Stałem sobie właśnie w radosnym nastroju w radosnej kolejce do wzięcia jakiegoś żarełka czy coś podobnego. Obok mnie o blat opierała się Chloe. Dyskutowaliśmy właśnie o różnicach między kolorem karmazynowym, a różowym. Ja nie widziałem żadnych, ale byłem facetem, więc oczywiście nie miałem prawa głosu. Za to dziewczyna nie skrywała swojego oburzenia, jakim to jestem idealnym przykładem typowego gościa. No, hej. Tylko geje rozróżniają barwy, nie?
Tak czy inaczej, szybko dostałem swój posiłek, który miał starczyć mi na kilka dni. Pożegnałem się z Chloe, która życzyła mi szczęścia w mojej wyprawie, a raczej starała przekonać się mnie, żebym nigdzie nie szedł. W końcu mogłem zginąć, a to nie byłoby już przyjemne. Wzruszyłem tylko ramionami, mówiąc, że i tak nic ciekawego nie wydarza się w moim życiu, od kiedy Gen się wyprowadziła.
Ruszyłem ścieżką prowadzącą do mojego domu, by dokonać tam ostatnich przygotowań. W sumie to nie zaszedłem nawet daleko, kiedy coś gwałtownie wpadło na mnie, wytrącając mój koszyk z jedzeniem. Nic się nie rozsypało, więc szybko go podniosłem, a swoją uwagę skupiłem na dziewczynie, która uderzyła we mnie, jak torpeda. Siedziała teraz na ziemi, rozglądając się dookoła.
Spojrzałem na nią niepewnie. Wydawała się lekko rozkojarzona. W oczach miała łzy. Rany, naprawdę robiłem takie nieprzyjemne wrażenie? Od tego powinna być moja siostra. Zawsze starałem się być sympatyczny i uczciwy wobec innych. A tu wychodzi na to, że ludzie się mnie boją. Po prostu zajebiście, pomyślałem, wyciągając dłoń w kierunku nieznajomej.
- Hej - zacząłem ostrożnie. - Jestem Christopher. Nie musisz się bać, wiesz?
Odchrząknęła, przyjmując moją dłoń. Szybkim ruchem podciągnąłem ją do góry, aż się zachwiała. Przeszła kilka kroków w tył i w tym momencie zauważyłem, że jest ubrana dosyć dziwnie. W ogóle była jakaś dziwna. Nie to, żebym to ja był od oceniania ludzi. Ale osoby, które są naturalnie siwe, a nie podchodzą jeszcze do sześćdziesiątki, wzbudzają zainteresowanie. 
- Nie boję się - odparła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Rozejrzała się wokół, jakby ktoś ją gonił. Ponownie odchrząknęła. Hm, może miała kaszel? - Wybacz, ale muszę już lecieć.
- Ej, ej. Nie uciekaj - złapałem ją za ramię, a ona lekko drgnęła, ale się zatrzymałam. - Powiedz chociaż, jak masz na imię i przed czym tak starasz się uciec - uśmiechnąłem się zachęcająco. - Wybacz, ale wyglądasz, jakby groziło ci jakieś niebezpieczeństwo, a ja muszę zachować podstawy moralne i ci pomóc. Więc powiedz, nieznajoma, o co chodzi?

Sekhet? Chris nie gryzie :P

Od Kaspra

Kolejny dzień wśród ,,żywych trupów''. Czasami zastanawiam się, dlaczego nie umarłem jak moi bliscy. Co prawda nie mam pewności, czy na pewno nie żyją, ale tak mi się wydaje. Usiadłem na schodach od dawnej biblioteki. Nigdzie nie było widać moich ,,kolegów'', więc byłem bezpieczny. Wyjąłem z kieszeni jabłko, którego zerwałem z sadu za miastem. Kiedy zjadłem całe usłyszałem nad głową dziwny odgłos... Helikopter? Nie, to niemożliwe, przecież nikt w mieście oprócz mnie nie przeżył. Spojrzałem w górę i dostrzegłem to, czego nigdy bym się nie spodziewał. Wojskowy helikopter leciał w stronę pola kukurydzy. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem za nim. Wybiegłem z miasta. Widziałem jak lądują w samym środku pola. Byli jakieś 400 metrów ode mnie. Przyspieszyłem, chociaż nie miałem już sił. W takich chwilach żałuję, że nie jestem wysportowany. Helikopter zaczął startować. Ostatkiem sił krzyknąłem, żeby zaczekali. Na szczęście mnie usłyszeli. Spuścili mi drabinkę, po której wszedłem do środka. Siedziało tam dwóch żołnierzy. Spojrzeli na mnie niepewnie, a później wymienili spojrzenia.
- Jak Ci na imię?- zapytał pierwszy.
- Kasper...
- Witaj Kasprze. Ja jestem oficer Scot, a to szeregowy Billy. Przewieziemy cię do specjalnego miejsca, gdzie Pożoga nie dotarła. Zgadzasz się?
- Tak.
- Carl, leć do Obozu Ocalałych!- krzyknął oficer.
***

Kilka minut później dolecieliśmy do miejsca.
- Słuchaj mnie. Idź do tej jaskini. To jest wejście do obozu. Przydzielą ci tam dom i stanowisko.- oznajmił Scot.
Wyciągnął ze swojego plecaka pistolet, nóż, trochę jedzenia i wody. Podał mi je i kazał zachować. Schowałem je do mojej torby i wyskoczyłem z helikoptera. Zgodnie z instrukcją wszedłem do jaskini. Było dość ciemno, ale już po chwili znalazłem wejście do obozu. Światło lekko raziło mnie w oczy. Rozejrzałem się dookoła. Scot mógł powiedzieć gdzie jest ,,szef'' tego miejsca. Niepewnie ruszyłem przed siebie. Po kilku minutach usłyszałem kroki za sobą. Szybko odwróciłem się, ale nikogo nie zobaczyłem.
- Jest tu ktoś?!- krzyknąłem.
Ktoś?

Kasper Kennedy

Kasper Kennedy | 16 lat | Strażnik dzienny

Skylla Reeve

Skylla Reeve | 16 lat | Łowca

Od Williama - C.D historii Haruki

Wiedziałem, że ten kto zapukał nie przyniesie nam lepszego samopoczucia. W ułamku sekundy wszystko poszło się pieprzyć. Gdy wrócił zauważyłem, że był zawstydzony, wyglądał jakby uszło z niego całe życie. Zanim zamknąłem za sobą drzwi pomyślałem, iż lepiej by było pójść do niego. I tak właśnie zrobiłem. Bez pukania złapałem za klamkę wchodząc do środka.
- Dlaczego poszedłeś? - zapytałem od razu podchodząc do samego łóżka - Przecież nic się nie stało, kontynuujmy - zdobyłem się na delikatny uśmieszek, pochyliłem się nad nim próbując ułożyć dłoń na jego gorącym od zażenowania policzku. Odepchnął moją dłoń odwracając się na drugi bok, zakrył się przy okazji kołdrą tak szczelnie, że myślałem już nad tym czy aby nie chce tam zostać na wieki. Usiadłem na nim okrakiem i pochyliłem się do miejsca, gdzie powinna znajdować się jego głowa. Odchyliłem kołdrę, nie myliłem się właśnie tam była. Złapałem go za żuchwę po obu stronach i zmusiłem aby na mnie spojrzał.
- Weź przestań, co ty taki jesteś smutny? - zapytałem z pogodnym wyrazem twarzy - Nie podobało ci się czy co ..Bo to jak wzdychałeś mi się całkiem podobało - uśmiechnąłem się półgębkiem patrząc mu prosto w oczy - A tak na marginesie to zacząłem się rozgrzewać a tu nagle taka głupia niespodzianka - dodałem.

niedziela, 27 grudnia 2015

Od Sekhet C.D Chrisa

Biegnę. Biegnę ile sił w nogach. Las wydaje się nie mieć końca a każde kolejne drzewo, które widzę wyrasta jak spod ziemi. Chwila oddechu. Nie, nie mogę. Nie zatrzymam się w takiej chwili, zbyt dużo potworów mnie goni. Czuję ich oddech na karku, próbują łapać moje ubranie. Widzę światło. Tak! To na pewno wyjście! Na pewno! Jeszcze tylko parę metrów, kilka kroczków, nic więcej! Nagle pustka. Nastaje Ciemność a do moich uszu dobiega tylko samotny wrzask. Wrzask kobiety…Tak właśnie wyglądały moje sny po wypadku. Codziennie te same. Nie różniły się niczym, nawet najmniejszymi szczegółami.

Od Genevieve - CD historii Cezara

- Mogę sama iść - mruknęłam, wyrywając mu się i zmierzając szybkim krokiem w kierunku łazienki. Powinnam mieć tam jakieś środki antybakteryjne, wodę utlenioną albo inne takie. Szybko, jednak przypomniałam sobie, że moje szafki nie są zbyt dobrze wyposażone przez zwykłe lenistwo. Westchnęłam, odkręcając kran. Ostrożnie podłożyłam ramię od zimną wodę. Zresztą, i tak zapiekło. - Dalej dam sobie już radę. Możesz wracać - oznajmiłam, posyłając Cezarowi lodowate spojrzenie. Nie ukrywałam, że nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Szczególnie, że tak perfidnie mnie okłamał. No, błagam. Znałam się na ludziach nie od dziś i doskonale rozpoznałabym oczy kłamcy na kilometr. 
- Wolę dopilnować, żebyś porządnie to zabandażowała, a nie natychmiast po obmyciu ruszyła w stronę ekspresu do kawy - prychnął, opierając się o ścianę. 
- Przesadzasz. Nie mam ekspresu - uśmiechnęłam się sztucznie, zakręcając kran. Odwróciłam się w jego stronę z miną sugerującą, jak bardzo mam go w dupie. - Nie rozumiesz? Nie jesteś mi już dłużej potrzebny. Odprowadziłeś mnie, jednak nie prosiłam cię o pomoc. Zrozum.
- Jeszcze nie porozmawialiśmy o tych rysunkach - zauważył, odwzajemniając uśmiech w nieco mniej zabójczy sposób. Najwyraźniej, jednak chciał mnie wkurzyć. A ja byłam niczym Hulk, kiedy się wkurzyłam, więc pomysł Cezara był bardzo głupi. - To co?
- Jak chcesz - wycedziłam, ruszając w kierunku kuchni. Gdzieś tam miałam chyba pochowane po szafkach bandaże. No, i oczywiście kawę. - I tak nie mam raczej nic do roboty.
- Serio? Zgadzasz się? - zapytał niedowierzająco. - Super! 
- Jeszcze się tak nie ciesz. Na razie zobaczę, co mogę zrobić - nagle zatrzymałam się w pół kroku, wpadając na genialny pomysł. - Dobra. Obiecuję, że narysuję ci te radosne zombiaczki pod jednym warunkiem.
- Hm? - spojrzał na mnie pytająco.
- Dasz mi święty spokój. Przestaniesz się mnie wreszcie czepiać i zaakceptujesz to, że ja naprawdę mam dosyć twojego towarzystwa - syknęłam, patrząc się na niego gniewnie. - I nie, nie mam okresu. I nie, wcale nie mówię tego przez złość, bo nie mówisz mi całej prawdy, a ja tego cholernie nienawidzę. Ja zwyczajnie mam cię już dosyć. Jesteś jak jakiś wkurwiający przydupas! - odwróciłam się i weszłam do kuchni, trzaskając za sobą drzwi. Prawie natychmiast oparłam się o szafkę. Może faktycznie przesadziłam. Przecież to nie tak, że Cezar chodził za mną krok w krok. Zwyczajnie wolałabym, żeby mnie ignorował, kiedy będzie mnie spotykał na naradach albo takich innych. Chociaż... Czy naprawdę tego chciałam? Być może nie potrafiłam zaakceptować faktu, iż wreszcie spotkałam osobę, która mogła mnie polubić.

Cezar? c;

Od Cezara C.D. Genevieve

- Oczywiście, myślisz, że po co dylałem tu taki kawał? Żeby Cię obudzić i dać pożreć w drodze do domu? - zapytałem 
Wzruszyła ramionami. Ruszyliśmy w kierunku jej domu. 
- Jak sobie to zrobiłaś? - zapytałem patrząc na ranę
- Ah, po prostu to był najgorszy dzień na świecie, pierdolone słońce, pierdolony korzeń, pierdolony patyk, w ogóle szkoda gadać - odpowiedziała 
- Dobrze, dobrze, uważaj bo częściej Cię będę musiał odprowadzać - powiedziałem wsuwając ręce w kieszenie
- A tak w ogóle to jak mnie znalazłeś? - zapytała 
- Fart... - odparłem
- Mój czy twój? - skrzywiła się 
- Nie wiem - przyznałem 
Dochodziliśmy do jej schodów. Chyba zaczynała myśleć logicznie, a to nie było zbyt dobre, nie miałem wyjaśnienia. 
- Tak po prostu wiedziałeś, że mam kłopoty? Widziałeś, że nie ma mnie w domu i, że jestem w lesie, a nie np. u Chrisa? - zapytała
- Nie chodzisz do Chrisa, on przychodzi do Ciebie - przypomniałem 
- Co z tego? - odpowiedziała - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu są zombie i musisz wziąć broń?! Chyba, że tak sobie ją nosisz zawsze? 
- Gane, za dużo pytań, naprawdę - skrzywiłem się 
- To mi wyjaśnij - warknęła stając mi na drodze
- Mówiłem, to był przypadek - powiedziałem spokojnie
- Cezar, do cholery, przestań kręcić - wyglądała jakby mimo rany zaraz miała mnie uderzyć 
- Chciałem z Tobą pogadać o rysunkach, a widziałem, że raczej wolisz iść do domu, nie miałaś planów na dziś więc nie miałem zamiaru szukać Cię po domkach, poza tym miałem przeczucie, że jesteś gdzie indziej - wypaliłem na jednym oddechu pierwszą wymówkę jaka przyszła mi do głowy - a teraz do cholery jak to pięknie powiedziałaś chodź opatrzyć tę ranę bo do twojej krwi przyjdzie więcej tych paskudztw    
Pociągnąłem ją do środka nie zwracając uwagi na jej reakcję. 

< Gene? ;3 > 

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

Uniosłam brwi, zakładając nogę na nogę. Przez chwilę bawiłam się kawą, kręcąc filiżanką na śliskim blacie. Zastanawiałam się nad tym, co mogę mu powiedzieć. Nie przywykłam do opowiadania o własnym życiu, co może być dziwne, znając w pełni mnie i mój egoizm. Zawsze, jednak, gdy ktoś zadawał mi to pytanie nie miałam pojęcia, gdzie zacząć. Przecież moje życie nie było, aż takie ciekawe. Dobra, troszeczkę było. Napiszę kiedyś swoją własną biografię, kiedy ta cała "apokalipsa" ucichnie. Będzie fajnie.
- Ekhm, pochodzę z Richmond. Radosne miejsce, dalekie od tego laboratorium, w którym doszło do Wielkiego Wybuchu. Dlatego też moja rodzina nie ucierpiała w specjalnie przykry sposób. No, do czasu, aż mój ojciec został zamordowany przez zombie, a matka zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Wtedy ja i mój starszy brat, Christopher, trafiliśmy tutaj. Ot, cała historia. Fascynujące, prawda? - mruknęłam, prychając cicho, żeby podkreślić, jak bardzo moje słowa były nieistotne. 
- A twoje dzieciństwo? No, dalej. Stać cię na więcej. Życie po Wielkim Wybuchu nie jest chyba wszystkim, co przeżyłaś, hę? Wszystkim, co pamiętasz? - pochylił się nad stołem, bacznie mnie obserwując.
- Dobra, nich ci będzie. Byłam mniej, więcej taka, jak teraz. Nie potrafię tego zrozumieć, moi rodzice byli miłymi ludźmi. Nie mam pojęcia, po kim odziedziczyłam ten koszmarny charakter. Często zastanawiałam się też, czy nie jestem adoptowana - zaśmiałam się nerwowo. Cholera. A jeśli faktycznie byłam adoptowana? Wtedy całe moje życie żyłabym w kłamstwie. Chociaż zaraz. Oczy. Ja i moja matka miałyśmy takie same oczy o ciemnobrązowym odcieniu. Ledwo zauważalnie odetchnęłam z ulgą. Również miałam zbyt mieszane uczucia w stosunku to mojego brata, by naprawdę mógł nie być moim bratem. A tata był w sumie dupkiem, gdyby mu się bliżej przyjrzeć. Czyli wszystko było w porządku. - Tak czy inaczej, nigdy specjalnie nie lubiłam ludzi. To nie przeszkadzało mi, jednak wybić się na szczyt szkolnej popularności. Głównie dlatego, że byłam tak różna od mojego starszego brata imieniem Ciamajda. Ale też robiłam wszystko, na co miałam ochotę. Byłam popularna, bo robiłam, co chciałam i robiłam, co chciałam, bo byłam popularna. Pięknie się to uzupełniało. Życie, jak z bajki, normalnie. Miałam też paru chłopaków. Znaczy się, prawie żaden nie był nim dłużej, niż tydzień. Chociaż raz się zdarzyło... - posępniałam. - Nie ważne. Moja rodzina była bogata, więc mogłam sobie pozwolić na różne luksusy. Być może zostałam przez nich strasznie rozpuszczona, a to dlatego, że byłam tym młodszym dzieckiem. Starsi zawsze mają przerypane. Chociaż rodzice kochali chyba bardziej CC, bo to on był ten grzeczniutki - prychnęłam. - No, koniec. Piękne życie, prawda? Pewnie poprosiłabym cię, żebyś teraz opowiedział o sobie, ale mało mnie to obchodzi - uśmiechnęłam się sztucznie. - Skończyłeś kawę? Możesz już wyjść?

Avery?

Od Genevieve - CD historii Cezara

Rozejrzałam się wokół siebie, lekko zdezorientowana. Musiałam przysnąć, zmęczona całym tym dniem "pełnym wrażeń" chociaż pasowały do niego bardziej takie określenia, jak: "koszmarny", "zabójczy" lub "beznadziejny". Zresztą to już nie było ważne, ponieważ owy dzień przerodził się w podobną do siebie noc, czyli również niezbyt atrakcyjną. Sugerował to radosny zombiaczek leżący tuż przy moich stopach. Może nie byłam najmądrzejszą osobą na świecie, ale szybko domyśliłam się, że mutant próbował mnie zabić.
- Wiesz, chyba powinnam ci podziękować - szepnęłam w stronę Cezara, który odwrócił się do mnie z uniesionymi brwiami. Tak, to bez wątpienia nie było w moim stylu. - Nie ciesz się tak. Powiedziałam, że "powinnam", a nie, że to zrobię. Tak czy inaczej, jesteś winny za zniszczenie mojej ulubionej bluzki, która jest teraz oblepiona krwią pana Piranii, a to naprawdę ciężko zmyć - podkreślając swoje słowa walnęłam go mocno w ramię, tak, że lekko się zachwiał. Przez to wszystko zapomniałam o mojej ręce, która nagle odezwała się z większym bólem, niż do tej pory. Syknęłam cicho, przyglądając się jej uważnie. Rana nie wyglądała zbytnio bezpiecznie. A co jeśli zakażenie już zdążyło się wdać? Powinnam była, jednak pogrzebać tam tym nożem, nie ważne, jak bardzo było to obrzydliwe.
- Co ci się stało? - zapytał Cezar, przyglądając się wewnętrznej stronie mojego prawego ramienia. Szybko zasłoniłam je, przyciągając rękę do siebie.
- Nie ważne. Teraz chciałabym po prostu wrócić już do domu - westchnęłam, nie wierząc w to, co zamierzałam zaraz powiedzieć. - Nie mam odpowiedniej broni, więc... Byłbyś tak łaskawy, by eskortować mnie do mojego domu? To nie daleko, tak sądzę. 

Cezar? Weny brak :c

Od Christopher'a - CD historii Cezara

Teraz ciężko było mi o tym myśleć, jednak kiedyś byłem dzieckiem i nawet wtedy obrywałem. Szczególnie, kiedy patrzyłem na swoją siostrę z politowaniem, mówiąc jej: "Przykro mi, Gen, ale nie jesteś Jedi." Wtedy ona przybierała tą swoją nieodgadnioną minę i odpowiadała: "Masz rację. Ja jestem Sithem." A przez następne pół godziny musiałem biegać wokół domu, uciekając przed tą maszkarą, która chciała mnie pokroić patykiem, sądząc najwyraźniej, że był to czerwony miecz świetlny. W końcu, jednak zawsze mnie w jakiś sposób doganiała, a potem zostawiała często pokrwawionego na dworzu. Miała wtedy sześć lat.
Podobnie czułem się teraz. Cholera. Chciało się zrobić coś dobrego dla świata i od razu dostawało się za to po dupie. Chyba powinienem był zostać przy swoich papierach i posegregować je, czy coś. Albo przeczytać jakąś dobrą książkę. Tak, to na pewno było o wiele bezpieczniejsze.
Jednakże nie zrobiłem tego, więc leżałem teraz na brudnej ziemi, a drzewa nade mną wirowały. Mroczki przed oczami zaczynały powoli znikać, a cichy głos dobiegający gdzieś z oddali zaczął być coraz bardziej wyraźny. Ktoś potrząsał mną raz za razem. Nie pomogło to mojej głowie, która metaforycznie pękała z bólu. Jęknąłem, podnosząc się na łokciu.
Nade mną stał jakichś chłopak. Przez chwilę był rozmazany, więc nie rozpoznawałem go, jednak po chwili jego twarz stała się wyraźniejsza. Miał chyba na imię Cezar. Parę razy spotkałem go, najczęściej, kiedy chodził przyczepiony niczym rzep do mojej siostry. To nie znaczyło, jednak, że go lubiłem. Właściwie dodawało to kilka minusowych punktów. Byłem nadopiekuńczy, cóż począć.
- Dzięki, tak sądzę - podał mi dłoń, a ja podciągnąłem się. - Kurde, nieprzyjemna sytuacja. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem tak mocno oberwałem. Jest ich więcej?
- Pewnie tak - Cezar wzruszył ramionami. - Co tu robiłeś?
- Zakładam, ze to co ty - parsknąłem cichym śmiechem. - Na pewno nie zbieram grzybków. Idziesz dalej eliminować to paskudztwo? Jak coś to chętnie ci potowarzyszę. Moje życie jest tak nudne, że bycie prawie zabitym to dosyć miła odmiana. 

Cezar?

Od Avery'ego - CD Genevieve

- Cieszę się, że w końcu się dogadaliśmy - odparłem, przechodząc przez próg i wymijając Genevieve na mej twarzy zagościł zalotny uśmiech.
W domu nie było jeszcze do końca urządzone. Dopiero co praktycznie postawiła nogę na tym terenie, jednak i tak wiele było zrobione. Podstawowe elementy domostwa znajdowały się w wyznaczonym do tego miejscu. Tak, aby zanim wprowadzi się wszystko do pomieszczeń, mieszkańcy będą w stanie normalnie funkcjonować.
No, w tym przypadku sama Gen.

Od Cezara C.D. Genevieve

Kiedy "pożegnałem się" z Gene bez większego wyboru ruszyłem do siebie. Liczyłem na porządną drzemkę, nie chciałem nawet myśleć o kolejnym nawale roboty, a za dwa dni znów ruszałem w teren. Słońce opadało coraz niżej. Robiło się coraz ciemniej, co jednak nie wywarło na mnie większego wrażenia. Po paru minutach moim oczom ukazały się schody prowadzące do mojego domu. Dookoła panował już pół mrok. Chciałem wejść do środka kiedy zatrzymałem się czując gorący oddech na mojej szyi. Spojrzałem przez ramię za mną stał sobie tak po prostu jeż. Jeden z rodzajów mutantów pozornie nie groźnych, odskoczyłem odruchowo przewracając się do środka. Po chwili usłyszałem głos w mojej głowie.

Od Christopher'a

Dziwnie było tak chodzić po pustym domu i nie słyszeć zgryźliwych komentarzy oraz nie czuć zapachu kawy. Ostatnim razem, kiedy w taki sposób rozstawałem się z Genevieve, wyjeżdżałem na studia. W sumie wtedy mało ją to obeszło. Miała szesnaście lat, co tydzień nowego chłopaka i naprawdę wysokie poczucie własnej wartości. Oczywiście, tego ostatniego nie potrafiła się pozbyć. Arogancja była u niej niczym, jak nałóg, który trudno było jej rzucić. Postanowiła tego nie robić, więc skończyła, tak jak skończyła. Daleko ode mnie, swojego starszego brata, który mógłby bronić swojej małej siostrzyczki.

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

Oparłam się o framugę, unosząc brwi. Nie ukrywałam, iż wizyta Avery'ego była jak najbardziej niezapowiedziana. Myślałam, a raczej liczyłam na to, że da se siana i zmądrzeje, czyli zaszyje się gdzieś daleko ode mnie. Ci, którzy stale utrzymywali ze mną kontakt potrafili naprawdę cierpieć na wkurwicę i napady gniewu, a nawet padaczki. W podstawówce zdarzył się taki przypadek. Mając zaledwie dziewięć lat, powiedziałam parę niemiłych słów pewnemu chłopakowi, a ten padł na podłogę i zaczął się trząść. Albo był nazbyt wrażliwy, albo to zbieg okoliczności. Tak czy inaczej, cała sprawa zakończyła się u dyrekcji. Szybko zostałam zawieszona, a potem dodatkowo wywalona, kiedy nie zaprzestałam "demoralizowania uczniów", jak to zgrabnie ujęła dyrektorka.

sobota, 26 grudnia 2015

Od Genevieve - CD historii Cezara

 [To jakże radosne opowiadanie zawiera dosyć sporą ilość przekleństw. Niecenzurowanych, bo to wygląda chujowo. O, i widzicie. Już na starcie magia wyrafinowanych dam was powala. Ale nie mówcie potem, że nie ostrzegałam, jeśli wasi rodzice nagle zapragnął przeczytać to, co widnieje na ekranach waszych komputerów. Pozdrawiam wszystkich rodziców!]

Słońce powoli znikało za koronami drzew. Jego ostatnie promienie przecinały liście, padając prosto na moją twarz. Oczywiście, wydawało mi się to przyjemne. Ciepełko przypominało mi o domu z młodości, który pozostawiłam daleko za sobą. O żarze kominka. O niedzielnych porankach. Niestety, również niezwykle mnie to wkurwiało, ponieważ nie da się dostać słonecznym promieniem po ryju i nie oślepnąć.

Od Avery'ego - CD Genevieve

- Aż tak bardzo niechcianym gościem jestem? - zapytałem, udając minę dopiero co skarconego psa.
Genevieve zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i odchrząknęła lekko.
- Na chwilę obecną tak, więc nie chcę być niemiła... Ale chyba znasz drogę do wyjścia - odwróciła się, podnosząc jedno z pudeł i poszła do innego pokoju, znikając mi z oczu za rogiem.
- Zawsze mogę pomóc ci, no wiesz - wskazałem ręką, chyba do siebie, bo Gen wciąż była gdzie indziej. - Ogarnąć to wszystko. A trochę tego jest.
- Nie, dzięki... Idź w końcu - dodała podniesionym głosem, po chwili przerwy.
Odetchnąłem ciężko, przeczesując dłonią włosy na głowie, po czym oparłem ręce na biodrach.
- Nie musisz mnie odprowadzać - krzyknąłem, by mnie usłyszała.

Od Murtagh'a C.D. Haruki


  W życiu nie widziałem tyle krwi. Była wszędzie. Na ubraniach, na meblach i podłodze. To był cud, że Sekhet wyrwała się z objęć śmierci... A może i nie. A teraz? A teraz leżała, cała blada, nieprzytomna i do tego zimna. Nic nie wskazywało na to, że miałaby przeżyć. Bynajmniej w moich oczach tak wyglądał ten obrazek. 

  Trzymałem ją za dłoń, wpatrując się w jej sine, zamknięte powieki. Wpatrywałem się tak i wpatrywałem, gdy nagle spostrzegłem, że coś jest nie halo. No oczywiście! Jej klatka piersiowa stała w miejscu. Kurwa! Nie oddycha! Co robić?! Co robić?! Zalały mnie zimne poty. Poderwałem się z miejsca, stając jak wryty przy łóżku. Jak na kursie! 30 uciśnięć, 2 wdechy! Przystępując do resuscytacji, moją głowę zalały najczarniejsze myśli. Trumna? Pogrzeb? Tutaj? Niemożliwe. Nie przestawałem i po paru minutach dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza w płuca. Dzięki Bogu! Odetchnąłem z ulgą i opadłem z powrotem na krzesło.
- Ale napędziłaś mi stracha Carter… Nie rób tak więcej. - wymruczałem i odchyliłem jej nieco głowę, by ułatwić jej oddychanie. Ale zaraz… Skoro raz już prawie odleciała, to może się to zdarzyć ponownie. Prawda? Rozkazałem jej leżeć i pobiegłem do Haruki. Wpadłem do salonu bez pukania. Siedzieli sobie razem z tym jego lokatorem na kanapie i popijali herbatę. Chyba herbatę…

Od Cezara C.D. Genevieve

Musiałem Gene przyznać - obrada była tak nudna, że sam przysnąłem na kilka minut po czym zarobiłem od niego milszej sąsiadki kopniaka w łydkę i tak się obudziłem. Resztę czasu spędziłem na robieniu notatek na zupełnie inny temat.
Po jej zakończeniu sam powoli ruszyłem do wyjścia. Niestety los chciał, że z Gene musieliśmy iść w tym samym kierunku, o tej samej porze - tak więc ramię w ramię nie odzywając się zbytnio ruszyliśmy do swoich domków.
- Gene? - bąknąłem cicho
- Nie psuj mi mojej wolności - odpowiedziała opryskliwie
- Ale mam pytanie, a nawet drobną prośbę - powiedziałem
- Wal - mruknęła niechętnie
- Dobra rysujesz prawda? - zapytałem
Wolno skinęła głową.
- Robię dla Effy taki projekt..., powiedzmy. Chodzi o spisanie całej mojej wiedzy o zombie jednak nie mam talentu plastycznego, a przydałyby mi się ilustracje - wyjaśniłem
- Czyli mam dla Ciebie rysować zombie? - uniosła brwi zdziwiona
- No, właśnie tak, mam nadzieję, że nie najgorzej rysujesz z opisów - odpowiedziałem
- Na nic się jeszcze nie zgodziłam - prychnęła
- Skoro nie lubisz rysować flaków i rozkładających się ciał to rozumiem, poproszę kogoś innego - powiedziałem jakbym miał na to stanowisko mnóstwo chętnych
- Przemyślę to - stwierdziła - Teraz ja mam pytanie
- Wal - odpowiedziałem identycznie jak ona
- Czemu akurat ty? - zapytała obojętnie
- Dużo świata widziałem, dużo rzeczy chciało mnie zabić, a przyciągam nieszczęścia jak magnes - streściłem jej wszystko
- No dobra..., zastanowię się - rzuciła
Odbiła w drogę do swojego domku, tu nasze drogi się rozdzielały, ja więc ruszyłem do siebie - wolałem jej nie przeszkadzać w rozmyślaniach.

< Gene?>

piątek, 25 grudnia 2015

Od Cezara C.D. Jonathana

Czułem się trochę winny, to, że ja zdążyłem się już przyzwyczaić do takiego, a nie innego jedzenia, do apokalipsy, nie znaczy, że inni zdążyli. Mogłem to przewidzieć wcześniej, gdybym to zrobił nie musiałbym teraz biegać z miskami wymiocin na drugą stronę obozu i dodatkowych 5 kilometrów by nie zwabić zombie do obozu. Na jego słowa zmierzyłem miskę wzrokiem.
- Nie myślę, że nie będzie aż tak źle - odparłem lekko rozbawiony po czym wstałem dość energicznie - leż, zaraz wrócę
- Uważaj bo gdzieś bym poszedł - odburknął znów opadając na poduszkę
- No, gdybyś uciekł mielibyśmy problem - zauważyłem
Zszedłem na dół. Przekopałem cały parter z prędkością światła (czyli w 15 minut), lecz w końcu znalazłem to czego szukałem - czystą chustkę
Zmoczyłem ją zimną wodą po czym wszedłem z powrotem na górę.
- Jestem - oznajmiłem
- Już myślałem, że mnie zostawiłeś - usłyszałem głos z łóżka
- Jakżebym mógł - odpowiedziałem lekko urażony przesuwając się po omacku w kierunku łóżka.
Podczas choroby niestety Jon był lekko nadwrażliwy na światło, z resztą jak wielu, więc okna były zasłonięte. Kiedy myślałem, że już uda mi się bezproblemowo dostać do chorego potknąłem się o coś leżącego na ziemi. Na szczęście - nie była to miska - bo miałbym jeszcze do sprzątania wymiociny z ziemi. W ostatniej chwili podparłem się dłonią nad Jonem by boleśnie w niego nie wlecieć.
- Uuu, ale na mnie lecisz - zażartował
- Taa, dosłownie - odpowiedziałem siadając
Wzruszył ramionami, a ja umieściłem nagle mokrą chustkę na jego czole, z cichym chlupnięciem. Jęknął cicho z przyjemności.
- Co to? - zapytał lekko się rozluźniając
- Tylko mokra ścierka - odpowiedziałem wolno wstając bo zauważyłem jak przymyka oczy
Odpowiedziało mi jedynie mruknięcie, chyba jednak dobrze to na niego podziałało. Stwierdziłem, że zamiast mu przeszkadzać przydam się do czegoś i wyniosę wymiociny, które nie pachniały zachęcająco. Zostawiłem śpiącego Jona samego ze sobą.

< Jon? Sorka, że krótkie, ale czas nagli #wpółdo24 >

Event, krótkie info oraz pytanie do was!

Witam, Hello, Ohayo czy jak tam wolicie ^^

Zacznijmy od pierwszej części czyli eventu

Nie wiem czy będzie to dość ciekawe, ale chcę trochę odejść od rutyny.
Czemu zawsze opowiadania piszą 2/3 osoby? Bo tak jest łatwiej?

Event będzie polegał własnie na integracji między postaciami, tworzeniu się stosunków, których można użyć w innych opowiadaniach. Może zapisać się każdy, jednak proszę by jedynie jedną postacią.

Od Haruki - C.D historii Williama

Szok... delikatnie mówiąc, szok. Zdębiałem, zdrętwiałem, zamarłem... nie wiem... po prostu wyłączyło mi się myślenie. William tak po prostu złożył pocałunek na moich ustach. To był pierwszy raz, kiedy ktoś mnie pocałował. Poczułem się jakoś tak... lekko. Wszystkie smutne i przykre myśli wyleciały mi z głowy jak za machnięciem magiczną różdżką. Położyłem palce na swoich ustach nadal czując ciepło warg ciemnowłosego. Ich smak... ani słodki, ani gorzki... po prostu smak, który mi się spodobał. Wtedy zwariowałem. Serce znów zaczęło mi łomotać jak oszalałe i dostałem dziwnego zacieszu na ryju. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, nachyliłem się nad mężczyzną i cmoknąłem go w usta, ponieważ bałem się, że coś zjebię podczas prawdziwego pocałunku. Zły humor opuścił mnie i nagle stałem się dziwnie radosny. Zachichotałem:
-Pójdę nam przygotować coś dobrego na kolację. Jakbyś czegoś chciał to mnie zawołaj - cały w skowronkach wyszedłem z łazienki i skoczyłem do kuchni, gdzie zabawiłem się w robienie naleśników. Zaczął mi dopisywać dobry humor, a banan od ucha do ucha nie schodził mi z twarzy. To było naprawdę dziwne... jakbym nagle zachorował na coś w rodzaju " zauroczenia ". Przez rozkojarzenie nawet nie zauważyłem, kiedy William wszedł do kuchni i objął mnie od tyłu. Nie przeszkadzało mi to wcale, a wręcz uradowałem się czując bijące od mężczyzny ciepło. Oparł głowę na moim ramieniu i szepnął:
-Ty serio chcesz mnie utuczyć - zaśmiał się.

Od Haruki - C.D historii Murtagha

Czasami żałowałem, że wziąłem stanowiska medyka. Wiecznie ktoś potrzebował pomocy i czasami przychodzili do mnie z byle powodu lub z tak wielkim, który po części mnie przerastał. Tak było i tego dnia, kiedy spokojnie przygotowywałem obiad dla siebie i William'a. Kroję sobie spokojnie marchewkę, a tu nagle ŁUP! Drzwi sobie wypadły z zawiasów i leżały na podłodze, a do domu wbiegł chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałem, ale widać, że on znał mnie. No tak... każdy nowy był informowany, gdzie jest domek medyka, czyli mnie. Na pocątku myślałem, że ta dziewczyna najzwyczajniej w świecie coś sobie złamała i było z tego wielkie halo, ale pomyliłem się... bardzo się pomyliłem. Ona była bardzo ciężko ranna. Krwawiła obficie z boku. Nie miałem okazji się z czymś takim spotkać. Po prostu... zamarłem. Ciężko mi było zebrać myśli. Na szczęście w porę z zamyśleń wybudził mnie czarnowłosy chłopak. Pobudka, szybka analiza co zrobić, co przygotować... mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Biegałem po domku jak oszalały. Czas mijał szybko. William zaniepokojony hałasami wyszedł z salonu, lecz zaraz zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem i krzyknąłem coś w stylu " Nie waż mi się wychodzić! ". Na początek musiałem błyskawicznie zaszyć ranę, by zatamować krwawienie. Dziewczyna była nieprzytomna, wręcz jedną nogą na tamtym świecie. Odepchnąłem od niej chłopaka i przygotowałem narzędzia do szycia. Od razu zabrałem się za mocne i dokładne zaszywanie rany. Wiedziałem, że dziewczyna będzie miała bliznę i to całkiem niezłą.

czwartek, 17 grudnia 2015

Od Murtagha CD Sekhet

Istna sielanka w tym tygodniu. Nie sądziłem, że tak szybko znajdę sobie kogoś do gadania. No proszę, proszę.
Mam tę moc.
Wybraliśmy się na spacerek. A wiecie, że taka sceneria bardzo mi odpowiada? Czy to jesień, czy to zima... To i to jest świetne. Niezbyt lubię lato. Jest za gorąco. Jedynym plusem są skąpe stroje dziewcząt, zarówno jak i chłopców. Hehe. Ale koniec o tym.
Zdziwiłem się, słysząc propozycję Sekhet. Berek? A co, jesteśmy przedszkolaki? No to z początku patrzyłem na nią z takim politowaniem, by potem jednak przystać na ten pomysł. 5 sekund. Tyle jej dałem. Przecież nie jestem chamem. Znaczy no... Nie aż takim. Chociaż może jednak? Kij. Dziewczyna uciekała. I po tych kilku sekundach ruszyłem za nią. Nie mam wyrobionej kondycji. Nie jestem biegaczem długodystansowym. To po jakimś czasie zacząłem najzwyczajniej w świecie tracić siły. A ta dalej gnała. Ugh. Zatrzymałem się na moment, aby odsapnąć. Opierałem się rękoma o kolana, oddychając ciężko.
I usłyszałem wrzask.

środa, 16 grudnia 2015

Od Sekhet CD Murtagh'a

Dziwne uczucie. Tak dawno nie rozmawiałam z ludźmi, że zupełnie zapomniałam jak niektórzy z nich mogą być mili. Miałam wrażenie, jakbym znała chłopaka od zawsze. W dodatku mieszkaliśmy pod jednym dachem i oboje nie przepadaliśmy za naszą sąsiadka z dołu. Najbardziej cieszył mnie fakt, że w rozmowach potrafiliśmy znaleźć wspólny język, a jeżeli nie zgadzaliśmy się w jakiejś dziedzinie, od razu dochodziło do rękoczynów. Taka relacja jak najbardziej mi pasowała. Gdyby wywinął jakiś numer, to po prostu odstrzeliłabym mu łeb.
Od zapoczątkowania naszej znajomości minął już jakiś tydzień. Czułam się tak, jakbym odnalazła brata, który kiedyś, gdzieś zaginął. W sumie to dobrze, nie liczyłam na nic więcej. Każdego dnia schodząc na śniadanie, toczyliśmy na schodach małą walkę - kto ostatni na dole - ten robi śniadanie. Cieszył mnie fakt, że do owej zabawy dołączała się również Crystal. Dziewczyna zazwyczaj była pierwsza i czekała na nas już na dole. Murtagh zaś zawsze lądował na ostatnim miejscu. Gorszych świństw w życiu nie jadłam, lecz pod koniec tygodnia można już było zauważyć poprawę. Przyspieszony kurs gotowania dobrze mu zrobi.
Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Ranne przymrozki przyprawiały nas o czerwone nosy. Któregoś takiego mroźnego poranka, gdy tylko słońce wdrapało się ponad horyzont, wybraliśmy się na spacer. Było jeszcze szaro lecz niektórzy obozowicze już brali się do swoich obowiązków. Szliśmy tak przez las, a brązowe liście szeleściły nam pod nogami.
- Pobawmy się w berka.- wypaliłam nagle, bez zastanowienia.

Od Murtagha CD Sekhet

Dzień jak każdy. Słoneczko, chmurki, dźwięki z zewnątrz i dobijający się do okna jakiś ptak.
Warknąłem pod nosem i z całej siły rzuciłem poduszką w szybę. Ale poducha była z piórek i niestety pokrzyżowała moje wspaniałe plany zbicia szyby. Podniosłem się z łóżka, patrząc z nienawiścią na szczerzące się do mnie słońce. Westchnąłem z politowaniem i udałem się do łazienki, by choć trochę ogarnąć swój wygląd.
Mycie ząbków i twarzy; nakładanie nawilżającego kremu; układanie włosów. A potem z powrotem do pokoju. I wybór ubrania... Boże. No nic. Standardowo czarne rurki, zwykły ciemny podkoszulek i na to bluza. I oczywiście moje ukochane glaniacze. Do jednego z nich włożyłem piętnastocentymetrowy nóż, a do spodni Magnum.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

Prychnęłam cicho, jednocześnie unosząc brwi.
- Rób jak chcesz, ale nie licz, że zaproszę cię na herbatkę - oznajmiłam, uśmiechając się sztucznie. Zręcznym ruchem podniosłam drugi karton i ruszyłam w kierunku mojego nowego miejsca zamieszkania. Avery szedł za mną, tak przynajmniej sądziłam, słysząc za sobą jego kroki. Wkrótce dotarliśmy do szczytu schodów. Pchnęłam drzwi. Oczywiście, pod moimi nogami plątał się Eddie. - Daj spokój - starałam się go odgonić, jednak bezskutecznie. Przyczepił się mnie, szczekając radośnie. 
- Mogłabyś okazać mu chociaż trochę miłości - powiedział Avery, jednak po tonie jego głosu można było wyczuć, iż żartował. Chyba. Minę miał całkowicie poważną.
- Okazuję mu miłość - postawiłam karton i pogłaskałam za uchem mopsa. - Zwyczajnie robię to w swój, dziwny sposób. I wcale nie powinieneś się tego czepiać. To nie jest twój zasrany interes - oświadczyłam całkowicie spokojnie, nie zmieniając tonu swojego głosu.
Uniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Dobra, dobra. Łapię. Mam się odpieprzyć - mruknął.
- Dokładnie! Widzisz, chociaż raz coś łapiesz - machnęłam dłonią. - Możesz już postawić to pudło. I sobie iść. Tak, tak będzie lepiej. 
- Właściwie to liczyłem, że jednak zaproponujesz tą herbatę - uśmiechnął się arogancko.
Splotłam ramiona na piersi, opierając się o ścianę. Wcale nie zamierzałam kapitulować, a już na pewno nie chciałam zapraszać go na durną herbatę. 
- Po moim trupie - odwzajemniłam uśmiech, dokładnie w ten sam sposób. - A teraz zmykaj stąd, kolego. Nie potrzebuję niechcianych gości, a muszę się jeszcze rozpakować.

Avery? 
Weny brak, wybacz ;c

niedziela, 13 grudnia 2015

Od Sakue

Ciemność. Właśnie ten brak jakiegokolwiek światła uwielbiała Sakue. Teraz otaczała ją ze wszystkich stron, nie było żadnego źródła światłe, które mogłoby rozjaśnić ciemne pomieszczenie, w którym się znajdowała. Nawet lampka na biurku, które zwykle dawała fioletowawy poblask teraz w ogóle nie działała, przez co panowały grobowe ciemności. Dziewczyna obecnie znajdowała się w najciemniejszym kącie w pokoju. Jak zwykle towarzyszyła jej samotność, jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Przecież to właśnie on obrała sobie ścieżkę samotnika, który nienawidzi egzystencji każdej żywej istoty, bez wyjątku. A jeszcze kiedyś miała cały krąg przyjaciół, jednak oni okazali się fałszywi i po kolei wbijali jej nóż w plecy.

Od Jonathana- C.D Cezara

Spojrzałem z zachwytem na patelnię, na której świeże mięsko powoli zmieniało się w steki, z których wypływał smaczny sosik. Zapach, który uderzył do moich drzwi, nie powiem, podziałał mi na zmysły. Nie czekając dłużej, nadąłem policzki i pokiwałem głową, na znak, że z chęcią z nim zjem. Cezar chwycił więc jeszcze jeden kawałek i jakimś cudem wcisnął go na i tak pełną już, patelnię. Widząc, że na mięsie nie ma nic, podreptałem do szafki i wyjąłem z nich jakieś zioła. Po dokładnym obwąchaniu, doszedłem do wniosku, że aktualnie trzymam w łapkach rozmaryn, więc zadowolony z siebie wróciłem do chłopaka i przyprawiłem mięso, żeby chociaż troszkę nabrało smaku. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Przerzuć wszystko na drugą stronę, bo się sfajczy- westchnąłem, wskazując na mięso. Kiwnął głową i zrobił to, co mu kazałem. Mój kawałek smażył się krócej, ale to dobrze, lubię lekko krwiste. Odwróciłem się, żeby odłożyć przyprawę na półkę i z uśmiechem wdrapałem się na blat, żeby usiąść na nim z podciągniętymi pod brodę kolanami. Zagryzłem lekko wargę, żeby nie ziewnąć, a moje oczy automatycznie się zaszkliły.

Od Murtagh'a

Przybycie do obozu było dla mnie jakby takim nowym początkiem. Przeszłość już dawno zostawiłem za sobą, jednak pojedyncze wspomnienia do tej pory błądziły po mojej głowie. Powrót do tego, co działo się przedtem będzie z pewnością niemożliwy. Uznajmy to za amnezję.
Dotarłem do tego miejsca pod osłoną nocy. To nawet lepiej. W spokoju mogę się zaaklimatyzować. Nikt się nie uczepi. Meh. Wiedziałem już, że będę miał dwie współlokatorki. Tyle dobrego. Chociaż przydałby się jakiś facet. No bo halo, z dziewczynami nie jest fajnie się upijać. Rozpakowanie się zajęło mi jakieś półtorej godziny. Nieee. Ja nie przywiozłem straganu ciuchów i kosmetyków. Tylko pół. Trzeba być pięknym i młodym. A cały stragan przywiozłem alko i broni. Po uporaniu się z tym wszystkim, padłem plackiem na łóżko. Niezbyt wygodne. Kręgosłup mi się skrzywi. Cóż. Podłoga też dobra. Pewnie leżałbym tak sobie w najlepsze, ale w końcu zdecydowałem się na spacerek. No tak, żeby poznać choć trochę nowy teren. Wyszedłem cichaczem z domu i udałem się na zwiedzanie. W sumie to nic takiego specjalnego. Mam nadzieję, że przynajmniej ludzie okażą się ciekawi do oglądania. Widok z okna w moim pokoju nadaje się do szpiegowania. Wróciłem po trzech godzinach. Nie pytajcie co dokładnie robiłem, bo to jest akurat najmniej ważne. I od razu lulu. Zakopałem się w pościeli, u przednio biorąc ze sobą swojego ukochanego AK-47 i Thompsona. Moje dziecinoszki.

sobota, 12 grudnia 2015

Od Williama - C.D historii Haruki

Objąłem go jedną ręką delikatnie nie wiedząc po co i dlaczego płacze. Przecież tylko nie było mnie kilka godzin.
- Wiesz, Haruka ja wcale nie sądzę,że nie masz uczuć.. I zdążyłem się o tym przekonać, że nie mam powodów dla których miałbym tak sądzić. A poza tym, nie musisz się o mnie martwić, jakoś przeżyłem na zewnątrz te kilka lat więc umiem o siebie zadbać, naprawdę - poczułem,że kilka spraw musimy sobie wyjaśnić bo coś dziwnego się działo z nim i z naszą relacją - Nie obwiniaj się za nic, ani też nie obwiniaj nikogo bo naprawdę nie ma po co..Przecież nikt nic nie zrobił, aby go osądzać, ani tym bardziej siebie - pogłaskałem go delikatnie po włosach, wydało mi się, że to może go uspokoić. Tak jak matka głaszcze córkę lub syna, gdy mają gorsze dni albo coś tam. A i miałem rację, przestał tak mocno chlipać oraz moczyć moją koszulkę. Przycisnąłem go do siebie nieco mocniej, żeby już do końca go uciszyć. 

Od Avery'ego - CD Genevieve

- To nie bujna wyobraźnia, koleżanko, tylko zwyczajnie wszystko jest możliwe. Niektórzy będąc właśnie w niskiej kategorii, dostają się na sam szczyt. Bo chodzi o to, co masz w głowie. Ale nikt cię nie podejrzewa, że możesz być na dole hierarchii. A widzisz. Nawet ci nie dający po sobie poznać, jacy są, mają szanse pokazać, że są na równi z innymi. Że też mogą rządzić.
Genevieve popatrzała na mnie chwilę i spojrzała w drugą stronę. Założyłem ręce na piersi, po czym przyjrzałem się budynkowi. Była to jedna z nowocześniejszych budowli, trzeba przyznać. Całość prezentowała się dość ciekawie.

Sakue Yoshinoka

Sakue | 19 lat | Zwiadowca

Murtagh Sadisuto

Murtagh Sadisuto | 21 lat | Łowca

Od Haruki - C.D historii Williama

Czy martwiłem się o mężczyznę? Na początku nie, ponieważ jego nieobecność sprawiła, że wróciłem do dawnej rutynowej ciszy, jednak po kilku godzinach czegoś zaczęło mi brakować. Jego głosu, jego zboczonych komentarzy, jego objęć... po prostu zaczęło mi brakować jego specyficznej osoby. Koty zaczęły zachowywać się dziwnie, ponieważ zabrakło ich ukochanej poduszki, na której uwielbiały spać. I mnie zaczęło się tu udzielać. Stałem się rozdrażniony i rozleniwiony, ale nie chciałem pokazywać ciemnowłosemu, że nie mogę bez niego żyć. Zbłaźniłbym się. I tak pewnie już byłem błaznem w jego mniemaniu. 
Mijały sekundy... minuty... godziny, a Williama nadal nie było. Zacząłem się o niego poważnie martwić. " A może potknął się i wpadł do jeziora, a teraz topi się, bo dostał skurczu? " - takie myśli zaczęły kłębić się w mojej głowie. Po chwili nie wytrzymałem. Ściemniało się. Pospiesznie ubrałem kurtkę i buty. Wybiegłem z domku nawet go nie zamykając. Czym prędzej biegłem przez szpaler drzew prosto nad jezioro.

Od Sekhet

Ciemność. Tak widzę teraz świat. Dla mnie słońce zniknęło, gwiazdy straciły swój blask a księżyc nie wschodzi już co wieczór. Wirus pochłonął wszystko co było mi tak bliskie i co tak bardzo kochałam. Mimo, iż znalazłam się w obozie nie czuję się tu jak w domu. Widzę tych ludzi jak co rano wstają i jak gdyby nigdy nic wykonują swoje codzienne obowiązki. Zachowują się tak, jakby to wszystko co się wydarzyło nigdy nie miało miejsca, a może tylko mi się tak wydaje
Pierwszego dnia zaprowadzono mnie do nowego lokum, w którym miałam spędzić resztę swoich dni. Nie narzekałam bo domek stał raczej na uboczu i wcale nie był przepełniony. Wręcz przeciwnie, prócz mnie mieszkała w nim tylko jedna osoba. Dzięki Bogu. Mimo, że wolę unikać ludzi to teraz było to raczej niemożliwe. Gdy tylko przeszłam przez próg, przede mną pojawiła się szczupła sylwetka. Niechętnie podniosłam wzrok na ową osobniczkę. Wyglądała na radosną i zadowoloną, w dodatku -nie będę kłamać- była bardzo ładna.

- Będziemy mieszkać razem! Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko muzyce jazzowej? Czasami lubię sobie potańczyć. Zgodzisz się, że umieścimy Cię na górze? Będzie Ci tam bardzo wygodnie!- Niemal wszystkie te słowa zostały wykrzyczane. Usta otworzyły mi się w lekkim zdziwieniu, lecz zaraz otrząsnęłam się. Nie zdążyłam wejść do środka a już zasypuje mnie pytaniami. Nawet nie znam jej imienia.
– Sekhet. - mruknęłam nie ukrywając grymasu na twarzy i mijając dziewczynę. Bez dalszej paplaniny pokonałam schody i zaszyłam się na poddaszu. Wcale nie czułam, że zrobiłam coś źle. Ba, byłam z siebie dumna, że ta „rozmowa” nie potoczyła się za długo. Niestety, moje zadowolenie nie trwało długo, gdyż sąsiadka z dołu zaraz zaczęła pukać do moich drzwi. Uchyliłam je niechętnie wpuszczając dziewczynę do środka. Była cała czerwona, wszystko wskazywało na to, że to początek niezbyt dobrej znajomości.

- Crystal jestem. Mam nadzieję, że to pierwsza i ostatnia taka akcja z twojej strony. – Wycedziła przez zęby. Kipiała z niej wściekłość. Nie powiem, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę śmiechem. Z trudem opanowałam się i szybko pokiwałam głową w geście zrozumienia. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną ale pocieszałam się tym, że jej skóra przybrała ludzki kolor. Dzięki Bogu, inaczej musiałabym przepraszać na kolanach. Porozmawiałyśmy chwilę, podzieliłyśmy się obowiązkami aż w końcu nadeszła ta chwila gdy brunetka opuściła mój pokój. W końcu miałam czas na odpoczynek i zadomowienie się w pomieszczeniu . Nie był ono za duży, ani za małe, po prostu w sam raz. W dodatku pokój przypominał mi ten, w którym niegdyś mieszkałam. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam w hamaku zawieszonym tuż nad sufitem. Obudziwszy się następnego ranka byłam bardzo wypoczęta. Pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę się wyspałam. Wzięłam prysznic i przebrałam się. Gdy miałam już opuścić dom zauważyłam na szafce jabłko z przyklejoną karteczką „wrócę za jakiś czas”. Nie myśląc nad genezą owej notatki chwyciłam ją razem z owocem i wyszłam na zewnątrz. Słońce świeciło lecz dzień był zimny. Postanowiłam pozwiedzać. Polana, na którą udałam się najpierw tak mnie urzekła, że spędziłam na niej cały dzień. Leżałam wśród kwiatów i trawy pogrążona w myślach gdy ni stąd ni zowąd ktoś postanowił zakłócić mój spokój.

-Nowa..?- ozwał się jakiś męski, lecz miły dla ucha głos. Otworzyłam jedno oko by upewnić się kogo zaraz rozszarpię, przez naruszenie mojej przestrzeni prywatności. Stał nade mną i wlepiał we mnie swój wzrok. Nie ukrywam, że wyglądało to tak, jakby patrzył na posiłek.

-Tak, bynajmniej tak mi powiedzieli. – Wydukałam siadając.

( Któryś z mężczyzn, hm?)

Sekhet Carter

Sekhet Carter | 19 lat | Zbieracz

wtorek, 8 grudnia 2015

"Urlop"

Katherina i Jongin odchodzą na "wakacje" z braku czasu. Będziemy tęsknić i czekamy na powrót :)

niedziela, 6 grudnia 2015

Od Genevieve - CD historii Cezara

Znudzona, oparłam głowę o dłoń, przymykając przy tym powieki. Sen prawie już mnie miał. Ścigał się ze mną od dobrych kilku godzin, lecz co chwila mu się wyrywałam. Może nadszedł czas, by odpuścić? Eh, to brzmiało jak z jakiejś kiepskiej telenoweli, w scenie, kiedy bohaterka zastanawiała się, czy opuścić swojego natarczywego ukochanego. A to zabrzmiało, jakbym oglądała kiepskie telenowele. Być może brak kawy od kilku godzin przemawiał przez mój organizm i moje myśli.
Tak czy inaczej, ustąpiłam. Narada czy nie narada, człowiek musiał spać, nie? Więc usnęłam, jakby cały boży świat kompletnie miał nie przejmować się moją drzemką w nieodpowiednim miejscu. Nie ukrywałam, że miałam ten cały boży świat w dupie. Do czasu, kiedy zostałam gwałtownie szturchnięta w żebra z prawej strony. I to nie było przyjazne szturchnięcie.
- Jezus Maria, nie możecie dać mi spokoju chociaż na chwilę? - uniosłam głowę i spostrzegłam, że wszystkie spojrzenia są utkwione we mnie. Parę osób usilnie starało się pohamować śmiech. Mój brat nie był, jednak na tyle uprzejmy i parsknął głośno. Zmiażdżyłam go spojrzeniem. Kto tu zaprosił tego gnoja? Ach, tak. Był pieprzonym doradcą. W życiu mógłby sobie doradzić, a nie pajacuje w urzędach.
- Ekhm... Gene, czy chciałabyś wyrazić swoje zdanie na ten temat? - zapytał się z szerokim uśmiechem Cezar, doskonale wiedząc, iż nie mam zielonego pojęcia, o czym mówią. Kolejny dupek. 
- Oczywiście, że bym mogła, ale jestem osobą wyrozumiałą i za nim coś powiem, chciałabym posłuchać opinii innych. Więc powiedz mi, Cezarze, co ty o tym sądzisz? - nie dałam za wygraną, zakładając nogę na nogę i splatając ramiona na piersi. 
- Już wyrażałem swoje zdanie. Niestety, ty byłaś zajęta torturowaniem dziewic - powiedział z kamienną twarzą, a ja uniosłam z niedowierzeniem brwi.
- Że co, proszę? 
- Z tego, co mamrotałaś można było wyniknąć, iż właśnie tak robisz - w tym czasie CC pogrążył się w stanie niekontrolowanego śmiechu.
- Najwyraźniej znowu mi się śniło, że jestem Elżbietą Batory. I nie gadam przez sen, chyba. Więc o czym rozmawialiście? - postarałam się szybko zmienić temat, by nie zgłębiać tajników moich krwawych snów.
- O tym, że świetnie byłoby zakończyć już dzisiejszą naradę - powiedziała Effy. 
- Świetnie. Dzisiejsza obrada była doprawdy fascynująca - dygnęłam, uśmiechając się sztucznie i opuściłam salę jako pierwsza. Wolność, skarbie - pomyślałam.

Od Cezara

Deszcz mżył nieprzyjemnie, zbliżał się wieczór, widoczność utrudniała mgła, a ja siedziałem na drzewie pod którym zebrało się już kilka zombie, w tym chyba z dwa zarażone wilki. Od smrodu stęchlizny z dołu zaczynało mnie mdlić, ale cóż..., nie miałem wyjścia. Wyjście z bazy z samym nożem? Nie ma problemu! Gorzej jak wpadniesz na głodne 20 istnień, które marzy tylko o tym by obgryźć twoje kości z mięsa. Wspiąłem się na nieco wyższą gałąź, która skrzypnęła pod moim ciężarem. Nie dobrze, wchodzę już na zbyt cienkie gałęzie ale wilki, które próbują do mnie doskoczyć nie wyglądają na takie, które zaraz się poddadzą.

Mikołajki

Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek!

Mam nadzieję, że szczęście wam sprzyjało i prezenty były świetne, mój niestety jeszcze w drodze... Wiecie... te korki powietrzne, sanie utknęły gdzieś w Azji.

Tak czy inaczej zarządzam taki mały konkursik na najlepszy funart swojej postaci.
Zasady: Musi być związany z blogiem i ze świętami.
Wykonanie dowolne chociaż nie musicie kombinować zwykły rysunek będzie dobry.

Popiszcie się talentem plastycznym lub jego brakiem jak ja!

Pracę proszę wysyłać do mnie na howrse (karolina230301) w formie linku lub na maila jako załącznik.

Dla zachęty, oto mój Cezarek, niestety jego nikt prezentem nie obdarował ;P
Jakość zdjęcia taka sobie, a i rysownikiem nie zostanę, ale by nie było.
Dla każdego chętnego będzie nagroda ponieważ wiem, że to trochę zachodu i nie każdy ma ochotę się tak bawić. Prace zbieram do 14 grudnia. Powodzenia.

Yey, nie jestem sama, tutaj praca Jonathna, która wyszła dużo lepiej -,-
Chyba swoją też poprawię na painta XD

Od Cezara C.D. Genevieve

- Trochę lepsza - przyznałem z krzywym uśmiechem
Wzruszyła ramionami. Odprowadziłem Gene do przedsionka i oparłem się o ścianę obserwując jak ubiera buty.
- Nie zapomnij o spotkaniu, nie mam zamiaru znowu za tobą dylać - powiedziała by przerwać ciszę
- Kiedy jest? - skrzywiłem się na myśl o kolejnych 4 godzinach spędzonych na nudnych naradach, które i tak mnie nie dotyczą

Od Cezara C.D. Jonathana

Gdy tylko wyszedł westchnąłem ciężko. Strasznie ubolewałem nad tym, że tak wrednie go potraktowałem, wyglądał na naprawdę zmartwionego, a ja go zwyczajnie zignorowałem. Nie mniej jednak nie chciałem mówić o moim śnie, a on prawdopodobnie jako "dobry opiekun" chciałby znać wszystko ze szczegółami.

sobota, 5 grudnia 2015

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

- Tam, tak sądzę - kiwnęłam głową w kierunku wydeptanej ścieżki. - Albo zwyczajnie zgłupiałam i chodzę w kółko. Cóż, jest jeden sposób, by to sprawdzić - ruszyłam, ale zatrzymałam się w pół kroku. - Dzięki i w ogóle. Ale nie musisz mi pomagać, dalej poradzę sobie sama. 
- Daj spokój. Mogę ci pomóc - ciągle trzymał kurczowo jedno z pudeł, dalej idąc we wskazanym przeze mnie kierunku. Szybko mu zrównałam, ponieważ wcześniej zostałam w tyle.
- Jak chcesz - przewróciłam oczami. - Jakby się ktoś pytał, to nie ja jestem odpowiedzialna za twój nadwyrężony kręgosłup. W sumie to nawet miło, że ktoś postanowił pomóc. Nie to, że czuję się, niosąc dwa ciężkie pudła z książkami, jak jakaś dama w opresji. W rzeczywistości po prostu można powiedzieć, iż cię wykorzystuję. Ale najwyraźniej nie masz nic przeciwko - prychnęłam.
- Skądże znowu. Masz jakieś imię?

Od Avery'ego - CD Genevieve

Ktoś mądry kiedyś powiedział "Nie to jest ważne, by krytykować przeszłość, lecz aby swój własny wysiłek włożyć w lepszą przyszłość".
Zawsze uważałem, iż branie dosłownie tego przysłowia, czy raczej mógłbym powiedzieć zdania, nie bardzo mającego związek z teraźniejszym światem, jest dość głupim pomysłem. Zważywszy, że na dzień dzisiejszy w przyszłości nie czeka nas nic wielkiego, niesamowitego. Nie wiemy jakie wspaniałe zjawiska i nowe wynalazki mogłyby powstać. I dlatego też nie ma sensu rozmyślać nad tym nie wiadomo jak bardzo irracjonalnym stwierdzeniem, że ludzkość ma szansę powrócić do normalności.
Czego są nikłe szanse, naturalnie. Jednak wiele jest głupich, gdzieś tam wciąż żyjących w nadziei na lepsze jutro. I nie można ich winić za to, że pragną normalnego życia. Bo któż by go nie chciał? Lecz nie możemy sobie pozwolić na zatracanie się w takich myślach, kiedy wokół nas czyha niebezpieczeństwo.

piątek, 4 grudnia 2015

Od Williama - C.D historii Haruki

W nocy jakoś tam się przekalapućkał, ale jak to zobaczyłem to już po prostu odpuściłem. Pomyślałem: "A niech sobie leży.." No i tak było aż do rana, gdy właśnie on pierwszy się obudził. Ja za to od razu poczułem, że rusza się na mnie. Mniejsza o to. Poprosiłem go, aby zrobił nam śniadanie a on posłusznie - jak zwykle zresztą - poszedł to zrobić. Kochana pokojóweczka, a do tego pielęgniarka. Chociaż noga coraz bardziej się goiła, już za niedługo miałem wreszcie wyjść z tego domu..Przez dłuższy czas można zwariować. Jakieś piętnaście minut po tym jak wyszedł z pokoju postanowiłem,że sam wstanę i pójdę tam do niego. Ziewnąłem jeszcze przed tym jak wszedłem do kuchni zbierając siły, a potem podszedłem przytulając go delikatnie. Dowalił mi takim tekstem..Hah.
-Innymi też się umiem bawić - zażartowałem wprost do jego ucha. Poczułem jak przeszedł go dreszcz. Zaśmiałem się,chwyciłem talerz i zabrałem go do stołu. Usiadłem na krześle i zjadłem wszystko zanim Haruka zdążył usiąść.
-Haruka, dzisiaj sobie wyjdę okej? Noga już mnie nie boli więc chyba mogę.- oświadczyłem mu. Wstałem od stołu tak szybko jak do niego usiadłem, a potem skierowałem się - już podpierając się tylko częściowo kulą do pokoju, aby założyć jakieś ubrania. [...] Gdy byłem już ubrany, buty były założone poszedłem do drzwi wyjściowych. Zagrodziła mi je moja pielęgniareczka z założonymi rękami na piersi.

czwartek, 3 grudnia 2015

Od Haruki - C.D historii Williama

Zasnąłem zaraz po tym jak ciemnowłosy opuścił mój pokój. Sam już nie wiedziałem, czy to ja miałem się nim opiekować, czy oną mną. W każdym bądź razie od czasu, kiedy wyjechał mi z tym leżeniem nago to wiecznie czułem jakby mnie obserwował i czaił się na mnie gdzieś w szafie. Nie myślałem, ze byłoby to złe, ale nie przywykłem do takich sytuacji. Słyszałem tylko jak kule obijają się o panele i cichną w pokoju przeznaczonym dla mężczyzny. Wtuliłem się bardziej w poduszkę i po niedługim czasie zasnąłem.
~~~Jakiś tydzień później~~~

Od Jess - C.D. historii Kath

To było naprawdę dziwne uczucie, jednak przez lata zdążyłam przywyknąć.
Najpierw nieznaczne drżenie ciała, które z każdą chwilą narasta. Już po kilku niedługich minutach dłonie trzęsą się tak, że nie mogłabym utrzymać kubka z ciepłą herbatą, bo groziłoby to poparzeniem. Chwilę później wyglądam tak jakbym miała atak padaczki. Wszystkie mięśnie prawie krzyczą z bólu od ciągle pojawiających się skurczów.
Właśnie w ten sposób obudziłam się tego ranka. W pokoju Katie, było niesamowicie zimno. Okno było uchylone, a ja nawet nie miałam siły, by podnieść się z łóżka i je zamknąć. Nie byłam w stanie się opanować. W takich chwilach w mojej głowie pojawia się ochota na popełnienie samobójstwa. Jestem takim nieudacznikiem, że nawet to by mi nie wyszło. Próbowałam.
Po kilku ciągnących się niemiłosiernie minutach powoli wstałam z łóżka. Głowa pękała mi z bólu, a ja czułam się tak jakbym miała zwymiotować pustkę wypełniającą mnie od środka. Beznadzieja. Ogarnia mnie. Tak idealnie wypełniając od środka. Jak długo wytrzymam na głodzie? Niedługo.
Rozejrzałam się nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że na parapecie siedzi Katie. Spała z głową opartą o zimną szybę, a jej miarowy oddech sprawił, że zaparowała. Współczuję jej bólu wszystkich części ciała, kiedy się obudzi. Nie chciałam przyspieszać tej chwili. Na palcach wyszłam z pokoju, a podłoga cicho zaskrzypiała pod moim ciężarem. Katie zachrapała cicho.
"Jest słodka" - przemknęło mi przez myśl.
Zeszłam na dół do kuchni i usiadłam na kuchennym krześle. Dalej było mi niedobrze, a do tego zaczęło mi się kręcić w głowie. Czułam, że nie mogę siedzieć w jednym miejscu, bo zemdleję. Ruszyłam chwiejnym krokiem do salonu, gdzie pozostawiłam swoją torbę. Raz po raz zataczałam się tak jakbym była pijana. Ratując się przed upadkiem przewróciłam z hukiem krzesło.
- CO się tam stało? - usłyszałam przytłumiony głos Katie, dobiegający z jej pokoju.
Słyszałam jak wstaje. Oprzytomniałam na chwilę, zabrałam z salonu torbę i pobiegłam do łazienki. Zatrzasnęłam zamknęłam drzwi na zamek, a zawartość torby wysypałam na podłogę. Zaczęłam gorączkowo poszukiwacz dobrze mi znanego foliowego woreczka z magicznym proszkiem, który oderwie mnie od rzeczywistości. Nie ma....
- Nie ma, nie ma... - zaczęłam histerycznie powtarzać w kółko te dwa słowa. Ręce strasznie mi drżały, a ja reszta ciała zaczynała się trząść.
Krzyknęłam uderzając pięścią w lustro. Popękało, a z mojej dłoni obficie pociekła krew.
- W porządku? - usłyszałam łagodny głos Kath.
Nie jest w porządku!
Zaczęłam cała dygotać, a przed oczami widziałam tylko jasne plamy światła. Miałam wrażenie, że cały świat wiruje dookoła mnie. Osunęłam się po zimnych płytkach na ziemię. Poczułam ja szkło kaleczy mi skórę...
A dalej nic... Tylko...pustka.

Katie? Ocal mnie :>

Zmiany!

Witajcie znowu!
Jak to można się domyślić po nazwie, ten post będzie dotyczył zmian na blogu. Otóż jest to związane z Waszymi kartami postaci. Proszę wszystkich bez wyjątku (no dobra, tych, których postacie mają gifa jako zdjęcie) o wysłanie mi na pw na Howrse zdjęcie, które nie jest gifem! Jest to ważne, ponieważ staramy się, aby blog nadal się rozwijał i stawał się coraz piękniejszy (awww xd).

Mam nadzieję, że napisałam to zrozumiale xD

~Jedna z adminek bloga
P.S. jeśli występują w tekście jakieś niepasujące wyrazy, to wiedz, że mam autokorektę w telefonie xd

środa, 2 grudnia 2015

Jongin Choi

Jongin Choi | 19 lat | Strażnik nocny

wtorek, 1 grudnia 2015

Od Williama - C.D historii Haruki

- Z tym się nie mogę nie zgodzić - mruknąłem cicho podnoszącgłowę i kierując wzrok w inną stronę, próbowałem w ten sposób ominąć jego spojrzenie, które pewnie w tamtym momencie było bardzo zlowrogie.
- Dzięki.. - mruknął odsuwając się ode mnie.
- Ejej ale jeszcze nie skończyłem - uśmiechnąłem się ciepło w jego kierunku - Nie rozpamietuj przeszłości bo będzie ci ciężej tak jak właśnie teraz i będziesz miał zawsze oczy mokre od łez, niekoniecznie tych ze szczęścia  - podałem mu bardzo filozoficzną myśl wchodząc zaraz za nim na łóżko - Haruka, właściwie to która jedt godzina?- zapytałem probując zorientować się w czasie - Po dwudziestej? Spójrz za oknem jest już ciemno,a to chyba czas na spanko, nieprawdaż?- siedząc na kolanach, na pościeli i to jeszcze z raną na nodze nie było mi zbyt komfortowo,a dodatkowo jeszcze chłopak przede mną rozkleil się na dobre.
- Haruka, jak nie przestaniesz płakać to zaraz się rozbierzesz i będziesz leżał nago - powiedziałem jak najbardziej poważnie na co on zareagował dziwnym spojrzeniem w moim kierunku i zaraz otworzył usta z zapytaniem.