środa, 11 listopada 2015

Od Cezara C.D. Genevieve

Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się pod nosem. Wzruszyłem tylko ramionami sam do siebie.
- Cóż..., nie ona jedna mnie nie lubi - stwierdziłem na głos po czym ruszyłem w kierunku domu.
Byłem zmęczony. Za mało snu za dużo biegania. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie ale na szczęście w końcu dotarłem do mojej skromnej chatki. Ściągnąłem buty, kurtkę odwiesiłem na wieszak. Powlokłem się wolno do mojego pokoju i od razu padłem na łóżko wykończony. Wstałem o 6, nie spałem już prawię dobę, czas by to nadrobić. Nie musiałem długo czekać na sen, który jednak nie był dla mnie zbyt litościwy. 

Wszędzie było ciemno, jedyne światło dawała mała latarnia stojąca tuż obok mnie. Nie widziałem nic więcej. Wokoło panowała kompletna cisza. Coś nagle przemknęło tuż przede mną jednak mój zmęczony umysł nie zdążył tego zarejestrować. W ciemności błysnęła para czerwonych ślepi. Na pewno nie były one ludzkie. Cofnąłem się tak gwałtownie, że aż przewróciłem do tyłu, cofnąłem się pod samą latarnie. Ślepia zamrugały i zniknęły. Usłyszałem w sekundzie tysiące szeptów, które jednak nie mówiły nic konkretnego, nie umiałem rozpoznać słów. Syknąłem z psychicznego bólu. Głosy nie dawały mi spokoju. Wszystko powoli zaczęło mi się rozmazywać jakbym tracił przytomność co było dość kuszącą opcją. Nie chciałem tego słuchać, nie chciałem przeżywać tego snu. Chciałem się oderwać i wrócić do rzeczywistości, co nie było tak proste. Nagle wszystko ustało, chyba w końcu dałem za wygraną i straciłem przytomność, na szczęście. 

Wolno usiadłem. Był dzień, wolno wstałem. Dookoła szumiała świeża trawa, otaczała mnie piękna łąka. Obejrzałem się, około nie było nic podejrzanego... przez chwilę. Później gdzieś daleko pojawił się ciemny kształt. Ledwo go ujrzałem, a zaraz zaczął się przemieszczać w moim kierunku. Nie mogłem się ruszyć. Złapał mnie i zaczął ciągnąć mnie za sobą po ziemi. Wysoka trawa utrudniała widoczność ale byłem pewny, że zrobiło się ciemniej niż normalnie. Uderzyłem głową w kamień i wyrwałem się z tamtego świata.

Obudziłem się w środku dnia z ostrym bólem głowy. Zwlokłem się z łóżka, odwiedziłem łazienkę by tam załatwić wszystkie swoje potrzeby po czym zszedłem do kuchni. Zjadłem na szybko kromkę z masłem ( nic więcej nie umiałem przełknąć). Wyszedłem szybko z domu. Musiałem się przejść. Stanowczo, wyładować. Po chwili zamiast spokojnie iść puściłem się biegiem. Zrobiłem dwa okrążenia w okół obozu. Musiałem się uspokoić, zebrać myśli. Dzisiaj dyżur na patrolu miał David. Mogłem odpocząć, przespać się. Tak, te koszmary to na pewno wina zbyt późnego kładzenia się spać. Przystanąłem dopiero gdy moim oczom ukazały się pierwsze domki. Wziąłem głębszy wdech. Kiedy mijałem domek Gene jego właścicielka nagle we mnie uderzyła. Widocznie wybiegła z domu, a ja niechcący wlazłem jej pod nogi. Oboje byliśmy na tyle daleko myślami, że nie zauważyliśmy się. 
- Co tu robisz? - zapytała dość niemiło widocznie poważnie ktoś ją wyprowadził z równowagi
- Nic, tylko przechodziłem - odpowiedziałem lekko się do niej uśmiechając
Prychnęła bardziej wściekła niż urażona. 
- To przechodź sobie gdzie indziej - warknęła
Złapałem ją za ramię (aż dziw, że nie straciłem palców). 
- Coś się stało? - zapytałem 
Wyszarpnęła ramię. Z jej domku wyszedł jakiś chłopak dość do niej podobny widocznie jej brat. Także nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Puściłem ją chcąc nie chcąc po czym krok się od niej odsunąłem unikając jej uderzenia w moją stronę.

< Gene? Czy może właścicielka wolałaby odpisać Chrisem? Do wyboru do koloru  >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz