poniedziałek, 23 listopada 2015

Od Cezara do Jonathana

Kolejne urodziny ciotki. Siedzę na nich znudzony, żałuję, że mam tylko 9 lat i nie mogłem zostać z bratem na jego osiemnastce. Rodzice rozmawiają jak zawsze, a ja patrzę jak dwie moje przygłupie kuzynki bawią się jakimiś lalkami, dużo bardziej interesuje mnie widok za oknem mimo, że tam jedynie pada deszcz. Znajduję uciechę w patrzeniu na spływające krople deszczu po szybie. Kibicuje im w tym małym wyścigu, który nikogo na świecie nie obchodzi poza mną. Uśmiecham się gdy faworyzowana przeze mnie wygrywa. 
- Będziemy się zbierać - słyszę tak przeze mnie wyczekiwane słowa mamy
Nie muszą czekać na mnie ani sekundy bo już mam na sobie kurtkę i naciągam na głowę kaptur. 
Wychodzimy. Cieszę się jak nigdy z powrotu do domu. Poczytam może kolejny tom Gwiezdnych Wojen. Wsiadamy do auta. 
Droga jest nudna i się dłuży. Mijamy kolejne budynki aż przed nami pojawia się ciemny las. Wzdrygam się lekko i prostuję się. Nie mam z nim złych wspomnień ale i tak zawsze źle mi się kojarzy. 
- Tato, musimy jechać tędy? - pytam z niechęcią
- A którędy chcesz jechać? - odpowiada pytaniem i uśmiecha się do mnie w lusterku
Nieco się uspokajam, a w odpowiedzi jedynie wzruszam ramionami. Koniec końców jedziemy lasem. Od początku niepokoi mnie ciemność w lesie, wszystko się zmieniło. Patrzę na rodziców w lusterku. Przestali się uśmiechać i wesoło rozmawiać. 
- Co się dzieje? - pytam patrząc na nich
Nie dostaję odpowiedzi. Po chwili na drodze pojawia się coś. Coś... czyli jakiś człowiek pochylający się i ustawiony do nad tyłem. Nie hamujemy, a jedynie uderzamy w niego. Samochód wpada w poślizg i obraca się kilka razy na dach i z powrotem na koła. Po drugim obrocie moje drzwi się otwierają, a ja wylatuję przejeżdżając brzuchem po asfalcie zdzieram sobie skórę z dłoni. Jestem nieco oszołomiony. Auto po trzecim obrocie wpada do rowu zostając na dachu. Widzę moich rodziców przez przednią szybę, całych we krwi. W panice próbuję wstać jednak gdy jestem na kolanach coś nagle ciągnie mnie w tył, a ja ląduje na brzuchu. Patrzę przez ramię i widzę parę czerwonych ślepi wpatrującą się ze mnie. Nie wiem co to jest. Ma poczerniałą skórę z czerwonymi przebłyskami, nie ma włosów, ale wygląda jak człowiek. Wygląda jakby od czoła do pasa był rozcięty. Na biodrach ma owiązaną jakąś brudną szmatę. Najbardziej rzuca mi się w oczy spływająca z jego paszczy krew. Próbuję mu się wyrwać ale on jedynie łapie mnie za gardło i podnosi do góry. Duszę się. Boli... Dookoła nas gromadzą się inne stwory, bardziej przypominające ludzi. Wyglądają jak jakieś zombie z horrorów. Krzyczę i próbuję się wyrwać przerażony tym wszystkim. Czuję nagle tępy ból w udzie, odrywam wzrok od oczu tego czegoś co mnie trzyma i patrzę w dół. Jeden z tych zombie wgryzł się we mnie. Stwór, który mnie trzyma warczy na niego i uderza mocno szponiastą ręką, tak, że tamten odlatuje i uderza w drzewo. Reszta się cofa. Czerwone ślepia znów się we mnie wlepiają. Po chwili ryczy mi prosto w twarz, a ja ledwo kontroluję mój pęcherz, który usilnie domaga się opróżnienia. Nie mogę nawet zareagować bo on wgryza się w moją szyję. Czuję jak brakuje mi oddechu. Obraz rozmazuje mi się przed oczami. To tak potwornie boli... Niestety on nie zamierza wyrwać mi gardła od razu, bym umarł i ból ustał. Rozluźnia ugryzienie i znów zaciska zęby. Próbuję krzyczeć ale nie potrafię czuję jak łzy ciekną mi po policzkach. Kilka z mojej brody kapie na jego zęby. On po prostu puszcza. Nie umiem oddychać, duszę się, a jednak jeszcze żyję, już niedługo. Stwór patrzy na mnie jeszcze chwilę i znika. Po prostu odwraca się, odchodzi i znika we mgle. Siedzę oszołomiony, patrzę na swoje dłonie całe w ciepłej, czerwonej cieczy. Nie czekam długo. Zaraz zombie są przy mnie, czuję jak wolno rozrywają moje mięśnie, nie mogę krzyczeć mimo, że się staram. Nie mogę nic zrobić. Nic już nie widzę, nic. 

Obudziłem się zlany zimnym potem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że krzyczę z przerażeniem, zamknąłem usta. Złapałem oddech oddech i usiadłem, po czym rozejrzałem się dookoła. Byłem w swoim pokoju, na łóżku. Kolejny zły sen. Miałem nadzieję, że nie obudziłem reszty domowników. Chyba jednak mi się nie udało bo usłyszałem pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałem, przez głowę przeleciała mi myśl o prysznicu. Nie zdążyłem jednak wstać ponieważ drzwi same się otwierają, a do pokoju wchodzi jeden z moich współlokatorów. 

< Jon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz