środa, 20 stycznia 2016

Od Genevieve - CD historii Avery'ego

Dzień nie zapowiadał się szczególnie ciekawie. Nie miałam żadnego spotkania, czy też trenowania wojowników, którzy bywali naprawdę beznadziejni. Chociaż i tak nie lubiłam tego specjalnie, jakoś nie przemawiało do mnie siedzenie na dupie przez cały dzień. Może kiedyś, ale nie teraz. Pamiętałam, jak podczas swoich pierwszych tygodni w Obozie, nie wychylałam nawet nosa zza drzwi. Może i dobrze? Kiedy wreszcie to zrobiłam zalała się na mnie cała kupa nieszczęść - wieczne kłótnie z bratem, pewien niski stalker, który miał nie równo pod sufitem, dużo ludzi, którzy nagle nabrali ochoty się "zaprzyjaźnić" i oczywiście, najgorsza z tych rzeczy, odpowiedzialność. Odpowiedzialność, która wynikała z bycia Dowódcą Wojowników. Nie będę zaprzeczać, iż sama na funkcja bardzo mi się podobała i radziłam sobie całkiem nieźle. Jednak chodziło o sam fakt, iż nagle miałam odpowiadać za bezpieczeństwo innych.
Po kilku minutach leżenia w łóżku doszłam do wniosku, że mam już dosyć nic nie robienia. Ostatnimi miesiącami moje dawne ADHD ponownie się uaktywniło, co sprawiało, że biegałam po lasach niemal każdego dnia albo ćwiczyłam sztuki walki. W moim nowym domu zamontowałam sobie nawet prywatną siłownię, w której było też miejsca na różne rodzaje broni. 
Espresso prędko postawiło mnie do reszty na nogi, nawet jeśli wcale go nie potrzebowałam. Potem, tak dla smaku, wypiłam też dwie latte. A na deser zrobiłam sobie frappe z bitą śmietaną i czekoladą. Hm, nie narzekałam na niedobór kofeiny w organizmie. Gdybym jednak odstawiła kawę, na pewno prędko bym umarła albo coś. W końcu nawet nałogowi palacze po natychmiastowym rzuceniu, dostają nagle raka, bądź innego paskudztwa. Co mogło się stać, jeśli naglę rzuciłabym moje dwadzieścia kubków kawy dziennie?
Mimo moich wcześniejszych narzekań na kłopoty, które wiązały się z wychodzeniem na zewnątrz, uznałam, że być może teraz to był dobry pomysł. W sumie, nie mogłam cofnąć już minionego czasu, więc moim zadaniem było jedynie pogodzenie się z tym wszystkim, w co się wplątałam. Tak też, nie zamierzałam chować się w swoim domku, daleko od ludzi. Och, nie. Chciałam wejść w sam środek codziennego gwaru, by inni widzieli, że niełatwo mnie złamać. Raczej nikt nie przejawiał takich skłonności, ale moja własna podświadomość pragnęła pobyć wśród ludzi. Albo przynajmniej nie siedzieć w czterech ścianach i wyjść na spacer. Tak, raczej to drugie. Moja podświadomość nie była głupia. Chyba.

Parę dobrze znanych mi piosenek rozbrzmiewało w moich uszach, kiedy kroczyłam ścieżką, prowadzącą do takiego jakby centrum Obozu. Oczywiście, w ostatniej chwili miałam zamiar skręcić w inną, boczną. Jak najbardziej nie chciałam z kimkolwiek rozmawiać, nawet jeśli jakaś część mnie pragnęła przeprowadzić zwyczajną rozmowę o pogodzie albo o jakimś innym banale.
Opatuliłam się lepiej kurtką. Było niezwykle zimno, ale nie mogłam się dziwić. W końcu śnieg zasypał prawie cały las. Wczorajszy wieczór przyniósł ze sobą biały puch, przez czułem, że później będę musiała odśnieżyć schody, na których i tak już wystarczająco często się potykałam.
Przez te całe moje przemyślenia, nie zauważyłam nawet postaci idącej w moim kierunku. W ostatniej chwili zatrzymałam się, niemal wpadając na Avery'ego, który zdążył się zręcznie odsunąć, najwyraźniej widząc mnie już wcześniej. Uniosłam brwi i wyjęłam słuchawki z uszu.
- Ta ścieżka prowadzi tylko to mojego domu, więc albo jesteś strasznym natrętem, albo się zakochałeś - powiedziałam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - W czym mogę ci pomóc, kolego?

Avery?

poniedziałek, 18 stycznia 2016

[HW] Od Sekhet C.D historii Cezara

Nie ma co ukrywać, spotkanie było nudne. Wprawdzie próbowałam słuchać i skupiać się na konwersacji, lecz jak zawsze po prostu mi to nie wychodziło. Nigdy nie potrafiłam skupiać się w takich sytuacjach. Gdy trzeba było przytakiwałam a gdy trzeba było zaprzeczyć, zaprzeczałam.

piątek, 15 stycznia 2016

Od Sekhet C.D Chrisa

Zabić tych gości? Upadł na mózg?! A jeśli jest ich więcej?  Jeśli mają broń i na nas czekają? Jeśli… Jeśli nas zabiją…? Moją głowę zalały najczarniejsze myśli a po chwili poczułam dreszcz przechodzący przez moje ciało. Wzdrygnęłam się i natychmiastowo stanęłam na nogi, podnosząc tym samym katanę, która zaraz wylądowała na moich plecach, a plecak na niej.
- Więc chodźmy. Im szybciej, tym lepiej. – wyciągnęłam do niego dłoń z lekkim uśmiechem. Chłopak skorzystał z pomocy i poszedł przodem. Gdy tylko zniknął mi z oczu, zagasiłam nasze prowizoryczne ognisko i ruszyłam jego śladem gapiąc się na moje poplamione trampki. Oczywiście przy okazji zajebałam czołem w futrynę, nabijając sobie porządnego guza. – Cholera.- syknęłam, masując podrażnione miejsce . Dobrze, że nie fiknęłam koziołka na schodach, wtedy byłby pełen zestaw nieszczęść na dzisiejszy dzień.

wtorek, 12 stycznia 2016

Od Christophera - CD historii Sekhet

- Jak niby patrzę? - prychnąłem, przyglądając się podejrzliwie coli. Z jednej strony napis głosił, iż nie była przeterminowana, co było bardzo dziwne, ale z drugiej nie ufałem produktom, które leżały nawet w mojej lodówce dłużej, niż tydzień. Cóż, teraz nie miałem z tym problemu. Kiedy jeszcze mieszkałem z Gen, ona ciągle odkładała resztki do lodówki i trzymała je tam tak długo, aż wreszcie się zepsuły. Boże, jak ta dziewczyna poradzi sobie beze mnie w przyszłym życiu? - Dodałbym do tego whiskey. 
Sekhet przewróciła oczami, układając się wygodniej na poduszce.
- I może jeszcze frytki do tego? - kąciki jej ust uniosły się lekko w złośliwym uśmieszku. - Wybacz, Chris, ale na zapleczu nie było niczego mocniejszego.
Udałem przybitego, przybierając smutną minę. Dziewczyna zaśmiała się.
- Eh... Będę musiał sobie jakoś z tym poradzić - wziąłem łyka coli, starając się nie skrzywić. Ciągle miałem wrażenie, że coś jest z nią nie tak, lecz pewnie to była tylko moja paranoja. Po kilku sekundach, jednak uznałem, że jest w porządku i napiłem się jeszcze raz. Kilka łyków później, wyciągnąłem puszkę w kierunku Sekhet. - Chcesz? W sumie to ty ją znalazłaś.
- Nie rozumiesz chyba definicji prezentów - powiedziała, ale i tak przyjęła ode mnie napój. Siorbnęła parę razy i puszka wróciła do mnie z powrotem. Pusta. Spojrzałem gniewnie na dziewczynę. - No, co? - uśmiechnęła się szeroko, ukazując ząbki. - Dałeś, to skorzystałam.
Uniosłem dłonie w geście poddania.
- Okej, nie mam ci tego za złe. I tak jakoś niezbyt temu ufam - rzuciłem jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie puszce stojącej między nami. Wydawała się taka niewinna, pozornie, oczywiście. Ja już wiedziałem, że zamierza nas zabić, kiedy będziemy spać. A może mam schizofrenię? - Chyba powinienem się przejść. Jest już prawie ciemno, ale myślę, że lepiej będzie zaznajomić się z terenem. Wiesz, w razie jakby ci mili panowie mieli zamiar wrócić - przymrużyłem oczy. - Trzeba było ich zabić i tyle.
- Powodzenia - parsknęła. - Nie widziałam ich, ale mogłabym się założyć, że każdy z nich byłby od ciebie dwa razy większy, a wiemy, że kawał z ciebie chłopa. I nie mówiąc już o mnie!
- Wielkość się nie liczy - wzruszyłem ramionami. - Spójrz na taką Gen. Nie jest specjalnie wielka, a właściwie rzekłbym, że szczupła i niespecjalnie wysoka, a jest Dowódcą Wojowników. Wiesz ile razy widziałem, jak skopywała innym tyłek? Ile razy mi skopywała tyłek? Ta baba ma jaja.
- Nie obraź się, ale ona raczej urodziła się z "tym czymś", a ty... Cóż, niezbyt.
Przyjąłem urażony wyraz twarzy.
- Co ma znaczyć "to coś"?
- Wiesz... Jesteś Doradcą. Siedzisz raczej w papierach i pomagasz Przywódcom. Albo w ogóle zajmujesz się sprawami formalnymi i raczej nie wychodzisz zbyt często z Obozu. No, i wyglądasz raczej na spokojnego człowieka, który nie szuka kłopotów. O twojej siostrze powiedzieć tego nie mogę.
- Dzięki za przypomnienie mi, jakie moje życie jest beznadziejne - opadłem na ziemię, przykrywając oczy dłonią, niczym jakaś primadonna. Starałem się przy tym powstrzymać uśmiech, a i usłyszałem również, że Sekhet cicho zachichotała. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie. - To nie jest zabawne. Śmiejesz się z mojego dennego i jakże monotonnego życia?
- Ja? - rozejrzała się, jakby miał tu być ktoś inny. - Gdzieżbym śmiała!
- Dobra, ale wracając do tematu... - wróciłem do pozycji siedzącej, patrząc na nią poważnie. Momentalnie i ona przybrała twardszą minę, zamierzając dalej się kłócić. - To nie jest głupie, Sekhet. Bezpieczniej będzie jeśli ich zabijemy. Pewnie nie rozbili się daleko.
- Zapomnij o tym - syknęła, odwracając się. - Zginiemy i tyle.
- Nie. Najwyżej ja zginę, bo ty zostajesz tutaj.
- Co? - oburzyła się. - Nie ma mowy! Idę z tobą!
Uśmiechnąłem się szelmowsko.
- I widzisz? Po co było się kłócić? Patrz, jak łatwo się zgodziłaś...

Sekhet? Wybacz, że nie takie długie jak twoje, ale mam teraz zawaloną głowę lekcjami i w ogóle ;__;

sobota, 9 stycznia 2016

Od Christophera - CD historii Cezara

Nie byłem zbytnio chętny do takiego zjeżdżania, więc po prostu zszedłem  spokojnie, starając się przy okazji nie zabić. Cezar tylko pokręcił głową, jakbym był beznadziejny i nie znał się na dobrej zabawnie. Wzruszyłem na to ramionami, idąc za nim.
- Więc co dokładnie mówiła o mnie Gen? - uniosłem brwi.
- Nic konkretnego - odpowiedział.
- Serio? Nic konkretnego? - prychnąłem, za dobrze znając swoją siostrę. - Pewnie nagadywała na mnie różne głupie rzeczy. I mogę się też założyć, że ni prawdziwe!
Roześmiał się cicho.
- Czy ja wiem, czy takie nieprawdziwe... - po tym nastała odrobinę dłuższa cisza.
Patrzyłem prosto przed siebie, zastanawiając się w jakim stopniu moja siostra mogła być wredna. Znając ją to w stopniu ekstremalnym. Zresztą, od kiedy mnie to obchodziło?
- Dobra, jak chcesz to nie mów - uśmiechnąłem się lekko. - Ale wiedz, że za tobą też nie przepada.
- Wielka mi nowina - odpowiedział, śmiejąc się cicho. - Czy ona w ogóle kogoś lubi?
- Raczej nie - właściwie to do głowy przychodziło mi parę osób, ale były one z odległej przeszłości, którą dawno pozostawiliśmy za sobą, nawet jeśli wspomnienia ciągle istniały. - Albo raczej, na pewno nie. Cholera, ta baba powinna znaleźć sobie przyjaciół.
Moje myśli potoczyły się w kierunku przeszłości, starając się nie wnikać w te bardziej nieprzyjemne wspomnienia. Było, minęło. Nawet jeśli w pewnym stopniu wsiąknęło w nasze dusze i nie zamierzało nas już przenigdy opuścić. Normalnie poetycko powiedziane.

Cezar? Tak, wiem, dno ;__;


piątek, 8 stycznia 2016

Od Avery'ego - CD Katheriny

Ruszyliśmy w stronę kuchni. Z każdym krokiem, kiedy zbliżaliśmy się do celu, rozglądałem się uważnie po pomieszczeniu. Niby dom jak dom. Jak każdy. Jednak ten miał w sobie coś innego niż cała reszta.
Był również mój.
Sama świadomość, że to tutaj będę spędzać prawie każdą chwilę, prawdopodobnie aż do samej śmierci, nie wydawała się taka zła. Wręcz napawała mnie myślą, że może być komfortowo. Mimo wszystko inaczej sobie wyobrażałem warunki w Obozie. Na moje szczęście jest lepiej niż w przypuszczeniach.
Katie wstawiła wodę, żeby zrobić coś do picia, kiedy ja oparłem się plecami o blat i splotłem ręce na piersi. Po chwili kobieta zrobiła to samo, stając na przeciwko mnie.
- Co chcesz? Preferujesz małą czarną czy raczej saszetkę zalaną wrzątkiem? - powiedziała z uśmiechem.
- To co ty - odpowiedziałem tym samym.
Gdy wpatrywałem się w nowo poznaną, z trudem próbując wymyślić jakiś temat, który nie zanudziłby jej na śmierć do kuchni wparował drugi jegomość. Jak gdyby nigdy nic wziął swój kubek i postawił przy naszych. Co najlepsze, przyjął taką pozycję jak my, dodatkowo trzęsąc się z zimna, i wszyscy staliśmy tak w grobowej ciszy.
Gdyby ktoś nagle wszedł pomyślałby, co za dziwni ludzie.
Zmarszczyłem brwi i uniosłem lekko kącik ust, wpatrując się w mężczyznę.
- Koleś... Wszystko w porządku? - zapytałem.
Ten tylko otrząsnął się i odchrząknął, prostując plecy. Nagle spojrzał na mnie pewnie, po czym wziął głęboki wdech.
- W jak najlepszym - skinął głową i nie czekając dłużej, zalał sobie kubek wodą i wyszedł.
Katherina zerknęła na mnie porozumiewawczym wzrokiem, uśmiechając się lekko i postąpiła podobnie jak współlokator.
- A temu jak na imię? - wskazałem głową na odchodzącego do pokoju mężczyznę.
- David. Rozchorował się trochę, więc za dużo się nie udziela. W sumie dobrze, przynajmniej na dzień dobry nas nie pozaraża. Co za strata by była, gdyby nowo przybyły nagle dostał kataru, prawda?
- Zgadzam się w stu procentach.
Wróciliśmy z powrotem do salonu i zajęliśmy miejsca na kanapie. Podniosłem filiżankę z herbatą i ująłem łyk napoju. Odwróciłem głowę w stronę Katie i spojrzałem w jej zielone oczy.
- Więc... - zacząłem. - Jakie stanowisko tu zajmujesz?

<Katie? ;D>

Od Avery'ego - CD Genevieve

Przemierzałem kolejno drzewa, mając wrażenie, że wszystkie są identyczne, a droga do domu wcale się nie skracała. Wręcz przeciwnie. Stawała się co raz dłuższa, a na niebie pojawiały się gwiazdy. Nie miałem zielonego pojęcia, która może być godzina zważywszy na to, iż trochę rozmawialiśmy. W sumie trudno to było nazwać rozmową, ze względu na jakość tej konwersacji.
Czy chciałem urazić Genevieve? Oczywiście, że nie. Ale powinna zrozumieć, iż świat nie kończy się tutaj. No dobra, może nie jest to najlepsze porównanie, ale jednak. Jest wspaniałą kobietą. Naprawdę. Jednak nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni. Mogłaby zdobyć wszystko, o czym pragnie. Lecz nieświadomie, przez jej sposób bycia, odpycha ona ludzi od siebie. Taki charakter jak Gen jest dobrą metodą na przetrwanie. Masz pewność, że nikt cię nie zniszczy.
W przeciwieństwie do zguby.
Niektórzy ludzie są przy nowych osobach spięci. Nie bardzo wiedzą, co mają odpowiedzieć, a każde kolejne pytanie w jego stronę budzi lekki niepokój. Zazwyczaj uśmiechają się wtedy nerwowo, próbując załagodzić całe wydarzenie i odpowiadają. Wtedy z czasem konwersacja się rozwija, a sytuacja rozluźnia. Taka zwykle jest kolej rzeczy.
Lecz to nie tyczy wszystkich.
Usiłowałem jak najciszej przemieścić się do swojego pokoju w domku, by nie zbudzić pozostałych. Misja zakończyła się sukcesem. Od razu, kiedy ujrzałem własne, jedyne w swoim rodzaju łóżko, poczułem zmęczenie. Nie fizyczne, skądże. Bardziej takie psychiczne. Tyle emocji i wydarzeń w krótkim czasie i weź tu spróbuj żyć w spokoju.
Ściągnąłem koszulkę i rzuciłem się na legowisko, jak gdyby nic inne się nie liczyło. Wpatrywałem się w sufit, myśląc, praktycznie, o niczym. Ale jednak siedziała mi w głowie ta Genevieve. Moim celem było przekonać ją, że ludzie tacy straszni nie są, jak jej się wydaje.
Liczyłem na to, iż następnego dnia będzie chętniej do mnie nastawiona.
Bo czemu by nie?

<Gen?>

czwartek, 7 stycznia 2016

Od Sekhet C.D Chrisa

Zaczęłam rozmyślać, gdzie moglibyśmy przenocować. Najlepiej byłoby, gdybyśmy znaleźli jakieś miejsce z dala od tego wszystkiego. Z dala od ulic, od miasta, z dala od tych wszystkich potworów. Rozglądałam się w poszukiwaniu czegokolwiek, co spełniłoby te wymogi. I nic. W okolicy nie było żadnego domu, od którego biła bezpieczna aura, bynajmniej nie w moich oczach. Spoglądałam na Chrisa co jakiś czas, ale i on najwidoczniej nie dostrzegał nic co mogłoby posłużyć nam jako schronienie. Nagle coś mi zaświtało, poczułam jak nad moją głową zapala się światełko, zupełnie jak to zawsze bywało w kreskówkach. Od razu zaczęłam rozglądać się gdzieś wyżej, ponad dachy domów.

wtorek, 5 stycznia 2016

Od Genevieve - CD historii Cezara

Charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi poinformował mnie, że Cezar wyszedł. Nareszcie. Z jednej strony czułam ulgę, a z drugiej wściekłość na siebie, że pozwalam sobie na takie wybuchy. Kiedyś miałam z nimi taki problem, że rodzice zapisali mnie na terapię grupową, aby nauczyć radzić sobie z gniewem. Nie wytrwałam tam jednak długo, ponieważ prowadzący mnie wkurwiał.
Była tylko jedna rzecz, która zawsze mi pomagała. I nie, nie była to szczera rozmowa z bratem o moich uczuciach, płacz i przytulanie się. Po co? Najlepszą przytulanką była przecież kawa. No, chyba, że była bardzo gorąca, wtedy nie radziłabym się do niej przytulać.
Szybko zrobiłam sobie latte, ponieważ uznałam, że coś lżejszego lepiej na mnie podziała, niż jakieś ecspresso. Eh, a co jeśli te wszystkie moje zachwiania emocjonalne było powodowane zbyt mocną kawą? Ta z mlekiem stanowczo nie była dla mnie, no chyba, że to była właśnie latte, ale może powinnam się na nią przerzucić? Ciekawe, czy wtedy zaczęłabym się zachowywać, jak normalny człowiek. Powinnam przeprowadzić taki tygodniowy eksperyment. To się mogło udać.
I tak siedziałam sobie z kawą, wpatrzona w beżową ścianę. Pierwszy raz od naprawdę wielu lat nie wiedziałam, co robić. Nawet, kiedy moja mama zaginęła, a Chris zachowywał się, jak ostatni dureń, obwiniając o to siebie, ja starałam się zachować zimną krew. Wierzyłam i ciągle wierzę, że gdzieś tam jest. Być może kiedyś przyjdzie mi ją spotkać ponownie. 
Wreszcie postanowiłam zrobić coś, czego również nie robiłam od lat. Czyli stoczyć się dno dna dna, jeśli takowe istniało. Cóż, przeprosiny nigdy nie były mi bliskie, a tym razem druga strona zasłużyła. Chyba.


Stanęłam na ganku Cezara i odetchnęłam głęboko, a potem zapukałam. Nie od razu mi otworzył, ale kiedy już to zrobił, nie miał zbytnio zadowolonej miny. Czy był na mnie zły za to co powiedziałam? Kurde, zaraz mogę zacząć mieć wyrzuty sumienia.
- Czego byś ode mnie chciała? - zapytał.
- Ja chciałam prze... - zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć. O, nie. Komu jak komu, ale mi to się, kurwa mać, nie przerywa.
- Dobra, pogadamy później, okej? 
I moja chęć do bycia dobrym człowiekiem poszła się jebać. Spojrzałam na nie niedowierzająco. Co to ma być? Jakaś pieprzona opera mydlana? A może serial komediowy z udziałem widzów? Czy gdzieś tam siedzi ktoś i śmieje się z tej absurdalnej sytuacji? Och, mi na pewno do śmiechu nie było.
- Co? - prawie pisnęłam, jakbym nie dosłyszała. Uniosłam brwi. Zaraz pewnie wyskoczy z tekstem "It's a prank!". Na pewno. Bo inaczej to byłoby nienormalne zachowanie z jego strony.
- Nie mam teraz czasu, możemy o tym pogadać później? - odpowiedział pytaniem, ale ja wyczułam w tej pierwszej części czające się kłamstwo. I na pewno nic nie zapowiadało się na żart. 
- Znowu kłamiesz - prawie wyciągnęłam palec i pomachałam mu nim przed nosem. Jasna, no kurwa, cholera. Czy ja wyglądałam jakbym była głupia?
- Jak kłamię? - zapytał. Ach, jednak on był głupi.
- Nie wiem, jeszcze, ale coś ukrywasz i to mocno - szarpnęłam jego drzwiami do przodu, starając się go nimi uderzyć i wystąpić na przód. Był jednak szybszy i zablokował ten ruch. No, teraz wyraźnie było widać, że coś ukrywał. Uśmiechnęłam się lekko. W ten oto sposób dowiodłam moich racji. Szczęście nie trwało jednakże długo, bo już po kilku sekundach zaczęłam się irytować całą tą sytuacją.
- Wpuść mnie w tej chwili - warknęłam, zwiększając nacisk. On jednak nie pozostał dłużny. Biedne drzwi. Mogły tego nie wytrzymać. Nie chciałam, by potem kazano mi zapylać do miasta po nowe, więc puściłam gwałtownie, a on zachwiał się, zaskoczony, że tak łatwo się poddałam. - Jak chcesz - prychnęłam, zaciskając dłonie w pięści. - I tak się dowiem, co ukrywasz - odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem powędrowałam w kierunku mojego miejsca zamieszkania. Nie zamierzałam, jednak wrócić do domu. O, nie. Kiedy Cezar zamknął drzwi, ukryłam się za drzwiami, czekając na dalszą akcję. W końcu musiał wyjść z tego domu. A wtedy mogłabym się spokojnie włamać. 
Po kilku minutach, jednak czekanie mnie znudziło. Ile można tak usiedzieć? A może to były sekundy, a nie minuty? Tak czy inaczej, uznałam, że podejdę z drugiej strony i spróbuję coś wypatrzeć przez okno. Oczywiście, nie od strony wody. To mogłoby się źle skończyć.
Stanęłam na palcach, by mieć lepszą widoczność. I o mało, co zawału nie dostałam. Cezar rozmawiał z kimś. A raczej z czymś. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia, a dłoń zacisnęła na nożu, skrywanym do tej pory pod standardową skórzaną kurtką. Obok Cezara stał Strażnik, Leslie. Co prawda, w ludzkiej formie, ale byłam zbyt inteligenta - ach, ta nadmierna samoocena - by nie zauważyć różnicy między nim, a prawdziwym człowiekiem. 
Nie wiedziałam, co zrobić. Po raz drugi tego dnia, poczułam się kompletnie zagubiona. I nie mogłam też pozbyć się lekkiego poczucia zdrady. Czy Cezar spiskował z tym umarlakiem? Planowali jakiś napad na Obóz? A co jeśli... Co jeśli był jednym z nich, ale jakimś takim super mocnym, że tego nie zauważyłam?
Za nim zdążyłam logicznie pomyśleć, zeszłam im z widoczności i wolnym krokiem powędrowałam w kierunku swojego domu. Zapowiadało się na nieprzespaną noc. Wiedziałam, jednak na pewno, że już nie chcę mieć do czynienia z tym człowiekiem. W głowie dałam sobie tydzień na powiadomienie o tym Effy. Teraz czułam się na to zbyt ogłuszona.

Cezar? Bum, bitch. Weź się teraz tłumacz. XD
 
 

Od Christophera - CD historii Sekhet

Rozejrzałem się po podwórku przed domem. Było całkiem urocze. Niegdyś właściciele musieli się tu spotykać ze znajomymi i grillować. Cóż, w tej chwili jednak ciężko było mi to sobie wyobrazić. Cały ogródek był zmasakrowany. Kwiatki zwiędły, na ziemi były widoczne plamy krwi i w powietrzu roznosił się ciężki odór. Czyżby mieszkańcy tego domu skończyli tragicznie? Czy byli większością?
Hm, mogłem się tylko nad tym zastanawiać.
- Bez wątpienia nie powinniśmy tu zostawać - mruknąłem, kopiąc lekko walającą się na ziemi puszkę po coli. Rany, jak ja dawno jej nie piłem. - Zdechlaki pewnie są niedaleko. Za chwilę mogę nas wyczuć.
- Tak, lepiej spadajmy - dziewczyna skinęła głową i tyle ją widzano. 
Szybkim ruchem przeskoczyła przez płotek i wyszła ma ulicę. Zrobiłem to samo, prędko ją doganiając. Szliśmy teraz ramię w ramię po ulicy, która wyglądała, jak z jakiegoś starego filmu dziejącego się w Los Angeles. Słoneczko, domki jednorodzinne, po prostu miód malina. Niestety, rzeczywistość była o wiele bardziej ponura. W każdej chwili mogły na nas wyskoczyć zombie, a wtedy to już - weź się sam panie ratuj. 
- Chyba zbliża się czternasta - powiedziałem, wpatrzony w słońce. No, nie do końca, bo mogłem przez to oślepnąć. Na tyle jednak, by stwierdzić, która była godzina. - Powinniśmy już zacząć szukać miejsca do spania. Tak będzie najlepiej.
Spojrzała na mnie, jakbym był totalnym kretynem.
- Właśnie. Czternasta! O której ty chodzisz spać, człowieku? 
Przewróciłem oczami.
- Nie mówiłem, że mamy spać. Możemy się potem jeszcze pokręcić. Chciałbym po prostu ustalić już, gdzie możemy spokojnie przenocować, żebyśmy potem nie musieli szukać jakiegoś bezpiecznego miejsca. A doskonale wiesz, że w tych czasach o takie trudno.
Uniosła dłonie w geście poddania.
- Dobra, kapuję. Prowadź.

Sekhet? Jak widzisz wena się walić poszła. Albo walić z kimś. To by wszystko wyjaśniało, dlaczego teraz tak rzadko mnie odwiedza. 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

[HW] Od Cezara

Jako, że nikt więcej się nie zgłosił, a szkoda (może dołączą później, albo my ich wciągniemy ;)) to czas zacząć. Tematu w końcu nie wybraliśmy. Zarzucę więc temat uniwersalny, a później zobaczymy co dalej.

Jak to zawsze zimą z nieba padał gęsty śnieg. Co tygodniowy raport nieco się przedłużył, co poskutkowało, że na dworze było już całkiem ciemno. Byliśmy więc skazani za siedzenie w bazie głównej póki nie przestanie padać. Egipskie ciemności + padający śnieg = 0 widoczności, co nie jest żadnym odkryciem. Każdy po godzinie zajął się sobą, przez co od dłuższego czasu panowała nieskazitelna cisza. Oderwałem wzrok od padającego śniegu i podniosłem się z parapetu.
- Dobra, to co robimy? - zapyta
- Czekałam właśnie, aż zaczniesz zachowywać się jak dziecko i truć "Nudzi mi się" - rzuciła Gene nie odrywając się od swojego rysunku.
- Bardzo śmieszne - bąknąłem pod nosem
- Czy ktoś się śmieje? - zapytała
Wywróciłem oczami i zacząłem wolno krążyć wokół stołu znudzony. Effy zajęła się jakąś książką, a nasza nowa doradczyni ucięła sobie drzemkę na fotelu. Doprawdy fascynujące otoczenie. Część dowódców zdążyła urwać się wcześniej, a Chris wyszedł na chwilę przejść się po budynku.
- Dobra - Gene już lekko się zirytowała
Wstała posadziła się szarpnięciem na krześle dała jeden ołówek i kartkę.
- Zajmij się czymś bo jak nie przestaniesz to zaraz Cię ukatrupię - warknęła
- Wiesz, że nie umiem rysować - odpowiedziałem
- I mnie to gówno obchodzi, zaraz dostanę pierdolca jak zrobisz jeszcze jedno kółko - wróciła do swojego zajęcia.
Wywróciłem oczami i zacząłem jeździć ołówkiem po papierze. Chyba krzyki Gene obudziły Sekhet (chyba one, nie chyba obudziły), bo wyprostowała się o przetarła oczy.
- Nie przesadzasz troszkę? - rzuciła obojętnie do Gene, jednak ta tylko posłała jej spojrzenie, mówiące, że nie przesadza nawet nie odpowiadając.
Bez większego wyboru zająłem się swoją kartką, zostało mi tylko cieszyć się, że aż tyle dostałem.

< Ktoś dokończy?>

Od Cezara C.D. Chrisa

Uśmiechnąłem się nieco rozbawiony.
- Przesadzasz - stwierdziłem
- Nie bardzo - dopowiedział
- Słuchaj, jak bardzo chcesz to możemy pogadać, ale nie ręczę, że wtedy nic się na nas nie rzuci - rzuciłem
W końcu czy nie było oczywistym, że poza obozem i to w lesie powinno się zachować cisze? Jednak dobrze, jeśli już pominiemy, że to zombie, w lesie też powinno być cicho, a jeśli pominiemy jeszcze las to o czym mieliśmy rozmawiać?
- Okej... - bąknął pod nosem i rozejrzał się dookoła jakby coś miało się już teraz na nas rzucić
Zaśmiałem się cicho.
- Żartowałem, znam ten las jak własną kieszeń, prawdopodobieństwo, że na tej trasie coś na nas wyskoczy jest prawie równe zeru - odwróciłem się i zacząłem iść tyłem tak byśmy mogli rozmawiać twarzą w twarz
Oczywiście gdybym szedł tą ścieżką po raz pierwszy, a nie tysięczny to potknął bym się o coś prędzej czy później.
- Więc jaki jest twój ulubiony kolor? - zapytałem od niechcenia
- Co? - zdziwił się
- Rany, twoją biografię już przerabiałem z Gene, kiedy to okropnie mi truła na Ciebie. Tego chyba jeszcze tylko nie wiem - powiedziałem dość obojętnie
- Ciekawe, ty wiesz o mnie prawie wszystko, a ja o tobie nic - zaważył
- Jak wszyscy - stwierdziłem znów odwracając się przodem i zjeżdżając z górki w dół po piasku.

< Chris?>

Od Cezara C.D. Genevieve

Jako, że do wybuchów Gene zdążyłem się już trochę przyzwyczaić nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Stałem tak jeszcze chwilę patrząc w drzwi kuchni, a później jak nigdy nic ruszyłem do siebie zastanawiając się nad kolacją. Prędzej czy później jej przejdzie tak jak ostatnio. Albo może nie? To się okaże, ale w żadnym wypadku nie było co się tym przejmować. Trochę faktycznie się narzucałem, no i skoro chce pobyć jakiś czas sama niech pobędzie. Zamknąłem za sobą drzwi domu. Wziąłem się za robienie kolacji. Usłyszałem pukanie do drzwi. Stwierdziłem, że to Gene bądź jakakolwiek inna osoba, która ode mnie coś chce. Ruszyłem do nich i je otworzyłem.
- Zastanowiłeś się? - usłyszałem opryskliwy głos w  mojej głowie, a moim oczom ukazał się Leslie
- Już coś Ci o tym mówiłem - zauważyłem obojętnie.
- Powiedziałeś, że się zastanowisz - warknął trochę agresywniej
- A co miałem Ci powiedzieć? Tak, jasne, nie ma problemu, przecież to nic takiego? - skrzywiłem się.
- Ale to... - urwał bo usłyszał jakieś kroki obejrzał się
Westchnąłem cicho.
- Wejdź - powiedziałem i otworzyłem mu drzwi
Wsunął się do środka, a ja zamknąłem je za nim
- Herbaty? - zapytałem ruszając do kuchni
- Żartujesz sobie? - odpowiedział podążając za mną
- Tak - uśmiechnąłem się lekko zgarniając talerz z kanapkami, które przygotowałem sobie wcześniej
- Mi nie jest do śmiechu, mam Ci wyznaczyć konkretny termin na decyzję? - wbił we mnie swoje ślepia
- Nie - odpowiedziałem siadając na blacie - to nie jest takie proste.
- Właśnie, że jest - odgryzł się
No i znów pukanie do drzwi, uwzięli się?
- Zaczekaj - powiedziałem do swojego gościa i ruszyłem do drzwi
Uchyliłem je lekko i zobaczyłem Gene.
- Czego byś ode mnie chciała? - zapytałem
- Ja chciałam prze... - zaczęła
- Dobra, pogadamy później okej? - przerwałem jej
Wyraz jej twarzy nie dość, że wyrażał ogromne zdziwienie to i rosnący gniew.
- Co? - uniosła brwi jakby nie wiedziała czy wziąć to za żart
- Nie mam teraz czasu, możemy o tym pogadać później? - zapytałem
Chyba pierwszy raz prosto w twarz powiedziałem jej, że nie mam dla niej kompletnie czasu. Chwilę chyba się wahała co zrobić.
- Znowu kłamiesz - powiedziała całkiem zmieniając temat
- Jak kłamię? - starałem się udawać głupiego.
- Nie wiem jeszcze, ale coś ukrywasz i to mocno - odpowiedziała chcą otworzyć drzwi
Przytrzymałem je mocno. Uśmiechnęła się jakby z tryumfem, jednak zaraz na jej twarz wpłynęła złość
- Wpuść mnie w tej chwili - warknęła.

< Gene? Opisz teraz nwm, coś co było jak Cezar poszedł albo jak wchodzi i nic tam nie ma, ja potem to przejmę bo trochę to za długie już xd>

niedziela, 3 stycznia 2016

Od Sekhet C.D Chrisa

Gdy Chris zgodził się na moją propozycje, bez ociągania się zaczęłam przetrząsać parter. Oczywiście wszystkie szafki i szuflady były ogołocone do cna. Wcale mnie to nie dziwiło, w końcu od Wielkiego Wybuchu minęło już trochę czasu, na pewno nie jedna osoba odwiedziła ten dom przed nami. Obeszłam wszystkie pokoje w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby się nam przydać. Łazienka i kuchnia nie zaoferowały mi nic ciekawego więc przeszłam do największego z pokoi, a mianowicie salonu. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po przekroczeniu progu był mały barek, a bynajmniej to co po nim pozostało. Widząc samotnie stojącą butelkę Jack’a Daniels’a  sięgnęłam po nią zachłannymi rączkami, po czym schowałam ją do praktycznie pustego plecaka.

sobota, 2 stycznia 2016

Od Christophera - CD historii Sekhet

- To chyba nie jest dobry pomysł - skrzywiłem się, jednak spojrzała na mnie błagalnie. Och, co za dziewczyna. Czy naprawdę chciała się pchać prosto w paszczę śmierci? Dobra, dobra. Ja też taki byłem. Właściwie to nadal nie wiedziałem, co robimy w tym opuszczonym mieście. Liczyłem na to, że uda nam się zdobyć parę przydatnych śmieci (być może jakieś książki) i przeżyć niezapomnianą przygodę. Hm, chociaż raz byłoby to mile widziane. - Dobra, jak chcesz. Ty poszperaj na dole, ja idę na górę.
Skinęła głową, posyłając mi szeroki uśmiech. Patrzyłem, kiedy jak radośnie, niczym dziecko, znikała za zakrętem, bez wątpienia szukając jakiś interesujących rzeczy. Ja ze swojej strony natychmiast ruszyłem w kierunku schodów, po czym zacząłem się po nich wspinać, trzymając się mocno poręczy. Cały czas wydawało mi się, że za chwilę się pode mną zawalą. Jednakże udało mi się dojść na górę bez niepotrzebnych kontuzji. Rozejrzałam się dookoła.
Mimo, iż dom był opuszczony, widać było, że poprzedni właściciele mieli klasę. Na podłodze były wyłożone ciemne panele, a beżowe ściany zdobiły różne obrazy i inne dzieła sztuki. Oprócz tego, reszta umeblowania wydawała się skromna. Cóż, dopóki nie dotarłem do sypialni, która należała chyba, do jakiejś piętnastolatki. Była ona całkowicie różowa. Tego koloru były ściany, podłoga, meble, a nawet sufit. Uniosłem lekko kąciki ust na ten widok. Wszystko wydawało się po prostu komiczne. 
Do czasu, aż zobaczyłem pięknie rzeźbione pudełko, rzucone w kąt. Natychmiast podszedłem do niego, wziąłem je w ręce i starłem kurz. Jego stan wskazywał na to, iż dziewczyna kompletnie o nie nie dbała. Biedne pudełeczko, pomyślałem i otworzyłem je. W środku znajdował się piękny wisiorek z białego złota. Uniosłem go, wyglądał na nieużywany. Ach, te nastolatki. Kompletnie nie zwracały uwagi na takie nieprzydatne rzeczy. Ja uważałem, że zapomniana błyskotka była piękna.
Chwyciłem ją i natychmiastowo ruszyłem na dół, nawet już nie zwracając uwagi na niebezpieczne schody. Sekhet usłyszała moje szybkie kroki i podbiegła w moim kierunku, przerażona.
- Co jest? Zombiaki? - zapytała, starając się nie histeryzować.
Uśmiechnąłem się szeroko, uspokajając ją tym gestem.
- Nie. Patrz, co znalazłem - pokazałem jej wisiorek. - Chciałem ci go dać, ale nie wiem, czy ty chcesz.

Sekhet?

piątek, 1 stycznia 2016

Od Haruki - C.D historii Murtagha

Transfuzja krwi nie była niczym prostym. W prawidłowych warunkach robiłbym badania, ale nie było na to czasu. Spytałem tylko chłopaków czy ostatnio na coś chorowali. Zaprzeczyli. Miałem wątpliwości co do Williama. Nie dawno miał przecież kontuzję, ale regularnie go badałem i nic nie wskazywało na obecność jakiś drobnoustrojów. Po kolei każdy z nich siadał przy łóżku. Odkażałem miejsca nakłuć i wbijałem wenflony z rurkami przetaczającymi krew w jedną stronę. Każdy z chłopaków dał po trochę krwi. Widać, że po tym zabiegu byli osłabieni, ale dziewczyna nabrała kolorów. Byłem już pewien, że wyzdrowieje. Podpiąłem jej kroplówkę z witaminami.
-Może na razie nie ruszajcie się stąd. Po transfuzji lepiej chwilkę odpocząć. - powiedziałem cicho.
-No... czuję się trochę wypompowany. - westchnął William – Chodźcie chłopaki. Pogramy sobie w karty. - rzucił radośnie mężczyzna i klepnął Cezara w ramię – To dziewczę jest w dobrych rękach. Nie ma się co martwić. - uśmiechnął się szczerze w moją stronę. Ja tylko westchnąłem lekko i usiadłem na krześle obok łóżka, na którym leżała dziewczyna. Trzeba było czekać aż się obudzi. Mogła być w małym szoku.

( Sekhet? Murtagh? )

Od Haruki - C.D historii Williama

Leżałem na łóżku zawinięty szczelnie w kołdrę, a serce waliło mi jak oszalałe. Było mi potwornie niewygodnie i gorąco, ale mimo to nie miałem zamiaru się ruszyć. Chciałem poczekać, aż Will zaśnie. Nie mogłem zasnąć. Nawet jakbym chciał to nie mógłbym spokojnie zamknąć oczu. Dziwnie się czułem. Po raz pierwszy w życiu tak silnie martwiłem się o czyjeś uczucia i czułem się największym egoistą na świecie.
Po chwili usłyszałem ciche pomrukiwanie. Lekko się obróciłem. William spał. Jego klatka piersiowa lekko się unosiła, a po pokoju roznosiło się ciche chrapanie. Bardzo powoli odwinąłem się z kołdry i lekko położyłem stopy na panelach. Wstałem bezszelestnie i obróciłem się za siebie. Delikatnie podniosłem kołdrę i nakryłem nią śpiącego mężczyznę. Wycofałem się z pokoju i przeszedłem do kuchni. Postawiłem sobie wody na kawę. Nie miałem najmniejszego zamiaru spać. Kiedy zalewałem kubeczek gorącym płynem do kuchni weszła moja kotka. Miałknęła cicho i wskoczyła na fotel przy stole. Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. Ja tylko westchnąłem ciężko i opadłem na krzesło naprzeciw popijając mocną czarną bez cukru i mleka. Krzywiłem się strasznie pijąc to paskudztwo, ale o dziwo miałem ochotę trochę się nad sobą poznęcać. Spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym " Czy ty, aby na pewno dobrze się czujesz? ". Ja tylko przecząco pokiwałem głową i zacząłem szeptem nawijać po japońsku.

Od Christophera - CD historii Cezara

Gen mnie zabije, pomyślałem. Szybko udałem się do domu i zanim zdążyłem się spostrzec - dwie godziny minęły. Spotkałem się z Cezarem w tym samym miejscu, co poprzednio. Znaczy, nie do końca, bo pewnie zombiaki nadal tam były, ale... Dobra, nie ważne.
- Gdzie dokładnie chcesz się udać? - zapytałem.
- No, raczej, że do miasta - pokręcił głową, jakbym był jakiś ułomny.
Przez chwilę szliśmy przez jakiś czas w milczeniu, a jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem był tupot naszych stóp i szelest drzew poruszających się na lekkim, chłodnawym wietrze. Myśląc o nim, opatuliłem się mocniej kurtką i, idąc śladem Cezara, narzuciłem sobie kaptur na głowę.
- Jak daleko jest miasto? - mruknąłem z zastanowieniem. - Rozumiesz, nie jestem zbytnim fanem opuszczania terenów obozu.
- Jakieś cztery godziny drogi - odpowiedział, a potem ponownie zamilkł.
Cóż, nie szykowało się na przyjacielską rozmowę.
Za nim się obejrzałem, wyszliśmy z lasu i zmierzaliśmy już ku jaskini, przez którą można było wyjść do zewnętrznego świata. Albo wejść do Obozu. Jak kto woli.
Tak czy inaczej, ostatnim razem, kiedy przekraczałem teren, wybierałem się na radosną wycieczkę po lesie. Było to może jakiś rok temu. Szedłem całkowicie sam, co może świadczyć o mojej głupocie. Nie byłem, jednak w stanie dłużej usiedzieć na tyłku, w tym przeklętym miejscu. Dopiero moja przeklęta siostra uświadomiła mi, jakim jestem matołem. Miło z jej strony.
- Grobowa atmosfera, jak na cztery godziny wędrówki - prychnąłem cicho.

Cezar? Weno, where are you?

Od Kaspra C.D. Inki

Rano wyszedłem na moją pierwszą wartę. Z początku wszystko było dobrze. Szedłem blisko,, ogrodzenia" by mieć oko na wejścia. Nigdy nie wiadomo kiedy ,,żywe trupy" zmądrzeją. Robiąc drugie okrążenie wokół obozu, zauważyłem coś dziwnego. Krzaki ruszały się. To był bezwietrzny dzień, dlatego opcja z wiatrem odpadała. Nie pewnie zbliżyłem się do roślin. Rozchyliłem gałęzie. Dwa czarne ślepia patrzyły się prosto na mnie. Wydawało mi się, że to lis. Skąd niezarażony lis w obozie? Heh... Zwierzęta są mądrzejsze niż zombiaki. Rudzielec skoczył na mnie i zaczął drapać po twarzy. Odrzuiłem lisa i zacząłem uciekać. Małe paskudztwo goniło. Zgubiłem je dopiero po kilkuset metrach. Usiadłem zdyszany pod drzewem. Krew z twarzy kapnęła mi na bluzkę. Trzeba to czymś przemć. Niewiadomo po czym chodził ten li i kogo wcześniej drapał. Wstałem i rozejrzałem się po bokolicy. Nikogo nie widać. Udałem się na poszukiwania jakiegoś domku. Po chwili dotarłem pod drzwi domku z numerem jeden. Zapukałem i czekałem na odpowiedź. 
- Witam! - usłyszałem od osoby w środku. - Proszę wejdź.
Drzwi się otworzyły. Stała w niech brunetka.
- Hej, przepraszam, że tak nachodzę nieznajomych. Masz może trochę wody utlenionej?
Ta spojrzała na moją poranioną twarz i zniknęła. Po chwili pojawiła się z buteleczką w ręce. Przemyłem rany i oddałem jej wodę. 
- Dzięki.- powiedziałem.
- Nie ma za co. Jestem Inka.
- Kasper. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- A tak właściwie co ci się stało?
- Zaatakował mnie lis, chyba...- ostatnie słowo powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.- To ja już będę iść, pa.
Odwróciłem się i co? I tee mały rudzielec biegł w moją stronę. Inka pocągnęła mnie za rękaw do domku. Lis podbiegł do drzwi i drapał je. Wpatrywałem się na niego przez okno. Był nieco większy od normalnego, a z pyska leciała mu piana. Pewnie miał wściekliznę.
- Dzięki po raz drugi. Tylko jak ja teraz wyjdę?
- Nie dziękuj, a co do wyjścia to może oknem? 
- Ok.
Zanim zrealizowaliśmy plan nadeszła burza. Wiatr szalał, niebo rozjaśniał się od błyskawic. Zostałem obcym domu podczas buzy, a pod dzwami czeka na mnie lis ze wścieklizną.

Inka?