niedziela, 29 listopada 2015

Od Katheriny C.D. Jess

Damn. Wyglądam przy niej jak deska. A ten, czemu się tak szczerzył? Wcześniej była ta maleńka szansa na strój pielęgniarki, ale po tym stracił ją bezpowrotnie.
- Nie gniewaj się na mnie, Katie... - usłyszałam za sobą cichy głos blondynki. Niby za co miałabym się gniewać? Widać, że coś ćpała. Gdy narkotyk przestał działać, momentalnie stała się śpiąca. Skąd ja to znam?
- Ani trochę się nie gniewam, nie mam za co. Swoją drogą to, co robisz, jest złe. - Co to jest? Koka? Nie, to nie to. Hera? Nie. Kwas na pewno nie. Morfina? Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Wszystkie te okropne wspomnienia..
- Ale ja nic takiego nie robię. - mruknęła z twarzą w poduszkach. Wole nie drążyć tematu.

Od Avery'ego do Katheriny

To nie tak, że całe życie przeleciało mi jak od pstryknięcia palcami. Jedno małe potknięcie, niedopatrzenie i świat kompletnie zrujnowany. Rodziny odseparowane. Większość populacji martwa. Miasto nie przypomina już miasta jakie pamiętamy - z tłumem ludzi, od groma budynków, pełne życia. I ta bezlitosna walka o przetrwanie.
Nie miało to wszytko wyglądać w ten sposób.
Każdy powinien mieć szansę zrobić coś istotnego podczas swej egzystencji. Zostać kimś sławnym lub zwyczajnym pracownikiem. Cieszyć się z wszystkiego, mimo przeciwności losu. Mimo, że nie każda rzecz nam wychodzi. Mimo, że nie zawsze jest idealnie. I właśnie dlatego docenianie każdego momentu, bez względu jaki jest okropny, jest ważne. Bo nie znamy daty, godziny, ani sekundy, mówiącej o naszym końcu.
Mogłem już zawsze być tym, kim byłem. A skończyłem tutaj.
Przed małym domkiem. Stojąc na werandzie. I, jak w każdym niskobudżetowym filmie, rozmawiając z samym sobą o tym, jak beznadziejnie się dzieje na świecie. Jednak nie pomyślałem, że jestem jednym z niewielu, którzy się tu znaleźli.
Jestem szczęściarzem.
Usłyszałem pukanie w szybę. Automatycznie oprzytomniałem. Nie miałem pojęcia, ile czasu spędziłem tak po prostu stojąc i jak idiota patrząc w jeden punkt z tym charakterystycznym zawiasem mentalnym. Spojrzałem w stronę dźwięku. Dostrzegłem w oknie dziewczynę o jasnych, długich blond włosach i kolczyku w wardze. Wpatrywała się na mnie wyczekująco, dając mi tym samym znak, że już czas najwyższy, żebym wszedł do środka. Uniosłem ledwo widocznie jeden kącik ust i chwyciłem klamkę, popychając drzwi.
Gdy znalazłem się w środku zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Jak w trakcie apokalipsy zombie, dom prezentował się całkiem dostojnie. Nagle zauważyłem chłopaka, który z lekkim zdziwieniem mi się przyglądał, a tuż obok niego dziewczyna, która zapukała w szybę.
Zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem kilka kroków w przód.
- Cudowna pogoda na wyprowadzkę do nowego miejsca, czyż nie? - rzuciłem nagle.

Kath? Dziki wonsz rzeczny przywitanie ^^

Od Genevieve do Avery'ego

Spojrzałam na dom, w którym spędziłam naprawdę dużo czasu. W większości, nie wychodząc z niego. Teraz miałam go opuścić, przeprowadzić się. Było mi trochę żal Christophera. No, bo jak mój kochany braciszek mógłby sobie poradzić beze mnie? W głębi duszy miałam nadzieję, że będzie błagał, bym została, ale wiedziałam też, że ostatnio nasze relacje są napięte i lepiej będzie, jeśli od siebie odpoczniemy. 
- Masz wszystko? - zapytał, opierając się o drewnianą barierkę. - Jak chcesz to mogę pomóc ci przenieść twój niesamowicie wielki dobytek - uniósł brwi, patrząc znacząco na dwa wielkie pudła z napisem "Książki".

sobota, 28 listopada 2015

Od Williama C.D Haruki

Ta, mówił, że nie będzie go zaledwie piętnaście minut a w rzeczywistości coś dłużej zasiedział. A potem dzieci i co. Siedziałem na tej kanapie jak taki idiota, ani widu ani słychu, nawet ruszać się mi zakazał. Oparłem się więc o podstawkę pod pilota, zwaną także podłokietnikiem. Założyłem sobie ręce na piersi, zamknąłem oczy i nagle poczułem jak coś wchodzi mi na brzuch, było to coś miękkiego i cieplutkiego. Otworzyłem oczy, żeby rozeznać się z turystami - były to koty. Jeden z nich ułożył się obok mojej nogi. Otoczony przez ciepłe futerko zasnąłem. Przez sen czułem tylko jak zrobiło mi się jeszcze cieplej niż wcześniej.[...] Zostałem obudzony przez pewną łapę, która trafiła do mojego nosa, a raczej chciała być tam wepchnięta za wszelką cenę. Zdjąłem z siebie niesforne zwierzaki podnosząc się do siadu przy okazji. Rozejrzałem się dokoła, ale nikogo nie było w pokoju. Postanowiłem, że się odezwę.

Avery Laughlin

Avery Laughlin | 23 lata | Wojownik

Wyniki konkursu!

Uwaga, uwaga!
Witam wszystkich na Uroczystej Gali Wręczenia Nagród.
Na wstępie, chciałam przeprosić wszystkich poszkodowanych za opóźnienia we wstawianiu formularzy. Biorę odpowiedzialność "na klatę" xd

Bębny proszę...
A teraz...
Konkurs na napisanie najciekawszego opowiadania wygrywa...
GENEVIEVE!!!
Dostaje tytuł Najlepszego Pisarza 2015, a jej ranga rośnie aż do Złota!
Wiem, że się spodziewaliście, ponieważ sami głosowaliście, ale udajmy, że nikt nie wiedział xd

Drugie miejsce zajmuje Cezar, którego ranga nie może urosnąć, ponieważ jest adminem, dlatego ma trzy życzenia, które może beztrosko roztrwonić na pierdoły xd

Dziękujemy i żegnamy się z Państwem!

(mam nadzieję, że się podobało xd)

Dominic Sherwood

Dominic Sherwood | 25 lat | Strażnik nocny

Od Emmy do Lionela

Spojrzałam na dom, który od tej chwili miał należeć do mnie. Zostałam poinformowana, iż mieszka w nim już jakiś chłopak, jednak nie przeszkadzało mi to. Miło było mieć współlokatora, szczególnie kiedy zostało się wychowanym z całą bandą dzieciaków szturchających cię i wyzywających na każdym kroku. Tak, moja przeszłość bez wątpienia nie była usłana różami. Ale cóż począć?
Do mojego nowego miejsca zamieszkania prowadziła niezwykle liściasta droga. Właściwie, nie wiedziałam nawet, po czym stąpam. Raz po raz podskakiwałam, kiedy wydawało mi się, że jakaś jaszczurka przebiegła mi po nodze. Być może była to tylko moja bujna wyobraźnia, jednak instynkt podpowiadał mi coś innego. Co chwila również potykałam się o wystające korzenie, których wcale nie widziałam. Bez wątpienia pierwsza rzeczą, jaką zrobię będzie utworzenie bezpiecznej ścieżki, pomyślałam.

Emma Pullman

Emma Pullman | 18 lat | Nauczycielka

Od Jess

Znów czuję się do dupy. Cały ten świat jest do dupy, po co w ogóle mnie tu przywieźli? Siedziałam teraz w jakimś opustoszałym budynku, był to chyba jakiś kościół, bądź klasztor. Dla kogoś kto interesuje się sztuką lub architekturą, albo historią mógłby być to ciekawy obiekt zainteresowania, ale nie dla mnie. Może powinnam się zachwycić tą budowlą, ale.. czym mam się tu zachwycać. Zimne, szare ściany, grube mury i mnóstwo wolnej przestrzeni. Wszystko przygnębiające i nijakie, dla mnie obojętne. To chore. Mój nastrój pogarszał się z sekundy na sekundę. Potrzebuję jej teraz...
Heroicznie rzuciłam się na moją sportową torbę z Adidasa i zaczęłam grzebać w niej gorączkowo, poszukując małego foliowego woreczka. Nie mogłam go znaleźć. Niecierpliwie wywaliłam zawartość mojej torby na kamienną podłogę. Rzeczy potoczyły się w różne strony, ale teraz to olewałam. W tej chwili zależało mi tylko na tym, żeby znaleźć trochę fety. Miałam już prawie łzy w oczach... Tylko ona może mi pomóc w tej chwili...

Jessica Salvatore

Jessica Anastasia Salvatore | 18 lat | Wojowniczka

piątek, 27 listopada 2015

Od Katheriny C.D. Davida

Popatrzyłam pustym wzrokiem na książkę. Doprawdy bardzo miło. Wypadałoby podziękować, ale od rana wszystko mnie kurwa wnerwia. Kocham ten stan. Wkurwia mnie nawet to, że David tak zajebiście wygląda, a ja i tak zapewne nic z tym nie zrobię, żeby no wiecie. Oleję to wszystko. Przysunęłam książkę do siebie. To miłe. Szkoda by było, gdybym powiedziała, że czytałam tę książkę milion razy. Tak jak już mówiłam, ma czarujący uśmiech i nawet przyzwoicie wygląda. Przyciągnęłam kolana do siebie i oparłam o nie brodę. Nie brałam dziś tabletek. W ogóle ich nie brałam, odkąd się tu dostałam. Czuję ucisk w klatce piersiowej. Kolejny, kolejny i kolejny. To boli, cholernie boli. Wbiłam paznokcie w kanapę. Mój oddech stawał się coraz bardziej nierównomierny.
- Kath coś się dzieje? - Zamknij się. Proszę, zamknij się i nic do mnie nie mów. Chwilę. Daj mi chwilę i to przestanie. Zaraz odpowiem. Przyrzekam. Cholerne serce. To okropnie boli. Ja.. Ja chcę, żeby przestało.
- Nie nic. - spojrzałam na niego. Blady, bardzo blady. To takie nienaturalne. Przybliżyłam się do niego. Dzieliły nas dosłownie centymetry. Popatrzyłam mu w oczy. Aha. Są szklane. To śmieszne. Wygląda, jakby się stresował. Czy on może myśli, że ja go chcę pocałować? No proszę. Nie. Już prędzej wolałabym dobrowolnie oddać go innej cizi niż zrobić pierwszy krok. Wstałam z kanapy i zaczęłam szperać w poszukiwaniu termometru. Nic takiego nie znalazłam. Damn. Muszę iść do głównej siedziby. A jeśli kogoś spotkam? Ja nie lubię ludzi. Wyciągnęłam puchaty koc z ogromnej szafy, która stała na przedpokoju. Rzuciłam mu go, a sama usiadłam na skraju i zaczęłam wiązać czarne glany.
- Trzeba się będzie tobą zająć. Jeśli nie chcesz iść do swojego pokoju, zostań tu. Mnie to i tak różnicy nie nie zrobi. Przykryj się. O! Nie licz na to, że ubiorę się w strój pielęgniarki. Co jak co, ale takie fantazje to tylko w snach. - nie dostałam odpowiedzi. Wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.

Zajęło mi to mniej-więcej jakieś półgodzinki. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy. Naprawdę mu współczuję, ale przeziębienie w tych czasach to pikuś. Spał cicho pochrapując. Spojrzałam na niego. Śpiąca królewna. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie potrafię go nawet nazwać. Oczywiście zignorowałam je. Gdyby tak głębiej się zastanowić to ja chyba wiem, co to jest. Najlepiej stłumić to w sobie powoli, udając, że jest mi obojętny. Przyniosłam z kuchni szklankę z wodą. Na stole położyłam różne tabletki takie jak na przykład witamina C. Umyłam ręce ciepłą wodą i związałam włosy, żeby nie wpadały mi do oczu. Dasz radę. Pamiętasz jeszcze przepis. No ba, że pamiętam, ale nie wiem, co wyjdzie. Nie wiem, czy spaghetti będzie dobrą potrawą jak na ten jego stan. Powinien raczej jeść coś lekkiego, ale ja nic innego ugotować nie potrafię. Jestem kulinarnym beztalenciem. Nie jestem ideałem i nigdy nim nie będę. Nigdy też nie będę do tego dążyła. Lubię siebie taką jaka jestem.

David? Łap chaotyczne myśli. 

czwartek, 26 listopada 2015

Od Haruki C.D Williama


Kiedy ciemnowłosy wtedy w łazience wystrzelił z tą wspólną kąpielą po prostu przeszedłem jakiś osłabiony zawał. Serce na chwilę się zatrzymało, a potem zaczęło bić jak oszalałe. Bum-bum, bum-bum niosło się po całej łazience... przynajmniej ja tak to czułem. Wolałem nie myśleć o tym jak wyglądała wtedy moja twarz. Żeby chłopak nie usłyszał łomotania mojego serce natychmiast wybiegłem z pomieszczenia zostawiając go samego w łazience. Postąpiłem egoistycznie, bo dobrze wiedziałem, że przyda mu się pomoc przy wychodzeniu z wanny, a mimo to uciekłem jak jakaś głupia panienka. Fajnie! Dowiedziałem się też, że jednak nie jestem tak odporny na takie teksty jak myślałem. Również fajnie! Do tego dochodził fakt, że musiałem nauczyć się je ignorować, ponieważ najbliższe dni miałem spędzić na pielęgnowaniu Williama, a raczej jego nogi. Zanim jednak doszedłem do jakichkolwiek sensownych wniosków, udało mi się uciec z łazienki i zamknąć się na klucz w swoim pokoju. Zacząłem oddychać wyjątkowo szybko, jakby zaraz na całym świecie miał się skończyć tlen. Padłem zmęczony na łóżko próbując jakoś opanować bijące jak młot serce. Schowałem twarz w poduszkę i zacząłem mruczeć pod nosem, że jestem niezależny i żaden pierwszy lepszy przystojniak z niezłym sprzętem między nogami nie sprawi, że nagle stanę się słodkim chłopczykiem rumieniącym się z każdym wypowiedzianym komplementem, do których za grosz nie byłem przyzwyczajony. Gdyby nie te postanowienia to nawet bym się nie zastanawiał tylko wskoczył do wanny z ciemnowłosym. Zaraz jednak odganiałem od siebie tak zboczone myśli wiedząc, że w ogóle nie znam tego mężczyzny. Być może mógłby mnie skrzywdzić jeszcze bardziej niż wszyscy inni, którzy do tej pory to robili. Te myśl również należało odepchnąć. Tak jak już mówiłem... nie znałem go w ogóle. Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi i głos Williama. Nie myślałem nawet pisnąć. Zapewne mój głos byłby tak załamany, że zostałbym pomylony z jakąś rozpłakaną nastolatką, a wolałem uniknąć wszelkich docinek ze strony mężczyzny. Kiedy usłyszałem jak odchodzi i idzie w stronę kuchni, wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Kiedy poczułem drżenie podłogi, zorientowałem się, że William przeniósł się do salonu. Otworzyłem drzwi pokoju i ostrożnie wychyliłem głowę rozglądając się. W końcu wyszedłem na korytarz i stojąc w progu zobaczyłem jak brązowowłosy zajada się słodyczami. Skrzywiłem się:
-Jak dziecko, normalnie. Nie wiesz, że najpierw je się obiad a nie słodycze? - spytałem naburmuszony jak borsuk. William spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Obiad? Ugotowałeś coś? - już chciał się podnieść, ale ja krzyknąłem.
-ANI MI SIĘ WAŻ! - mężczyzna natychmiast zrezygnował z pomysłu – Rana ci się poszerzy jak tak będziesz sobie swobodnie chodził i będę musiał ci ją szyć. . - westchnąłem ciężko i złapałem się za głowę – Tak, ugotowałem nam obiad. Nie martw się, nie jestem aż tak niezorientowany. Mam się tobą należycie opiekować i wyżywienie ciebie jest jednym z moich obowiązków. - powiedziałem spokojnie i przeniosłem się do kuchni. Zabrałem się za podgrzewanie spaghetti i przygotowywaniem jedzenia dla kociaków. Miałem pewne plany.
Do dwóch miseczek nałożyłem spaghetti i sosu. Oczywiście mojemu pacjentowi dałem więcej, ponieważ nie jadł dłużej niż ja. William'owi wziąłem widelec, a sobie pałeczki. Przeszedłem do salonu i dałem mężczyźnie do rąk miseczkę z ciepłym posiłkiem:
-Spaghetti~! Mniam, mniam. - uśmiechnął się od ucha do ucha i zaczął zajadać. Usiadłem obok niego i również zacząłem jeść. Po chwili chłopak wskazał na niebieski kubeczek z gorącą herbatą:
-To dla ciebie. - powiedział za pełnymi ustami. Spojrzałem na nadal parujący napar w naczyniu i zmierzyłem ciemnowłosego podejrzanym spojrzeniem na co on tylko przełknął kolejny kęs i odpowiedział na moje nieme pytanie:
-W końcu musiałeś wyjść, więc zrobiłem ci herbatki. - le ponowny zaciesz.
-Dzięki. - rzuciłem w miarę przyjaźnie i wróciłem do pałaszowania swojej porcji. Po chwili usłyszałem chichot. Spojrzałem na Williama, który z iskierkami radości w oczach patrzył na mnie powstrzymując śmiech:
-Śmiesznie wyglądasz jedząc tymi pałeczkami. - powiedział szybko. Ja tylko przerwałem jedzenie i spojrzałem w jego stronę z uniesioną brwią. Miałem w ustach jeszcze jeden nieco przydługi kawałek makaronu, którego nie zdążyłem przełknąć słysząc słowa mężczyzny. On tylko uśmiechnął się łobuzersko, odłożył swoją pustą miseczkę na stolik i zbliżył twarz do mojej. Zjadł resztkę spaghetti z moich ust odgryzając go zaraz przy moich wargach. Byłem w szoku... po prostu w szoku. Siedziałem tak do czasu, aż się odsunął ode mnie. Moja twarz zapłonęła ogniem, a ten ma zaciesz od ucha do ucha:
-Mówię ci... rozluźnij się trochę. Nie chcę żebyś zszedł na zawał. - zaśmiał się. 
-Hę?! - spytałem i już miałem wygłosić ciąg słów, ale on położył mi palec na ustach.
-Szusz... jedz sobie spokojnie i wypij herbatkę zanim ci wystygnie. - sięgnął po swój kubeczek i zaczął ogrzewać sobie dłonie na ciepłym kubku. Ja na to tylko westchnąłem próbując się jakoś ogarnąć. Przez chwilę myślałem, że ciemnowłosy po prostu taki jest i zachowuje się tak wobec wszystkich. Taką przyjąłem wersję. Zjadłem resztę potrawy i zabrałem się za herbatkę:
-Jak wypiję, opuszczę cię na chwilę. Muszę pojechać do kogoś. - powiedziałem biorąc łyk gorącego napoju. 
-Po co? - spytał zdziwiony.
-Muszę ci załatwić kule. Nie możesz z taką nogą po prostu chodzić sobie gdzie masz ochotę. Musisz mieć podparcie. - upiłem kolejny łyk. 
-Długo ci to zajmie? - spytał przeciągając się. 
-15 minut góra. - chłopak zaśmiał się.
-W promieniu najbliższych kilkunastu metrów nie widziałem żadnego domku. - stwierdził – Najbliższy znajduje się około 20 minut drogi stąd w jedną stronę. 
-Nie idę z buta. - rzuciłem. Mężczyzna spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
-Masz jakiś pojazd? - spytał zafascynowany.
-Można to tak nazwać. - wzruszyłem ramionami. Cezar nie był przedmiotem, ale zaliczał się do środków transportu – Zresztą... sam zobaczysz lub usłyszysz. - wstałem z kanapy – Zbieram się. Niedługo wrócę, a ty... - wskazałem na niego palcem - ... żadnych gwałtownych ruchów nogę. Zrozumiano? - spiorunowałem go wzrokiem.
-Taa jest, szefuńciu! - zasalutował na co ja tylko z niedowierzaniem pokręciłem głową i ruszyłem do drzwi. Zabrałem ze sobą klucze, ubrałem ciepłą kurtkę i wygodne buty, a potem wyszedłem z domku zamykając go na klucz. Przeszedłem do przybudówki. Cezar przywitał mnie radośnie:
-Jedziemy na przejażdżkę, Cezarze. - powiedziałem do konia sięgając po uzdę. Siwek zarżał radośnie i wierzgnął. Poklepałem go po szyi i założyłem uzdę na jego piękny pysk. Ten potrząsnął łbem i ponownie zarżał. Sięgnąłem po siodło i derkę i w miarę szybko zdołałem go osiodłać. Wyprowadziłem do z szopy, wskoczyłem na jego grzbiet i nie tracąc więcej czasu popędziłem go do galopu. Ruszyłem drogą przez las. Było tamtędy najbliżej do stolarskiej chaty, gdzie liczyłem zdobyć kule dla Willa. Cezar pędził ścieżką przez szpaler drzew, z których gałęzi opadały czerwone i żółte liście. Nie miałem zamiaru go zatrzymywać. Zawsze tak gnał kiedy za długo siedział w boksie. Nim upłynęło 5 minut dotarłem do celu podróży. Siwek wierzgnął i zatrzymał się. Zeskoczyłem z jego grzbietu i opuściłem wodze na ziemię co oznaczało komendę " zostań ". Cezar zaczął skubać pobliską trawę, a ja podszedłem do domku i zapukałem do pięknie rzeźbionych drzwi.  Otworzyła mi dziewczyna ubrana w bawełnianą koszulę, szerokie spodnie na szelkach i masywne buty. Jasne włosy miała spięte w wysoki kucyk i widać, że czymś się zajmowała. Do jej ubrania przyczepiły się drewniane wióry.


-Hej. Jestem Haruka i pracuję jako medyk. - zacząłem uśmiechnięty – Czy dostanę u ciebie kule do podpierania się? Mam pacjenta z kontuzją nogi i potrzebuję dla niego pary kul. - powiedziałem przyjaźnie. Dziewczyna na początku była zdziwiona, lecz potem uśmiechnęła się od ucha do ucha i powiedziała:
-Wejdź do środka. Może uda mi się coś zrobić. - odsunęła się z drogi. Wszedłem do jej chatki, która w środku wyglądała naprawdę pięknie. Widocznie to ona była stolarzem w naszym obozie. Cały jej dom wypełniały drewniane rzeźby i wiele drewnianych, zdobionych mebli. Dziewczyna wbiegła do kuchni zabierając z tamtąd dwie szklanki, karton mleka i talerzyk z ciasteczkami i poszliśmy razem do niżej położonego pomieszczenia, którym była stolarnia. Jasnowłosa przedstawiła się jako Sabina. Była w trakcie robienia czegoś na kształt drewnianych palet. 
-Czyli mówisz, że potrzebujesz kul? Hm... ktoś swego czasu też miał chorą nogę i ich potrzebował. Zaraz ich poszukam. - rozejrzała się. Dopiero kiedy sam się rozglądnąłem, zobaczyłem istny chaos różnych przedmiotów w tym pomieszczeniu. Podeszła do jednej ze stert i przekładała rzeczy z miejsca na miejsce. Czas się dłużył, ale miła rozmowa z Sabiną i wspólne poszukiwania sprawiły, że było bardzo sympatycznie. Po pół godzinie zguby się znalazły. Owe kule były prostej konstrukcji, ale jak później sprawdziłem były obszyte skórą w miejscach, gdzie drewno stykało się z ciałem co sprawiało, że były bardzo wygodne. Wziąłem je od dziewczyny i obiecałem, że oddam w stanie idealnym. Ona tylko zaśmiała się.
-Spieszę się. Pacjent czeka. - rzuciłem i zmierzyłem ku schodom. Jasnowłosa odprowadziła mnie do drzwi, pożegnała się i wróciła do swojej pracy, a ja wróciłem na siodło Cezara i czym prędzej wróciłem do chaty. Byłem już bardzo spóźniony, a nie chciałem być niesłowny. Przy domku zeskoczyłem z wierzchowca i zaprowadziłem go do szopy, aby odpoczął, zaś sam cichaczem wlazłem do domu. Było zadziwiająco cicho. Na paluszkach zajrzałem do salonu, a tam napotkałem na przecudny widok. William razem z grupą pięciu kotów spał na kanapie. Każdy z kotów spał gdzie indziej. Stara kotka jak to mają w zwyczaju stare, doświadczone koty położyła się przy chorej nodze, by " magicznymi " mocami wyciągnąć resztkę bólu. To był po prostu słodki widok. Z zacieszem od ucha do ucha sięgnąłem po duży, ciepły koc leżący na fotelu i delikatnie okryłem nim mężczyznę i jego żywe grzejniczki. Kule oparłem o stół jakby ciemnowłosy chciał wstać i jeszcze przez chwilę patrzyłem na śpiącego Williama. 
-Słodkich snów. - szepnąłem, prawie niezauważalnie dotykając włosów brązowowłosego. Wymknąłem się z salonu zamykając za sobą drzwi i przemknąłem się do kuchni, gdzie zabrałem się za sałatkę. William potrzebował dużo witamin, by jak najszybciej wyzdrowiał.

( William? Sry, że takie długie oczekiwanie ;_; )

środa, 25 listopada 2015

Od Davida C.D. Katheriny

Powoli podniosłem z kanapy swoje ciężkie, zmęczone snem ciało i zdziwiony spojrzałem na siedzącą na dywanie dziewczynę.
- Przecież nic się nie stało, w porządku. - uśmiechnąłem się i przeciągnąłem na tyle, na ile pozwolił mi materiał bluzy. - W ogóle dzięki za obudzenie mnie, powinienem już się zbierać.
- Nie ma sprawy. - wymamrotała pod nosem i podniosła się z dywanu. Było w niej coś, co przyciągało wzrok. Człowiek mógłby stać i patrzeć się na nią godzinami. W tamtym momencie jednak nie było na to czasu. Szybko spojrzałem na ścianę i złapałem za wiszącą na wieszaku kurtkę.
- Przynieść ci kolejną książkę? Coś mi się zdaje, że tamtą uda ci się dzisiaj skończyć.
- Jeśli byś mógł...- uśmiechnęła się lekko i opadła na kanapę, na której jeszcze przed chwilą leżałem.
- Mógłbym. To do zobaczenia rano. - wyszedłem przez drzwi i stanąłem na werandzie. Cholera, pada. Nienawidzę takiej pogody, a zwłaszcza nocą. Mimowolnie zszedłem po schodkach i ruszyłem zabłoconą ścieżką na miejsce warty. Jedynym pozytywem było to, że z nudów udało mi się zorganizować sobie tam coś w stylu drewnianej wiaty. Jeśli mam szczęście, to jest na tyle wytrzymała, że przetrzyma deszcz i nie przemoknie. Przyśpieszyłem kroku. O paleniu po drodze mogłem pomarzyć, padało coraz mocniej. W końcu doszedłem do wiaty i szybko znalazłem się pod nią. Wszystko, co na sobie miałem przemokło. No, coś czuję, że czeka mnie silne przeziębienie. Będę musiał wziąć sobie wolne. Zgłoszę to od razu rano w siedzibie. Usiadłem na prowizorycznej ławce i wyciągnąłem z plecaka koc. Kij, że zaraz i tak będzie równie mokry, jak moje ciuchy. Szczelnie się nim okryłem i włożyłem słuchawki do uszu. Zapowiadała się długa, zimna noc.
***
Nad ranem deszcz przestał padać i zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca. Wstałem z ławki i włożyłem koc do plecaka. Tak jak sądziłem wieczorem, tej nocy porządnie się wyziębiłem. Zarzuciłem plecak na ramiona i wyszedłem na ścieżkę. Może i będę chory, ale są też pozytywy całej tej sytuacji. Trochę odpocznę, zajmę się domem, na dodatek Kath jest lekarzem. Jakoś to będzie. Droga do głównej siedziby zajęła mi więcej czasu niż zwykle. Wszystko przez to osłabienie. Przekląłem pod nosem i cicho wszedłem do środka. Jako, że nikogo nie było oszczędziłem sobie szukania dwódcy, od razu skierowałem się do starej biblioteki. Szukanie odpowiedniej książki nie zajęło mi dużo czasu. Po prostu sięgnąłem po ''Sherlock'a Holmes'a''. Powinien spodobać się Kath. Z doświadczenia wiem, że bardzo wciąga. W domu pojawiłem się po jakiejś godzinie. Pierwszym co zrobiłem, było przebranie się w suchą bluzę i dresy. Po tym zaparzyłem dwie, czarne herbaty i usiadłem na kanapie w salonie. Po chwili ze swojego pokoju wyszła Katherina. Obrzuciła mnie tylko nieobecnym spojrzeniem, usiadła obok i chwyciła za kubek stojący na stole. Pochyliłem się nad plecakiem i wyciągnąłem z niego dość grubą książkę.
- Trzymaj. Mam nadzieję, że zajmie ci to kilka następnych dni, bo na razie nie ruszam się z domu. - powiedziałem kładąc ją na stole.

Kath?

wtorek, 24 listopada 2015

od Jonathana C.D Cezara

Jak raz od czasu przyjazdzu do obozu nie miałem koszmarów i zapowiadało się na spokojnie przespaną noc, akurat wtedy ktoś z moich współlokatorów musiał mieć zły sen zamiast mnie. Z pustki, która o dziwo mnie zaspokajała, wyrwał mnie krzyk przepełniony przerażeniem i bólem. Jako iż jestem osobą troskliwą, za co teraz miałem ochotę strzelić sobie w łeb, moja natura kazała mi iść sprawdzić co się z kim stało i czy mogę jakoś pomóc.
 Po wyjściu z pokoju, ruszyłem do najbliższych drzwi, za którymi nikogo nie było, podobnie jak i za następnymi. Za trzecimi ujrzałem spokojnie śpiącą współlokatorkę, co oznaczało, że osobą, która krzyczała, był Cezar. Skierowałem się więc w stronę drzwi, za którymi często znikał. Poprawiłem włosy, które w nieładzie spadały na moje oczy, a następnie zapukałem. Nie czekając na odpowiedź, wszedłem powoli, zastając spoconego chłopaka, który ciężko oddycha. Gdy znalazłem się w pokoju, zamknąłem drzwi, popychając je plecami i szurając stopami, przyślizgałem się do Cezara. Znałem jego imię, bo jednak warto znać swoich współlokatorów, a poza tym jest dosyć rozpoznawalny w naszym obozie i często o nim mówią.
- Wsz-szystko dobrze?- spytałem cichutko, gładząc delikatnie koniec jego pościeli. Chłopak nie odpowiedział, jedynie pokiwał głową rzucając mi spojrzenie mówiące abym zostawił go w spokoju. Nie miałem zamiaru tego robić nie chciałem by znowu miał koszmary, nie tylko dlatego bo znowu mógłby obudzić mnie swoim krzykiem, ale dlatego że nie chciałem żeby cierpiał.
- Możesz już wyjść, nic mi nie będzie- mruknął odwracając głowę i znowu się kładąc. Szedłem z tego łóżka tylko po to aby pójść na fotel obok. Cezar spojrzał na mnie z uniesioną brwią, jednak nic nie odpowiedział i przewrócił się na drugi bok. Uśmiechnąłem się. Nic nie powiedział, przez co uznałem że nie ma nic przeciwko temu bym tu został, a tak szczerze, to może ja też nie będę miał koszmarów.
- Po co to robisz?- spytał nagle, przerywając ciszę, która trwała już jakiś czas.
- Bo mi nikt nie chciał pomóc gdy miałem koszmary...- wyszeptałem, nawet nie narzekając na to jak zimno mi jest. Jedynie mocniej objąłem się ramionami...
Około pół godziny później, chłopak wstał z łóżka i wyszedł. Gdy wrócił, wycierał mokre włosy, co znaczyło, że po złym śnie, po prostu chciał zażyć zimnej kąpieli. Rozumiem go. Gdy już miał położyć się na swoim łóżku odwrócił się do szafki i wyciągnął z niej ciemny koc, by po upewnieniu się, że "śpię", przykryć mnie całego.
- Jesteś dziwny- nieco się speszyłem, bo co prawda, to prawda, narzuciłem mu się. Na jego miejscu, wyrzuciłbym już mnie z pokoju, a on zamiast tego mnie przykrył. Więcej już się nie odezwał, słychać jedynie było jak idzie w stronę łóżka i wręcz się na nie rzuca. Mocniej okryłem się kocykiem, starając się zachować więcej ciepła i zasnąłem po dziesięciu minutach, czując niesamowite zmęczenie, które jeszcze chwilę temu nie było odczuwalne.

***

Obudził mnie dźwięk gołych stóp, które uderzały o podłogę, co oznaczało, że chłopak już szwęda się po pokoju. Otworzyłem oczy, przeciągając się leniwie, bo szczerze byłem okrutnie niewyspany, prawie jak zawsze. Spojrzałem na bruneta. Właśnie wciągał na siebie jakąś koszulkę. Wstałem, wyciągając się następnie w górę. Spanie na małym foteli nie należy do moich ulubionych rzeczy. Ba, nienawidzę być wygięty jak paragraf.
- Przepraszam, że się tak wprosiłem- mruknąłem cicho, jednak tak, aby to usłyszał. Nie odpowiedział, jedynie poprawił koszulkę i "przeprasował" ją dłońmi. Uznałem to za koniec rozmowy i wyszedłem z pokoju, zamykając przy tym drzwi najdelikatniej jak potrafiłem.
 Nasza współlokatorka jeszcze nie wstała, więc podreptałem do łazienki i po szybkim orzeźwieniu się, oraz przebraniu, pobiegłem do kuchni, przy czym prawie wyrżnąłem się na jakimś progu. Na szczęście utrzymałem równowagę i dalszą drogę wolno przeszedłem. Usiadłem przy stole, myśląc co zrobić na śniadanie, ale znając moje umiejętności, skończylibyśmy z domem w formie popiołu. Mogłem zrobić kanapki. Jednak gdybym zaciął się, przypominałoby to raczej odcięcie połowy palca. Postanowiłem więc zjeść zwykłe jabłko, mimo iż nim mogę się zadławić...

(Cezar? Weno, gdzieś ty?)

poniedziałek, 23 listopada 2015

Drugi blog!

Witajcie!
Widząc, jakie osiągnięcia ma ten blog, chciałyśmy zaprosić Was na naszego nowego, świeżego bloga. Oczywiście nie ma to wpływu na aktywność na tym ;)

Pozwolicie, że daruję sobie opisy, bo jestem leniem xd
Zachęcam do zajrzenia, wkładamy w ulepszanie go dużo pracy (dobra, przyznaję się - ta tylko wysyłam durne obrazki przez Skype'a. Oto cała moja praca xd).
Niemniej jeszcze raz zapraszam do zerknięcia i do zobaczenia ;)

~Adminki

Od Cezara do Jonathana

Kolejne urodziny ciotki. Siedzę na nich znudzony, żałuję, że mam tylko 9 lat i nie mogłem zostać z bratem na jego osiemnastce. Rodzice rozmawiają jak zawsze, a ja patrzę jak dwie moje przygłupie kuzynki bawią się jakimiś lalkami, dużo bardziej interesuje mnie widok za oknem mimo, że tam jedynie pada deszcz. Znajduję uciechę w patrzeniu na spływające krople deszczu po szybie. Kibicuje im w tym małym wyścigu, który nikogo na świecie nie obchodzi poza mną. Uśmiecham się gdy faworyzowana przeze mnie wygrywa. 
- Będziemy się zbierać - słyszę tak przeze mnie wyczekiwane słowa mamy
Nie muszą czekać na mnie ani sekundy bo już mam na sobie kurtkę i naciągam na głowę kaptur. 

Od Katheriny C.D. Davida

Powoli otworzyłam oczy. Zasnęłam przy biurku z nosem w książce. Wszystko mnie boli. Ostatni raz. Zostało mi tylko kilka rozdziałów. Tak to jest z dobrymi książkami chcesz skończyć, ale nie chcesz wracać do rzeczywistości. Nigdy nie zrozumiem ludzi, których czytanie i książki omijają szerokim łukiem. Przecież to cudowne móc się oderwać od ponurego świata realnego. Szybko wstałam, rozprostowując obolałe kości.

niedziela, 22 listopada 2015

Lionel Kava

Lionel Kava| 19 lat | Strażnik nocny

Od Williama - C.D. historii Haruki

- Tak,wiem. Dlatego ją sobie zrobiłem - odpowiedziałem radośnie. - Ty nie masz żadnych tatuaży, Haru? - wróciłem na swoje miejsce,czyli plecami do niego,ale odchyliłem głowę,żeby utrzymać kontakt wzrokowy. Przez chwilę wyglądał jakby się zastanawiał. Wyglądało to jakby miał conajmniej z dziesięć tatuaży i zastanawiał się gdzie oraz kiedy je sobie zrobił.
- Nie, nie mam - odmruknął mi wreszcie. Podniosłem brwi w zdziwieniu.

sobota, 21 listopada 2015

Od Cezara C.D. Finch

Siedziałem po niezłej gonitwie na kanapie. Widać było, że dziewczyna była nowa. Nie znalazła procedur postępowania oraz komu do zgłosić. Do tego oceniła średnią grupkę "ślimaków" za coś bardzo groźnego. Przynajmniej polatałem sobie z nożem jak debil i pobawiłem z nimi w berka. Ah..., chyba oberwę za to u Effy
- Tia..., zwiadowcy się tym zajmą - powiedziałem przeciągając się - Jak się nazywasz?
- Finch - odpowiedziała
- Jestem Cezar, tak więc... Chyba jesteś nowa od kilku dni i jeszcze nie miałaś podstawowego szkolenia - powiedziałem
Uniosła brwi zdziwiona.

Od Cezara C.D. Williama

Mah, jak ja "kocham" nowych. Dlatego właśnie nie zgłosiłem się do sekcji za nich odpowiedzialnej. Z całego serca współczuję doradcą, którzy muszą to wszystko połapać. Burza póki co utrzymywała się dość daleko od nas i liczyłem na to, że obejdzie nas łukiem co często zdarzało się gdy szła z północy.
- Mike od biedy jeśli musisz stosować któryś ze zdrobnień tych imion - odpowiedziałem
Oba brzmiały jak dla dziecka.
- Niech będzie - zgodził się mężczyzna

Od Cezara C.D. Elisabeth

Nie musiałem się długo rozwlekać nad nieco nieludzkimi odgłosami dobywającymi się z mostu przed nami.
- Chyba powinniśmy się zbierać, jest pora karmienia - powiedziałem wolno podnosząc się z ziemi.
- Co to takiego? - zapytała Effy zdziwiona
- Długa historia, chodź - złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą
- A daleko jeszcze? - widać długo wstrzymywała to pytanie nie chcąc wyjść na marudną

czwartek, 19 listopada 2015

Od Davida C.D. Katheriny

- No, to ten...Może ja się zajmę gotowaniem. - zaśmiałem się szybko oceniając sytuację. Szafki się odrobinkę sfajczyły. Trzeba będzie coś z tym zrobić.
- Jasne. - odparła i już chciała wychodzić z kuchni, kiedy udało mi się złapać ją za ramię.
- Poczekaj. Chciałaś coś ciekawego do czytania. Może nie jest to kryminał, ale zawsze coś. - wyjąłem lekko podniszczoną książkę z plecaka. - Thriller, ''Nie mów nikomu''. Powinno przypaść ci do gustu.
- Dziękuję! - oczy Kath zaświeciły się i szybko wzięła książkę do rąk.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnąłem się i spojrzałem w stronę kuchni. - A tak właściwie, to co starałaś się ugotować?
- Nie wiem. - dziewczyna wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę swojego pokoju. Popatrzyłem się na nią z niedowierzaniem, jednak tylko pokręciłem głową. No, dobrze. Wypadałoby wziąć się za ogarnięcie kuchni. Pozbierałem wszystkie porozrzucane składniki takie jak masło, jajka, czy chociażby pomidory. Posprzątałem całe pomieszczenie i włączyłem kuchenkę. Będą omlety. Może nie jest to jakieś wykwintne danie, ale jak na śniadanie chyba jest w porządku. Bylebym niczego nie przypalił.
***
- Kath, gotowe!
Nakryłem do śniadania i usiadłem na krześle. Pośrodku stołu leżał talerz z omletami, w kubkach parowała świeża, gorąca kawa. Chwyciłem jeden z nich i wziąłem łyk gorącej cieczy. Za gorącej. Chol*ra, nawet kawy nie mogę wypić tak, żeby się nie poparzyć. Wstałem od stołu i cicho poszedłem do pokoju Katheriny. Delikatnie uchyliłem drzwi. Okazało się, że współlokatorka usnęła przy biurku czytając książkę. Zaśmiałem się pod nosem. Starając się jej nie obudzić przeniosłem ją na jej łóżko i przykryłem kołdrą. Śniadanie może poczekać. Wychodząc przymknąłem drzwi i wróciłem do kuchni. Przykryłem omlety drugim talerzem, odłożyłem kubki z kawą na blat i poszedłem do salonu. Sam nie spałem od kilkunastu godzin i w sumie dobrze by było przymknąć na chwilę oczy. Ściągnąłem okulary, po czym po omacku doszedłem do kanapy. Zasnąłem zaraz po zamknięciu oczu.

Kath?

Genevieve: Per aspera ad astra [konkurs] cz.3 | Z baz nigdy się nie wyrasta

- Słoneczko, masz zamiar przespać całą zabawę? 
Być może wszystko było snem, paskudnym koszmarem. Być może wciąż miałam szesnaście lat i leżałam na kanapie, wtulona w tatę, starając się nie zasnąć na kolejnym maratonie wszystkich części Batmana. Bo słowo daję, to on właśnie do mnie przemawiał. Nie czułam jednak miękkiej, pachnącej miętą koszulki taty. Moja głowa zwisała bezwładnie, przez co kark potrzebował porządnego masażu. Cholera. Miałam tylko nadzieję, ze nie zafunduję mi go Batman.
Otworzyłam oczy, patrząc prosto w jaskrawoniebieskie ślepia mojego oprawcy. Batman, a raczej w tym przypadku klaun, pochylał się nade mną, uśmiechając się złośliwie i tym samym spełniając wszystkie moje dziecięce koszmary. I gdzie to: "Nie martw się, kochanie. Ten pan z cyrku nic ci nie zrobi."? Ta, dobre sobie. Najwyraźniej dziecko zostanie porwane i zaciągnięte do jego groty, a potem zjedzone. 
- Mów mi Anguis - odezwał się ponownie klaun, chuchając prosto w moją twarz paskudnym oddechem, śmierdzącym jak połączenie wymiocin z tytoniem. Skrzywiłam się, czym zarobiłam sobie pobudzającego liścia prosto w mój lewy policzek, który przecież tak naprawdę niczym nie zawinił. Przygryzłam go lekko z zewnętrznej strony, starając się ukoić ból. Hm, w sumie gryzienie go dodatkowo na niewiele się zdawało, więc sobie odpuściłam, dalej obserwując każdy ruch klauna. 
- Serio? Anguis? - starałam się parsknąć śmiechem, jednak wyszło coś w stylu kaszlenia. Och, teraz doszłam do wniosku, jak bardzo pragnęłam napić się świeżej wody. A ludzie tak na ją narzekają, że niby nie ma smaku i w ogóle. Spróbowaliby pobyć chociaż parę sekund w mojej sytuacji, to od razu zmieniliby zdanie. - Masz może coś do picia, Jaszczurko? 
Nie odpowiedział na moje pytanie, tylko zmarszczył brew. Jedną, przebiegającą mu przez całe czoło brew, tak dla gwoli ścisłości. 
- Dlaczego "Jaszczurko"? - zapytał, jakby dyskusja na ten temat w tych warunkach była całkowicie normalna. Życie miało jednak poczucie humoru. Szkoda tylko, że czarne.
Przewróciłam oczami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Co ty miałeś z biologii, kolego? - starałam się unieść moją dłoń, jednak doszłam do wniosku, że jest przywiązane. No shit, Sherlock. - Zresztą, nie odpowiadaj. Zaraz się pewnie dowiem, że nie chodziłeś do szkoły, bo uczyłeś się, jak polować na dzieci w lunaparkach. A anguis to inaczej beznoga jaszczurka, więc wybacz, że nie nazwę cię wężem, ale wolę trzymać się faktów. 
Prychnął.
- To nie była żadna ksywka. Naprawdę mam tak na imię.
- Współczuję rodzicom - spojrzałam na niego z wpół przymkniętych powiek. O, proszę! A teraz przyjacielsko rozmawiałam sobie z moim porywaczem! 
- Nie musisz. Oboje nie żyją. I dobrze - wyszczerzył swoje zęby, a raczej to, co z nich pozostało. Te kiełki, które jeszcze miały zaszczyt zagościć w jego jamie ustnej były całkowicie żółte, co pewnie sugerowało, że albo nie mył zębów, albo był nałogowym palaczem. Po zapachu tytoniu sugerowałam jednak na... Obydwa. 
- Świetnie. Gratuluję. To teraz możemy przestać owijać w bawełnę i przejść do interesów? - wywróciłam oczami. - A raczej do tego, jaki interes ty masz do mnie, ponieważ ja naprawdę wolałabym wrócić do Obozu - zacięłam się. - Właśnie. Jak dostałeś się na jego teren? Jesteś mieszkańcem? 
- Przykro mi, słoneczko, ale nie wiem, o czym mówisz - mruknął swoim nietoperzym głosem. - Nigdy nie słyszałem o żadnym Obozie, ale jeśli chodzi ci o ten teren, gdzie zamieszkują sobie ludzie, to chyba wiem, o co chodzi. I nie, nie mieszkam tam, a ciebie spotkałem, słoneczko, jak byłaś poza nim.
- Naprawdę? - jęknęłam. - A CC ostrzegał. Popapraniec miał rację, cholera.
- Nie wiem, o kim mówisz, ale pewnie masz rację - ponownie diabelsko się uśmiechnął. - Słoneczko, przygotowałem dla ciebie masę ciekawych zabaw, które bez wątpienia umilą życie i tobie i mnie.
- Czekaj - zatrzymałam go, gdy powoli zaczął odchodzić. - Są tutaj inni ludzie, których porwałeś?
- Tylko ty, słoneczko - och, kolejny cudowny uśmiech bez wątpienia umilił mi życie.
- To dobrze, bo już myślałam, że chciałeś zrobić ludzką stonogę - zaśmiałam się z ulgą. Udawaną, naturalnie. Nie zbyt mi ulżyło, że jestem tu sama z tym gościem. Ale przynajmniej nie będę musiała łykać kału innych przyjaznych ludzi. - A co dokładnie zamierzasz zrobić?
- Zobaczysz. A na początek chciałbym przedstawić cię moim żonom... - mówiąc to, wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z moimi przemyśleniami.
Ma żony? Serio? Wow, super. Spodziewałam się kobiet z piekła rodem, również z radosnym czerwonym pomponikiem na nosku. To byłoby niezapomniane przeżycie. Na razie, jednak nie miałam zbytnio ochoty na herbatkę z nimi, więc musiałam główkować, jak się stąd wydostać.
Ściany były białe, a przynajmniej powinny być, ponieważ w niektórych miejscach było dużo czerni, nie miałam pojęcia, dlaczego. Barwiła je również barwa czerwona, co było bardziej zrozumiałe. Ogólnie aura była nieprzyjemna i moje tai chi zostało zburzone. Mogłam pożegnać się z przyjemnym zapachem lasu, ponieważ teraz pozostał mi mocz i wymiociny. Połączenie godne pana Jaszczurki.
Moje nogi i ręce były związane, jednak było tutaj dużo niesamowitych, ostrych rzeczy. Wokół mnie leżały sobie na stoliczkach różne piły, noże, tasaki, nożyce i wiele, wiele innych barwnych przedmiotów. Najbliżej mnie znajdował się krótki nóż łowiecki. Gdybym się tylko postarała, mogłabym się pochylić i sięgnąć go zębami, ale... Fuj. Jakie to było niehigieniczne.
Za nim zdecydowałam się podjąć jakąś decyzję, do środka wszedł Anguis ze swoimi trzema... Żonami? Czy tak "je" mogłam nazwać? Były to wspaniałe cycate blondynki o bladej cerze i krwistoczerwonych ustach. Były prawie identyczne, szczególnie, że zostały ubrane w piękne, szmaragdowe suknie. Być może uśmiechnęłyby się do mnie z pogardą godną żon klauna-psychopaty, jednak nie zrobiły tego. Zastanawiałam się, dlaczego, jednak głównym powodem było chyba to, iż wszystkie były martwe. 
Starałam się nie wdychać powietrza, czując jak gorzki smród stęchlizny i gnijącego ciała unosi się wokół jego ukochanych. Uśmiechał się, jednak do nich z dumą.
- To Agnes, Lynne i Cathy. Chciały się z tobą przywitać - objął je w taki sposób, by nie zsunęły się na ziemię. Nie wyglądały na dosyć ciężkie, jednak były zwłokami, więc mogłam się mylić. - Bardzo podziwiają twoją odwagę, jednak tępią to, że ostatecznie dałaś się złapać. Myślę, jednak, że będziesz gotowa, by do nich dołączyć. Po odpowiednich przygotowaniach, oczywiście.
- Zaraz, zaraz - uniosłam brwi. - Mam zostać twoją czwartą żoną?
- Owszem, słoneczko - pokiwał głową radośnie. - Najpierw przefarbuję cię na blond, byś choć trochę była do nich podobna. Następnie powiększę twój biust. Kiedy wszyscy wspólnie będziemy uprawiać seks grupowy, nie chcę, byś czuła się zazdrosna, iż moja inne żony, mają większe piersi.
Gdybym teraz coś piła, bez wątpienia zakrztusiłabym się i byłby zgon na miejscu.
- Po pierwsze, Panie Oczywisty, nie chcę być blondynką, pasuje mi tak, jak jest. Po drugie, ej! To nie miłe obrażać kogoś biust! Uważam, że moje piersi są wystarczająco duże. A po trzecie, mam do ciebie jedno małe pytanko, kolego - widać było, że wyraźnie go zatkało. Najwyraźniej jego poprzednie zakładniczki nie były, aż tak wyszczekane, jak ja. - Dlaczego to robisz? 
- Jestem samotny - odpowiedział natychmiast, przybierając smutną minę.
- Błagam cię. Masz trzy żony. Nie powinieneś się cieszyć - mimowolnie szarpnęłam dłonią i w tym momencie poluzowałam odrobinę liny. Już zaraz. Uda mi się. Wierzyłam w to. Musiałam go, jednak czymś zająć. - A tak dokładnie to jak zamierzasz powiększyć mi piersi?
Ponownie się uśmiechnął, tym swoim uśmiechem, który pewnie strącił z nóg niejedną pannę. Ta, chyba zemdlały przy jego oddechu.
- To jest doskonałe pytanie, słoneczko - rzucił dwie swoje koleżanki jak szmaciane lalki i chwycił jedną ręką tą najładniejszą. Było mi jej żal. Mogła wiele osiągnąć w życiu. Ja w tym czasie, byłam już naprawdę blisko wyciągnięcia dłoni z więzów. - Otóż, nie mam specjalnych przyborów medycznych, które do tego służą, ani implantów, jednakże robię to domowym sposobem - wziął jakieś nożyce i zatopił je w piersiach kobiety, którą trzymał. - Wybacz, Lynne - niedelikatnie rozkroił je i wyjął z nich... watę. Ten dzień nie mógł być jeszcze ciekawszy! - Widzisz więc, słoneczko, w ten oto... - nie dokończył, ponieważ rzuciłam się na niego, waląc nim ścianę. Następnie chwyciłam pierwsze lepsze, co miałam z brzegu. Akcja nie toczyła się, jak w filmach. Nie było żadnej krwawej walki, ani nic. Zwyczajnie podbiegłam do niego i wbiłam mu to co wzięłam, czyli tasak, w krtań. Pewnie nikt się tego nie spodziewał, ale biedaczek nie przeżył. 
- Jak widzisz, ja twoją żoną nie zostanę. 

Okazało się, że jego kryjówka była podziemną bazą. Kojarzyłam raczej to słowo z miejsc budowanych przez dzieci, nigdy nie byłam w takiej prawdziwej. Tak czy inaczej, znalazłam tam zapalniczkę i spaliłam wszystko doszczętnie. Nie chciałam, by ktokolwiek jeszcze tu zawędrował. 
Wychodząc na zewnątrz doszłam do wniosku, że jest już jasno. Mogła dochodzić ósma. Spędziłam tam nieprzytomna najwyraźniej więcej czasu, niż sądziłam. Wolnym krokiem kierowałam się w kierunku Obozu, miałam przynajmniej nadzieję, że obrałam dobry kierunek. Jak się okazało, owszem. Po jakimś czasie zobaczyłam nasze ogrodzenie, które poprzedniej nocy jakoś ominęłam. Strażnicy dzienni rozpoznali mnie, rzucając mi przy tym zdziwione spojrzenia. Bez wątpienia byłam cała zakrwawiona, co przypomniało mi o bolącej nodze, w którą został wbity nóż. Większość krwi nie pochodziła ode mnie, lecz od mojego martwego przyjaciela klauna.

Kiedy doszłam do swojego domu, Christopher natychmiast rzucił się w moją stronę. Nie słuchałam go zbytnio, byłam okropnie zmęczona. Jedyne, co pamiętam przed odpłynięciem na nieznane wody to to, że przytulił mnie mocno i powiedział, żebym już się nie martwiła, bo jestem w domu. Uśmiechnęłam się. Chociaż ten jeden raz. Szczerze i prawdziwie. 
Być może nacierpiałam się, walcząc z przerażającym klaunem, jednak na koniec zyskałam coś, czego od dawna nie miałam. Czegoś, co myślałam, że już utraciłam.
Per aspera ad astra, pomyślałam. Przez ciernie do gwiazd.
Odzyskałam pełną miłość mojego brata.

THE END c:


Od Elisabeth - C.D. historii Cezara

Szliśmy dość długo. Trzy godziny nieustannego, szybkiego marszu? To trochę za ciężko jak na mnie. Obiecuję, że kiedy wrócimy do obozu, popracuję nad kondycją. Ale przedtem wepchnę w siebie tyle kawałków pizzy ile tylko dam radę. I popiję colą.
Potem mogę ćwiczyć. 
- Heeej, Cezar, zatrzymajmy się tu na chwilę. - powiedziałam wskazując skrawek trawy.
Nie czekając na odpowiedź Cezara opadłam na ziemię. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo bolą mnie nogi. Nie to, że jestem jakaś marudna czy słaba. Po prostu przez obowiązki dawno nie byłam na żadnych dalekich wyprawach, ok?
Poklepałam miejsce obok siebie.
- No chodź, niem, że tego chcesz! - zaśmiałam się.
Chłopak skierował kąciki ust ku górze i usiadł tuż przy mnie, przy okazji wypuszczając z rąk broń. Wyprostowałam nogi i podparłam się rękoma. Siedzieliśmy kilka minut ciszy. Nie była to niezręczna cisza, lecz przyjemna. Po prostu rozkoszowaliśmy się ciszą i chwilą spokoju.
Niestety nie był nam dany dalszy odpoczynek, ponieważ z oddali doszły do nas niepokojące dźwięki.

Cezar?
Wiem, szybkość pierwsza klasa xd

Genevieve: Per aspera ad astra [konkurs] cz.2 | Spacer po blasku księżyca

Ledwie moja głowa dotknęła poduszki, kiedy gwałtownie się poderwałam. Na dole, najprawdopodobniej w kuchni, rozległ się jakiś głośny trzask, jakby coś metalowego spadło na podłogę. Niewiele myśląc wyskoczyłam z łóżka, jak torpeda i pognałam w tamtą stronę. Schody były moim największym przeciwnikiem, ponieważ było ciemno, a je nie można było zaliczyć do najbardziej stabilnych. Po drodze zdążyłam się prawie zabić trzy razy. W końcu stanęłam u progu kuchni, dysząc ciężko.
- Co ty, u diabła, robisz? - warknęłam, patrząc jak mój brat stoi przy piekarniku, trzymając w dłoni patelnię. Utkwił we mnie wzrok, kompletnie zszokowany. Już zdążył otworzyć buzię, kiedy mu przerwałam. - Naprawdę? Robisz jajecznicę? 
- Jestem głodny... - starał się wytłumaczyć. 
- Jest pieprzona czwarta w nocy! - krzyknęłam i natychmiast zaczęłam się śmiać. On również nie wytrzymał, ponieważ mi zrównał. Cała sytuacja była kompletnie absurdalna, a my byliśmy szaleni. Na swój pozytywny sposób, naturalnie. Chociaż i może trzeba byłoby któregoś z nas zamknąć w psychiatryku. Osobiście głosowałam na Christopher'a, ponieważ ja nie zamierzałam spędzić życia w pokoju bez klamek. - Och, CC. Mógłbyś być trochę ciszej? Niektórzy chcą spać...
Uśmiechnął się, jakby melancholijnie. Spojrzałam na niego pytająco.
- Dawno tak do mnie nie mówiłaś. To miłe ponownie to usłyszeć - powiedział, ciągle szczerząc się, jak jakiś pięciolatek, co pod choinkę dostał swój wymarzony prezent. Nie mogłam się oprzeć i również odwzajemniłam uśmiech. Chyba po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. - Brakowało mi tego. Nas. Dobrych chwil, które razem spędzaliśmy. Dobrze, by było wrócić do starych czasów, nie?
- Pewnie - skinęłam głową. Wreszcie doszliśmy do jakiegoś porozumienia. Ciągłe kłótnie już okropnie mi ciążyły, więc czułam się szczęśliwa, wiedząc, że to jeszcze nie koniec. - Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym wyszła na spacer? - zapytałam tak nagle, starając się zmienić temat.
Oczy prawie wyszły mu z orbit, a uśmiech zniknął. 
- Serio? Teraz? - spojrzał znacząco na zegarek. - Jeśli chcesz to idź. Nic nie powinno stać się na terenie Obozu, jednak pamiętaj, by nie wychodzić poza teren, jasne?
- Jak słońce, dziadku - podeszłam do niego z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. - Smacznego, CC. Tylko nie zabrudź kuchni - mówiąc to, poszłam na górę, by się ubrać. Sama nawet nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz zebrało mi się na wyjście. To było tak, jakby jakaś mistyczna siła ciągnęła mnie w tamtą stronę.... A może tylko mi się zdawało?

Jakiś czas później byłam już otoczona wywołującą nostalgię mgłą, przypominającą gęste mleko. Choć było to absurdem, ciężko oddychało mi się, "przepływając" przez nią. Widoczność była rozmazana, jednak miałam dobry wzrok, po babci, więc nie miałam z tym większego problemu. Przymrużając oczy mogłam stwierdzić nawet, ile drzew znajduje się przede mną lub jaki jest ich rodzaj. Tak zaczęła się moja gra w "zgadnij, jakie to drzewo". Nie byłam, jednak botanikiem. Nawet podchodząc bliżej, nie miałam stuprocentowej pewności, iż drzewo jest na przykład klonem, a nie czymś innym.
Zwykle ludzi nie zwracają na to uwagi, chodząc samotnie po lesie w ciemności, jednak zapach był niesamowity. O wiele lepszy, niż skoszonej trawy, czy deszczu. To był zapach nocy. Świeży i pobudzający, a jednocześnie zachęcający do położenia się na mchu i zaśnięcia. Nie miałam, jednak ochoty na sen. W sumie, spacer był właśnie jednym z powodów mojego nie-zmęczenia.
Cichy wiatr rozwiewał mi włosy, które leciały do tyłu, łaskocząc mnie w kark. Wydawało się być tak idealnie. Nic nie mogło zepsuć tej chwili, którą w kółko przeżywałam i przeżywałam. Być może moje najszczęśliwsze wspomnienia to te, na których jestem sama.

Szłam dosyć długo, kiedy głośny szelest liści powstrzymał mnie od wykonania następnego kroku. Wyraźnie czułam na sobie czyiś wzrok i nie były to tylko moje przewidzenia, byłam tego pewna. Niestety, zza krzaków nie gapiła się na mnie para czerwonych ślepi i nie wyskoczył z nich demon łaknący mojej duszy. Było za to coś znacznie gorszego. Po szeleście ciszy nastąpiła cisza. Długa, napięta cisza, wręcz nienaturalna. W lesie nigdy nie było tak cicho. To tylko potwierdziło moje przekonania, że ktoś mnie obserwuje. Ktoś, kto przepłoszył wszystkie zwierzęta i nawet wiatr. Nawet mgłę.
- Wiem, że tam jesteś! - krzyknęłam, chodząc dookoła własnej osi. Nie byłam do końca pewna, z której strony podglądacz mógł wyskoczyć, jednak chciałam być przygotowana. Moja prawda dłoń skierowała się w stronę ostrego noża ukrytego za skórzaną kurtką. Chwyciłam go, ściskając mocno. Nie bałam się. Byłam wręcz zadowolona, że te nędzne tygodnie pójdą w niepamięć, kiedy coś zacznie się dziać. - No, dalej! Wyłaź tchórzu! Chyba, że postanowiłeś już uciec na widok bezbronnej dziewczyny.
Rozległ się śmiech, niczym echo. Był chrapliwy i donośny, ale nie miałam zielonego pojęcia, z której strony mógł dobiegać. Zaczęłam kręcić się jeszcze szybciej, starając się wyłapać skądś przeciwnika. Jakim cudem on mógł widzieć mnie, kiedy ja nie widziałam jego?
Odpowiedź przybyła bardzo szybko. Uważałam się za dosyć inteligentną osobę, jednak dojście do tego zajęło mi chwilę czasu. Jeśli nie było go obok mnie to musiało oznaczać tylko jedno... Pan Demoniczny Głos najprawdopodobniej był nade mną. Nie zadarłam głowy do góry, jednak tak, jak to robią panienki na horrorach. Och, nie. Nawet nie dałam po sobie poznać, że odkryłam już jego kryjówkę.
- Wyłaź! - zacisnęłam pięści, starając się wymyślić, jak unieszkodliwić kogoś, kto jest nade mną. Ygh, tego nie uczyli na filmach akcji. Mogłabym rzucić w górę nożem, jednak prawdopodobieństwo, że bym trafiła równało się z zerem. Być może radziłam sobie w walce wręcz, ale rzucanie było zupełnie inną sprawą. Kiedy miałam dwanaście lat, starałam się dorzucić kamieniem, by rozbić szybę państwa Dickensów, bez znaczenia, dlaczego. Niechcący trafiłam całe pięć metrów dalej, w nogę ich syna. Auć.
W tej sytuacji mogłam zrobić tylko jedno... Puściłam się biegiem przed siebie. A przynajmniej starałam się, żeby wyglądało to tak, jakbym miała ochotę uciec. Parę milisekund później usłyszałam, jak za mną spada ciężkie ciało i uśmiechnęłam się triumfalnie. Głupek dał się nabrać na moją sztuczkę.
- I kto tu teraz jest tchórzem!? - odezwał się za mną męski głos, strasznie przypominający głos Batmana. Może byłoby to dziwne w tej sytuacji, jednak parsknęłam śmiechem. Nigdy nie lubiłam Batmana.
Kiedy czułam już niemal jego zimny oddech na swojej skórze, zatrzymałam się i walnęłam go mocno w twarz. Zdezorientowany, upadł na ziemię, a ja natychmiast rzuciłam się na niego, nie chcąc tracić ani sekundy. Mocno przyszpiliłam go do ziemi. Najbardziej zdziwiło mnie to, że nie miał żadnej broni. Może zwyczajnie chciał mnie nastraszyć i tyle? Dobra, nie to najbardziej mnie zdziwiło, choć z początku wcale nie zauważyłam, że gościu był klaunem. I to naprawdę, naprawdę strasznym klaunem.
- Na pewno nie ja - mruknęłam, przyglądając się uważnie jego pomalowanej twarzy. - Jezu, gościu. Halloween już było. A to bez wątpienia nie jest odpowiedni strój na imprezę - przewróciłam oczami. - Nigdy nie lubiłam klaunów. Niby tacy radośni, a chcą nas wszystkich pozabijać, nie? - jednakże mimowolnie zadrżałam. Cholera. Widziałam miliony strasznych rzeczy, jednak klauny bez wątpienia przerażały mnie najbardziej... Nie, nie teraz, Gen, powiedziałam sobie. Teraz musisz być twarda przy tym niszczycielu dzieciństwa. - O co ci chodziło? Powiedz mi dobrowolnie, czy mam ci pomóc? Błagam, wybierz drugą opcję.
I wybrał. Wybrał drugą opcję, śmiejąc mi się głośno w twarz. Zmarszczyłam brwi. Tak, stanowczo był głupi. Tak przynajmniej myślałam do czasu, aż nie wyciągnął ze swojego klaunowego buta noża i nie dźgnął mnie w nogę. Syknęłam, natychmiast z niego schodząc. Rana była naprawdę głęboka. Krew zaczęła ciec mi z nogi na ziemię, zostawiając na niej czerwone smugi.
Nie było, jednak czasu na cierpienie. Musiałam podnieść się i biec, przy okazji upuszczając nóż. I kto tu jest teraz głupi, Gen? Tak pewnie powiedziałby mój brat. Ach, ten dupek miał rację nawet, jak jej nie miał. Tak czy inaczej, musiałam biec, starając się nie zważać na ostry ból dochodzący ze strony mojej nogi. Klaunowi długo wstanie nie zajęło i szybko mnie dogonił, rzucając mną o ziemię.
- Cholera, gościu. To nie fair - tym razem to on przygniótł mnie do ziemi. Nie traciłam czasu na zbędne wyrywanie się i po prostu kopnęłam go w jego klaunowe jajka. Krzyknął cicho. - A to jest dopiero nie fair.
Wyczołgałam się z niego, przyłożyłam mu jeszcze raz w głowę i biegłam dalej. Przez chwilę było czysto, jednak po jakimś czasie znów usłyszałam jego kroki za sobą. Wbiegłam do lasu, starając się zgubić go w ciemności. Nagle poczułam pod sobą coś bardzo mokrego i spojrzałam przed siebie.
Cholera. Las łączył się z jeziorem. Nie miałam jednak wyjścia i wbiegłam w nie, odczuwając lekko ulgę na nodze. Chlupot wody za mną powiadomił mnie, że miły jegomość był już blisko. Właśnie brałam oddech, by zanurkować i starać się płynąć, jednak było już za późno.
Ostatnie, co zobaczyłam, to jak pięknie księżyc odbija się w wodzie. Tak, jakbym sama po nim chodziła. Potem było już tylko uderzenie w głowę i mrok. Moje ciało bezwiednie uniosło się na wodzie.

Ciąg dalszy nastąpi...
Następna część: Z baz nigdy się nie wyrasta 

środa, 18 listopada 2015

Od Haruki - CD historii Williama


Czas oczekiwania niezwykle się wydłużał. Od godziny siódmej minęło dziesięć godzin, a mężczyzna nadal się nie obudził. Zacząłem się powoli o niego martwić. Kocięta co chwila podchodziły do drzwi z zamiarem przywitania się z nowym lokatorem, ale nie pozwalałem im. Były zawiedzione, ale dawałem im do zrozumienia, że William potrzebował odpoczynku i nie należało go budzić. Już wtedy mogłem zajrzeć, czy aby jest wszystko w porządku, ale tego nie zrobiłem. Zająłem się przygotowaniem pokoju dla gościa. Wybrałem jeden z wolnych pomieszczeń zaraz obok mojego pokoju. Okno wychodziło na las, który wyglądał wyjątkowo pięknie w ciepłych barwach jesieni. Pokoik był przytulny tak samo jak mój. Wymieniłem pościel na łóżku, starłem kurze, rozłożyłem kilka drobiazgów, by pomieszczenie nie było puste i smutne, a także na dębowym, starym stole położyłem porcelanowy wazon ze świeżymi, polnymi ziołami, które dawały niezwykle kojący aromat. Potem zabrałem się za przygotowanie posiłku, którym było spaghetti bolognese. Kiedy zaczęło się ściemniać zmartwiłem się, że brązowowłosy nadal się nie obudził. Z lekkim lękiem udałem się do pomieszczenia, w którym się znajdował razem z czwórką kociąt, które były niezwykle zainteresowane nowym żyjącym obiektem w naszej chatce. Zanim jednak zdążyłem nacisnąć klamkę, ktoś już mnie uprzedził i przez to o mało co nie wpadłem na czyjąś klatę. Rzecz jasna nie widziało mi się tego robić, ale czasami los było wobec mnie wyjątkowo okrutny i stawiał mnie w sytuacjach trudnych lub nieco zawstydzających. Tak było i wtedy. Na dodatek okazało się, że trafiłem na jakiegoś niezwykle radosnego osiłka, którego trzymały się żarty i " zabawne " docinki. Zapewne tylko dla mnie były one nie śmieszne, a lekko zawstydzające, ale liczyłem na to, że jakoś przywyknę i zacznę uśmiechać się częściej.
Chłopak chciał się oczywiście odświeżyć, czego się domyślałem już jak go opatrzyłem. Wtedy musiałem pomóc mu dojść do łazienki. Noga zapewne doskwierała mu okrutnie, a jeszcze nie zdążyłem załatwić jakiś kul dla niego, lecz kiedy wyjechał z prośbą o pomoc przy kąpieli moje serce gwałtownie przyspieszyło. Owszem... wiedziałem, że będę musiał mu pomóc, ale z obecnej perspektywy tego, że był ode mnie dużo wyższy, bardziej umięśniony i przystojny wprawiała mnie w ogromne zakłopotanie. Ja byłem taką mrówką w porównaniu do niego, jednak jak mus to mus.
-Może jednak będziesz mi pomagał, pielęgniareczko? - spytał, śmiejąc się. Wiedziałem, że żartował, ale poczułem się urażony damskim zwrotem pielęgniarza. To, że nie nadawałem się to cięcia zombiaków to nie oznaczało, że byłem jakąś piskliwą paniusią. Postanowiłem jednak, że nie będę się odzywał. Uśmiechnąłem się leciutko, ale nic nie odpowiedziałem. Podszedłem do szafki z akcesoriami. Przyglądałem się butelkom z płynami do kąpieli i solom aromatyzującym. Wziąłem różową butelkę i słoiczek z różowymi granulkami – lilie. Uważałem, że nadają się najlepiej.
-Ej, no weź... coś ty taki mało rozmowny? - spytał ciemnowłosy opierając się o ścianę łazienki. Wzruszyłem lekko ramionami.
-Nie mam o czym opowiadać. Jestem raczej nudną osobą. - stwierdziłem ze spokojem.
-Serio? - spytał nie dowierzając – A jeśli znajdę jakiś temat, o którym mógłbyś mi opowiedzieć, to będziesz gadał? - spytał radosnym głosem. Z niego wesołek był nie mały i czułem, że przez najbliższe dni może być ciekawie.
-Powodzenia. - rzuciłem zatykając korek od wanny i wlewając płynu do kąpieli i granulek aromatycznych.
-Masz małe kotki. Jak się wabią? - spytał z wyraźnie wyczuwalnym triumfem w głosie. Odkręciłem kurek z ciepłą wodą, odwróciłem się do mężczyzny i przyjrzałem mu się uważnie:
-Luna, Sunset, Suseł i Żarłacz. Ich matka to Abu. Rozbieraj się. - powiedziałem raczej bez entuzjazmu i zabrałem się za przygotowywanie ręczników. Wziąłem dwa duże i jeden mały.
-No... szybki jesteś. - uśmiechnął się lubieżnie mężczyzna i wiadomo co miał na myśli. Złapałem się za czoło i ze zwątpieniem w świat spytałem:
-Ty tak na serio, czy jesteś tylko taki zboczony? - chłopak przestał stroić miny i machnął ręką.
-A, tam. Taki ze mnie mały zboczuszek, ale w tym cały urok mojego humoru. - okazał ząbki w uśmiechu na co ja tylko lekko się uśmiechnąłem czując się nieco bezpieczniej. William zaczął się powoli rozbierać. Pomogłem mu ze spodniami, ponieważ przez nogę miał trochę trudności, ale po chwili siedział już cały i zdrowy we wannie z prawą nogą opartą o bok wanny. Rana nie mogła znaleźć się w wodzie, więc mężczyzna musiał wytrzymać w takiej pozycji. Po całej łazience rozniósł się zapach lili. Już z lepszym humorem wrzuciłem ubranie chłopaka do pralki i wyszedłem z łazienki po świeżą piżamę. Lubiłem chodzić w za dużych rzeczach, szczególnie kiedy szedłem spać. Bez trudu znalazłem więc zwykłą koszulę i lekkie krótkie spodenki, które były na mnie o wiele za duże. Stanąłem pod drzwiami łazienki i zapukałem:
-Można? - spytałem przyciszonym głosem.
-Głupie pytanie. - odpowiedział mi roześmiany ktoś. Westchnąłem na przesadną wesołość i wszedłem do środka.
-Przyniosłem ci piżamę. Na jutro postaram się załatwić twoje ubrania i jakieś kule. Myślę, że zabawisz u mnie kilka dni.
-Fajnie... może być ciekawie. - uśmiechnął się podejrzanie jakby już coś w głowie planował. Ja na to tylko nabrałem powietrza w płuca i wypuściłem je z niedowierzaniem.
-Umyjesz mi włosy? - spytał głosem niewiniątka William. Posłusznie podszedłem do wanny, usiadłem na krawędzi i sięgnąłem po szampon o zapachu róży. Zmoczyłem ciemnobrązowe włosy mężczyzny, nabrałem szampony na dłoń i zacząłem powoli roznosić po włosach. Po chwili na głowie William'a pieniła się jasnoróżowa piana. Delikatnie wcierałem szampon w ciemne, aksamitne włosy chłopaka. Moje były jak siano... niestety.
-Mm... - zamruczał - ... chyba zacznę częściej chorować. Z taką opieką choroba to przyjemność. - William rozluźnił się i rozkoszował dotykiem moich palców. Po raz pierwszy ktoś pochwalił mnie w ten sposób. Czułem jak na moje policzki wpływa rumieniec. Mimowolnie uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Mężczyzna to zauważył:
-No wreszcie jakiś konkretny uśmiech! Brawo. - od razu przybrałem normalny wyraz twarzy, ale za to moje policzki zapewne stały się jeszcze bardziej czerwone.
-Ładnie się uśmiechasz. Korzystaj z tego. - powiedział z satysfakcją. Westchnąłem cichutko, bo mimo to, że William tak bardzo mnie zawstydzał to był dla mnie miły i możliwe, że to właśnie to miłe zachowanie tak bardzo mnie zawstydzało. W pewnym momencie moje oczy powędrowały na jego szyję, na której miał tatuaż w kształcie lilii. Zacząłem bardziej się przyglądać jego ciału, które pokrywały liczne kwiatowe tatuaże. Palcami przejechałem po lilii na szyi. Chłopak odwrócił się w moją stronę:
-Lilia wodna... - zacząłem - ... ładna.

( William? Jak z czymś przesadziłam to sry ;_; )

wtorek, 17 listopada 2015

Od Josephine C.D. Seth'a

Wzięłam od Elisabeth kubek gorącej herbaty. Jeny jak dawno ja nie piłam herbaty!
-Jestem Josephine. Jeśli chcecie możecie mówić na mnie po prostu Josie. Moi rodzice zginęli podczas ataku sztywnych na poprzedni obóz. Rozbiliśmy się wtedy a ja musiałam radzić sobie sama. Miałam wtedy 14 lat. Wędrowałam, gdzieś się zatrzymywałam. Nic ciekawego. Wczoraj zauważyłam duża hordę zmierzającą na zachód. Spałam wtedy na ziemi, więc musiałam uciekać. Podczas biegu potknęłam się o konar i skręciłam kostkę. Dotarłam tutaj i znalazł mnie Seth.-Spojrzałam na chłopaka. Siedział jak zwykle uśmiechnięty. Elizabeth słuchała natomiast w skupieniu. Zaniepokoiła mnie ta cisza.
-Dobrze. Josie zaraz przydzielę Ci domek.-Effy uśmiechnęła się.
Wzięłam łyk herbaty.
-Zebranie jest o 17. Postarajcie się nie spóźnić.-Powiedziała wręczając mi klucze do domku.
-Nie bój żaby!-Zasalutował chłopak.
Wyszliśmy z domku. Seth zaprowadził mnie pod domek w którym miałam mieszkać. Był śliczny. Podobało mi się to, że tuż obok znajdował się potok. Weszłam na werandę i nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Uświadomiłam sobie, że wszystkie moje rzeczy zostały w miejscu gdzie nocowałam. "Kurde"-Pomyślałam przygryzając wargę. Weszłam do środka. W salonie na kanapie siedział wysoki chłopak z niebieskimi włosami. Jak widać starszy ode mnie. Czy byłam tu najmłodsza?!
Seth?

Od Williama - CD historii Haruki

Ten, który wypuścił tę strzałę.. Eh, będzie mym ulubionym, wielkim przyjacielem. Na pewno!
Właściwie to nic mi się nie śniło. Przez sen czułem jak ten chłopak coś robi przy mojej nodze, ból był już mniejsze niż wcześniej. Eh, miło by było, gdyby tak pozostało na zawsze. Nagle otworzyłem oczy zrywając się do góry niczym po śmierci klinicznej. Poczułem ostry ból, gdy tylko spiąłem mięśnie w nodze, chociaż był mniejszy niż wcześniej. Spojrzałem na nogę nieco bardziej przytomnie – była zabandażowana. Opadłem na poduszki wgapiając się w sufit, właściwie to byłem w jakimś domku.. Tego Azjaty..Przesunąłem się na kraniec łóżka i podniosłem tyłek. Zdrętwiałem jak nie wiem, ciekawe ile mi się przespało. Przeszedłem kilka metrów aż do futryny drzwi i wtedy omal nie uderzyłem w jasnowłosego chłopaka. Zrobił dwa kroki do tyłu i spojrzał do góry prosto w moje oczy.
-Ojoj, zostałem przyłapany na gorącym uczynku – uśmiechnąłem się półgębkiem – Myślałem,że uda mi się czmychnąć..
-Nigdzie nie pójdziesz z taką nogą William – odparł delikatnie napierając dłonią na mój tors. Odsunąłem się do tyłu i opadłem na łóżko.
-Chwila,chwila.. Skąd znasz moje imię, mały chłopcze? - zapytałem zadziwiony – Czyżbyś był kimś, kogo znałem wcześniej i miałem z nim lepsze stosunki – uśmiechnąłem się zawadiacko. Obejrzał sobie mnie od głowy do stóp i pokręcił łepetyną to w prawo, to w lewo. Gdy to robił już na mnie nie patrzył, chyba zauważył, że podłoga była bardziej interesująca niż ja. Odetchnąłem pełną piersią, zauważyłem, że ten chłopak się nieco speszył, bo przestał się odzywać.
-Ejej, sory..Tyyy, masz na imię..Haruka ? - zapytałem przekręcając głowę nieco na prawo. Nagle jakby ożył reagując na swoje imię. Uśmiechnąłem się więc, czyli jednak nie zapomniałem jego imienia..No dobra, tylko na chwilkę.
-Muszę ci powiedzieć, że dobrze się nią zająłeś – odezwałem się pierwszy, ponieważ przeszkadza mi taka niezręczna cisza i to nawet bardzo. Wstałem po raz kolejny, wtedy dopiero zwróciłem uwagę jak przewyższam Harukę. Był chyba o głowę niższy ode mnie, a chudy jak nie wiem. Wcześniej też nie zauważyłem, że do pokoju wraz z nim weszły małe koty. Jeden dobierał się właśnie do mojej drugiej nogawki, a pozostałe łaziły po pokoju od czasu do czasu trącając się łapami. Potem znów powróciłem na człowieka stojącego przede mną. Gdy tylko na niego spojrzałem od razu odwróciłem wzrok.
-Wyjdźmy gdzieś..Bo zaraz się tutaj ugotuję, albo daj mi się chociaż wykąpać.. - westchnąłem – Czuję się jak spocona świnia – westchnąłem niczym małe dziecko. Pokiwał głową nadal się nie odzywając. Przewróciłem oczami, a po chwili człapałem zaraz za nim do łazienki. Otworzył mi drzwi i pomógł wejść. Uśmiechnąłem się głupkowato.
-To co, pomożesz mi się też umyć? - zapytałem z powagą. Spojrzał na mnie jak na jakiegoś idiotę.
-CO!? - krzyknął jakby nie dosłyszał. Nie ładnie jest tak udawać.
-Żartuję przecież, wyluzuj się trochę.. Nawet mimo tego, że świat jest jaki jest..Luzik – rozłożyłem ręce niczym ksiądz uśmiechając się podle, potem zachichotałem, a ten nadal stał na środku jak słup.
-Może jednak będziesz mi pomagał, pielęgniareczko? - zapytałem śmiejąc się.

(Haruka?)

Od Katheriny - C.D. historii Davida

Nie. Po co? Masz tu stać i ślicznie wyglądać. Przemknęło mi przez myśl. Chciałam nawet powiedzieć to na głos, ale przygryzłam język. Masz być miła. Jeśli on potrafi być miły dla ciebie to ty możesz być miła dla niego.
- Tak, poproszę. - uśmiechnęłam się sztucznie, nawet on nie mógł się na to nabrać.
Chłopak zrobił to o co poprosiłam. Wskazałam na drzwi karząc mu tym samym, żeby wyszedł. Podskakując dostałam się do łazienki. Oczyściłam ranę. Nie jest tak fatalnie. Na skręcenie to raczej nie wygląda. Popatrzmy na pozytywy. Będę mogła całymi dniami leżeć i czytać książki, a David będzie robił za mnie praktycznie wszystko. Choć chyba już tak jest. Wyszłam z łazienki. Każdy krok bolał tak jakby ktoś wbijał mi tysiące igiełek w skórę. Współlokator stał przy drzwiach. Zauważył mnie i uśmiechnął się.
- Właśnie wychodziłem na wartę. - podeszłam do niego i zaczęłam patrzyć mu w oczy z miną zbitego psa.
- A.. przyniesiesz mi jakąś książkę, najlepiej kryminał.. - powiedziałam słodkim głosikiem.
- Jasne..
- Dzięki. Jesteś wielki. - przytuliłam go po czym gwałtownie się usunęłam. - Ale powiedz tylko komuś o tym co zrobiłam przed chwilą, psując moją reputację skończysz źle.
***
Niechętnie zwlekłam się z łóżka. Oczywiście, że nie spałam. Całą noc czytałam te durne romansidła. Postawiłam stopy na ziemi. Jęknęłam z bólu równocześnie dostając dreszczy. Dziwne uczucie. Poszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej kilka niezbędnych składników..
Kurcze, no. Czemu jestem taką fajtłapą? Otworzyłam szerzej okno. Co David sobie o mnie pomyśli? Raz próbowałam coś ugotować, a skończyło się to plasterkiem na każdym palcu i przypalonymi szafkami. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i coraz głośniejsze kroki.
- Kath? Co robisz? Czy ja tu czuję spaleniznę? - spytał.
- Brawo Sherlocku. - zaśmiałam się pokazując kolorowe plastry.


<David? Przepraszam, że takie krótkie.>

Od Williama - CD historii Cezara

Minęło kilka godzin od tego, jak pojawiłem się w tym obozie. Wszystko wydawało mi się dziwne, dawno nie przebywałem w tak dużym gronie osób, ani nie widziałem aż tak – jak na te czasy – rozwiniętej cywilizacji..Oczywiście, podczas podróży mijałem wiele takich obozowisk..Tylko, że niezamieszkałych. A raczej niezamieszkałych przez ludzi. Roiło się tam od Zarażonych, szukali pożywienia nawet w formie jakiegoś szczura. Gdy tylko się pojawił rzucali się na niego całą hordą. Obserwowałem to wszystko z góry, jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie by nie weszli. Zabierałem stamtąd tylko najpotrzebniejsze rzeczy i już mnie nie było.. A w tym obozie, na miejscu, wydawało się, że mogę wreszcie jakoś odpocząć, wyluzować choć na pięć minut.
Zostałem wysłany do mojego, jakby to powiedzieć..Pracodawcy, dowódcy? To brzmiało jakbyśmy byli co najmniej w wojsku. Nie ważne. Dzień nie był zbyt piękny, ale ciepły. Wiatr przez cały czas smagał moje włosy, rozwiewając je na wszystkie strony. Wszedłem do wskazanego przez jakąś kobietę domku,wcześniej uprzedzając właściciela kilkukrotnym puknięciem. Usłyszałem odzew więc wszedłem. Moim oczom ukazał się niziutki chłopaczyna. Szybko zamaskowałem moje zdziwienie i przywitałem się z lekkim uśmiechem.
-Będziemy od teraz chyba razem pracować – podałem mu rękę – Jestem William, Will – zaraz po uściśnięciu jego dłoni odsunąłem się na krok.
-Ja jestem Cezar – odpowiedział i imieniem, i przyjaznym uśmiechem – Możesz do mnie mówić jak chcesz, byle nie kurdupel – podrapał się po głowie. Pokiwałem na zrozumienie i rozejrzałem się po jego domku, aby zaznajomić się choć trochę z całym otoczeniem.
-Od razu wyruszamy na jakąś wyprawę, czy na razie zapasy są w miarę uzupełnione? Wraz z moim przyjazdem tutaj przyniosłem też trochę jedzenia i picia, które znalazłem. Patrzył na mnie przez cały czas, gdy mówiłem, a wreszcie odpowiedział, że na razie nie brakuje niczego. Musiał mnie zaznajomić nieco z całym terenem. Przeszliśmy przez praktycznie cały obóz w ciągu tylku kilku godzinek. Wreszcie doszliśmy do naprawdę ciekawego miejsca, zwróciło moją uwagę od razu. Piękne mury i duże okna, dookoła las. Obejrzałem cały klasztor z zewnątrz na tyle ile się dało, a potem weszliśmy do środka.
-Mimo że niby powinno być bezpiecznie,trzeba uważać na nieumarłych.. - mruknął cicho Cezar.
-Ten klasztor jest naprawdę piękny, powiem ci..- mruknąłem z pełnym zaciekawieniem, obserwowałem jak zrobione były mury, musiałem chociaż ich dotknąć, aby sprawdzić ten chłód bijący od cegieł. Wszedłem na jeden z murów uprzednio sprawdzając czy aby na pewno jest bezpieczny i stabilny, a potem rozejrzałem się bardziej. Z góry wszystko wyglądało o wiele lepiej niż na dole. Nie zauważyłem żadnego podejrzanego ruchu ani też nie usłyszałem odgłosu charakterystycznego dla zarażonych. I wtedy na moją rękę spadła kropla deszczu.
-Oho..Chyba będzie padało.. - i po moich słowach wzburzyło się troszkę w niebie, obaj usłyszeliśmy grzmot gdzieś daleko – I chyba na dodatek będzie burza.. - westchnąłem. Zszedłem więc z muru, zauważyłem, że Cezar nieco pobladł. Poklepałem go w ramię przekonując w ten sposób, że będziemy może stąd już wracać.
-Masz jeszcze jakieś inne imię niż Cezar? - zapytałem z uśmiechem próbując oderwać go od myśli o burzy..
-Mhm, Alexander Michael – odparł.
-To będziesz Alex, dobra? Chyba, że wolisz Miki – zaśmiałem się przyjaźnie.

(Miki na drodze przygód, odpowiesz?)

Od Haruki do Williama

W obozie byłem zaledwie od tygodnia i jakoś dziwnie się czułem w nowym otoczeniu. Nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że za murem grasują zombie, które mają twarze kilku moich znajomych z akademii, którzy nie zdążyli się schować na czas lub sąsiadów czy sprzedawców z pobliskich sklepów. Było to dla mnie wyjątkowo przykre i trudne do zrozumienia. Nie mogłem tego przyjąć do wiadomości ani też wmówić sobie, że do końca swojego życia będę mieszkał w takim obozie. Czy taka przyszłość czekała ziemię? Prawdopodobnie. Mimo rozwoju nauki i techniki nikt nie był w stanie zapobiec tragedii lub nie chciał tego robić. Ciągle o tym myślałem i trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Źle sypiałem i wiecznie czułem przepełniającą mnie melancholię. Zwierzęta to czuły i również im udzielało się moje przygnębienie. Nie mogłem patrzeć na to, jak smutnie leżały w swoich posłaniach i zawsze mówiłem im tak:
-Uszy do góry. Ważne, że przeżyliśmy. - i tak było za każdym razem. Bałem się, że przez to wszystko zmienię się. Nie chciałem tego.
Źle spałem i wtedy. Bardzo trudno było mi się obudzić o mojej normalnej porze, czyli godzinie piątej nad ranem. Z wielką niechęcią podniosłem się do pozycji siedzącej i oparłem o ścianę za łóżkiem. Za oknem było jeszcze ciemno i tak bardzo chciało mi się spać, ale na szczęście wstałem z łóżka nie pozwalając, aby sen ponownie mnie zmorzył. Leniwie poczłapałem w stronę łazienki co chwila przecierając swoje oczy, które wciąż się kleiły do snu. Ściągnąłem z siebie piżamkę składającą się z bokserek i przydługiej koszulki i wpełzłem pod prysznic. Odkręciłem lodowatą wodę, która silnym strumieniem zaczęła płynąć po moim ciele od razu budząc mnie do życia. Już z większą świadomością czynów przerzuciłem się na ciepłą wodę drżąc z zimna. Lodowaty prysznic to raczej nic dobrego przynajmniej jak dla takiego ciepłoluba jak jak. Po szybkim prysznicu wytarłem się szybko, ubrałem i uczesałem z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Musiałem zająć się Cezarem. Wsunąłem swoje stópki w stare jeździeckie kozaki, narzuciłem na siebie ciepły płaszczyk i wełnianą czapeczkę na jeszcze mokrą głowę. Wymknąłem się ze swojego domku i przeszedłem do małej przybudówki mieszczącej się zaraz za moim domkiem. Tam urzędował mój wierzchowiec Cezar. Otworzyłem skrzypiące drzwi i zawitałem do małego, ale przytulnego pomieszczenia, w którym mieszkał biały koń. On również budził się o takich porach jak ja. Podszedłem do konia i przytuliłem się do jego ciepłej szyi:
-Dzień dobry, Cezarze. - szepnąłem na co czworonóg odpowiedział cichym parsknięciem i trącił mnie lekko pyskiem w geście powitania. Pogłaskałem go po delikatnych chrapach. Poklepałem go po szyi i podszedłem do wiaderka stojącego w kącie. Wziąłem je i wróciłem do domu po świeżą wodę dla Cezara. Swoim codziennym rytmem robiłem wszystkie poranne obowiązki. Nalałem siwkowi wody do poidła, nasypałem paszy do paśnika i w czasie kiedy koń spożywał śniadanie, ja zabrałem się za czyszczenie go. Na odchodnym obiecałem, że w wolnym czasie zabiorę go na spacer na co on tylko parsknął entuzjastycznie i wrócił do przeżuwania posiłku. Na zewnątrz robiło się coraz jaśniej i słońce zaczęło ogrzewać ziemię swoimi promieniami. Wróciłem do środka, by przygotować śniadanie dla kociaków, które już zaczęły krzątać się po domu. Kiedy tylko zacząłem się rozbierać z butów i płaszcza, grupka pięciu kotów usiadła w równym szeregu pod ścianę czekając na swoje śniadanie. Uśmiechnąłem się do nich i szybko wszedłem do kuchni, by zająć się posiłkiem dla nich. Kilka kromek posmarowanych pasztetem pokroiłem im w kosteczkę i razem z kilkoma kawałkami mięsa wsypałem do dużej miski i położyłem na ziemi w miejscu gdzie zwykle jadały. W tym czasie udało mi się zagrzać im mleka i wlać do drugiej miseczki. Nażarte bestie wróciły na kanapę razem ze swoją matką i zaczęły się leniwie figlować. Ja jeszcze zdążyłem nasypać do karmnika przy oknie trochę ziaren dla ptaków i dopiero wtedy zabrałem się za śniadanie dla siebie. Kilka kanapek, ciepła herbatka i jakieś ciastko były w stanie postawić mnie na nogi. Już miałem się wziąć za swoje śniadanie, kiedy nagle do drzwi ktoś energicznie zapukał. Odłożyłem na bok jedzenie i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a w nich ujrzałem trzech mężczyzn. Jeden z nich raniony był w nogę:
-Zombie atakują?! - spytałem przerażony.
-Gdzie tam. - westchnął jeden z mężczyzny, który podtrzymywał rannego – Jakiś żółtodziób trafił Will'a w nogę strzałą jak ćwiczył strzelanie z łuku. Strzała przeleciała na wylot. - spojrzał na prawą nogę szatyna, która była w opłakanym stanie. W duchu ucieszyłem się, że to nie zombie, ale nie mogłem tego okazać.
Mogło być to źle odebrane.
-Wprowadźcie go. - wskazałem ręką, aby szli za mną. Pobiegłem w stronę pokoju, który był przeznaczony dla pacjentów. Nakryłem łóżko ręcznikiem tam, gdzie miała znaleźć się noga rannego. W końcu zobaczyłem trójkę mężczyzn. Nie dziwiłem się, że szli powoli. Widziałem na twarzy szatyna grymas bólu. Współczułem mu.
-Połóżcie go na łóżku, ale OSTROŻNIE. - dałem nacisk na ostatnie słowo widząc jak nieudolnie się za to biorą. W końcu uporaliśmy się z ułożeniem mężczyzny na łóżku. Ja bez większych rozmyślań pobiegłem do swojego kantorka, gdzie miałem leki, które zdążyłem zrobić w ciągu tygodnia spędzonego w obozie i zebrałem potrzebne przyrządy do zabiegu pozbycia się strzały. Tackę z tym wszystkim położyłem na szafce nocnej zaraz obok łóżka i wróciłem się do łazienki po miskę z letnią wodą, opatrunki i ręczniki. Raniony strzałą chłopak był moim pierwszym pacjentem. Nie mogłem dać plamy. Dwójka mężczyzn cały czas starała się swojego kolegę jakoś oderwać od bólu, ale nie było to łatwe. Mogłem się tylko domyślić jaki chłopak czuł ból. W końcu mając wszystkie przyrządy pod ręką usiadłem na krześle zaraz przy mężczyźnie.
-Wy możecie już iść. Myślę, że już sobie sam poradzę. - powiedziałem poważnym tonem na co chłopaki skinęli głowami i wyszli z mojego domku. Nie lubiłem jak ktoś patrzył mi się na ręce. Cała noga blondyna drżała, ale krew przestała już tak obficie upływać jak zapewne wcześniej. Nożyczkami przeciąłem jego spodnie, by mieć dostęp do zranienia. Zmoczyłem jeden z ręczników i zacząłem bardzo delikatnie ocierać krew z rany. Chłopak na początku syczał z bólu, ale później wraz ze spływaniem letniej wody po jego nodze rozluźnił się lekko i chyba nie odczuwał już tak niewyobrażalnego bólu jak wcześniej. Kiedy już miałem oczyszczoną ranę odłożyłem zakrwawione ręczniki na bok. Sięgnąłem po nożyczki z ząbkowanymi ostrzami leżące na tacy:
-Co ty masz zamiar z tym zrobić? - spytał mężczyzna opierając się na łokciach, ale zaraz opadł, bo napiął mięśnie łydek i zabolało go tam, gdzie miał wbitą strzałę.
-Spokojnie. To do przecięcia strzały. - pokazałem przecinając w połowie oba końce strzały – tą z piórkami i tą z grotem. Robiłem ro bardzo powoli, by nie urazić rany i tym samym nie sprawić mężczyźnie bólu. W końcu w łydce szatyna pozostał patyczek, który należało jedynie wyciągnąć, ale mimo iż wyglądało to łatwo, to w rzeczywistości takie nie było. Sięgnąłem po słoiczek z maścią znieczulającą na bazie pszczelego wosku, kwiatu śmierdziuszka i roztworu z purchawki. Odkręciłem pojemniczek i nabrałem na palce trochę mazi i zacząłem ją ogrzewać. Tę czynność powtórzyłem kilka razy i nacierałem okolice rany. Całe dłonie mi się trzęsły. Nie chciałem, aby chłopaka to bolało.
-Dziwnie to pachnie. - wymamrotał chłopak. Widziałem, że staje się senny od utraty krwi. Zawsze tak jest – Co to za maść?
-To maść znieczulająca na bazie kwiatu śmierdziuszka. Te kwiaty mają dosyć charakterystyczny zapach, ale mają wiele właściwości leczniczych. - powiedziałem cicho. W końcu skończyłem znieczulać czarnowłosego i postanowiłem, że w tym czasie wypytam go o co nieco. Zakręciłem słoiczek, dłonie wytarłem w ściereczkę i spojrzałem na mężczyznę. Dopiero wtedy zauważyłem, że ma rozciętą wargę i drobna zadrapania na twarzy. Musiał się z kimś pobić.
-Czemu mi pan nie powiedział, że trzeba opatrzyć panu twarz? - spytałem z lekkim wyrzutem.
-Jaki tam pan? William jestem. - rzucił – Liczyłem, że sam się zorientujesz.
-Mam na imię Haruka. - powiedziałem, sięgając po wilgotny ręczniczek. Przeniosłem się na krawędź łóżka i nachyliłem nad mężczyzną, aby zetrzeć zaschniętą krew z ran. Widziałem zmęczenie na jego twarzy. Nagły ubytek krwi tak działał na organizm. Ułożyłem się wygodnie nad ciemnowłosym i zacząłem mu delikatnie przecierać zadrapania i zacięcia.
-Czy boli cię coś oprócz nogi? - spytałem.
-Głowa... - wybełkotał - ... i chce mi się spać. To źle? - spytał.
-Nie. Tak nagły ubytek krwi sprawia, że organizm staje się osłabiony. To normalne. Proszę, prześpij się. Zaręczam, że jak się obudzisz to będziesz czuł się lepiej. - powiedziałem przyciszonym głosem. Chłopak tylko westchnął i przymknął powieki. Ja skończyłem ocierać mu rany i zabrałem się za odkażanie ich pewnym roztworem, który odkażał bezboleśnie. Kropelki spadały na ranę i natychmiastowo wsiąkały. Przy okazji dobrze działały na gojenie. Kiedy już twarz William'a była odpowiednio opatrzona zacząłem zaklejać stłuczenia bandażami, by żadne drobnoustroje nie dostały się poprzez nie do ciała. Chłopak usnął. Ja delikatnie wstałem z krawędzi łóżka i ponownie przeniosłem się na krzesło. Noga z pewnością była już dobrze znieczulona. Zacząłem bardzo powoli i ostrożnie wyciągać patyczek z łydki. Kiedy go wyciągnąłem odetchnąłem głęboko. Najgorsze miałem za sobą. Odłożyłem go do stalowej miski i wziąłem do ręki pewien spray. Wstrząsnąłem nim i lekko popsikałem ranę. Spray miał za zadanie odkażać i pomagać w gojeniu się rany. Sięgnąłem po opatrunki i bandaż i zawinąłem starannie zranioną łydkę. Kiedy już się uporałem ze swoim pierwszym pacjentem odetchnąłem wiedząc, że już nie muszę się tak bardzo martwić jego stanem. Wystarczyło czekać aż rana się zagoi. Niestety... to mogło trwać nawet kilka tygodni. Wstałem i zacząłem cicho krzątać się po pokoju, by ogarnąć bałagan. Kiedy już to zrobiłem przykryłem ciemnowłosego ciepłym kocem i poprawiłem poduszki, aby mu się wygodniej spało, zaś sam udałem się do kuchni, gdzie umyłem ręce i kontynuowałem śniadanie. Wystarczyło czekać, aż się obudzi.

William? Możliwe, że drętwe...

Od Finch - CD historii Cezara

Biegłam ile sił w nogach, nie wiem, czy bardziej z powodu goniących mnie potworów czy potrzeby powiadomienia obozowiczów o niebezpieczeństwie. Czułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa, myślałam, że zaraz padnę. Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę!
Skierowałam się do pierwszego lepszego domku, który zauważyłam, po czym weszłam do niego - nawet bez pukania, nie było na to czasu. Zapytana, o co chodzi, wyjaśniłam wszystko dość niezrozumiale z powodu ogarniającego mnie zmęczenia.
- Zombie... - wydyszałam - Dość duża grupka dostała się na teren obozu! Nie wiem skąd, to musi być teren niepatrolowany, o którym nie wiemy.
Mężczyzna, mieszkaniec chatki, spojrzał na mnie z nutą trwogi. Chwycił naprędce broń i bez słowa wybiegł z pomieszczenia. Zaraz przez otwarte okno słychać było alarmowe nawoływanie. Stałam jeszcze chwilę, po czym również wyszłam i zamknęłam drzwi. Stanęłam sobie na werandzie i patrzyłam, jak w głąb lasu biegnie coraz więcej osób. Nagle, na widok jednego z potworów, olśniło mnie, przecież dzisiaj widziałam jedną z młodszych obozowiczek idącą do lasu i nie wiem, czy wróciła. Odgarnęłam włosy i szybko pobiegłam boczną ścieżką, zupełnie inną niż wszyscy. Przebiegłam prędko przez polanę, niedaleko trasy marszu zombie. Na jednym z drzew siedziała jakaś na oko jedenastoletnia dziewczynka, próbując schronić się przed stojącymi pod nią potworami. Błagała o pomoc i nie dziwię się, że jeszcze jej nie otrzymała: to miejsce jest tak dalekie, a poza tym większość poszła do boju. Sprintem przebiegłam obok "prześladowców", szturchając ich, by zwrócić ich uwagę. Pomaszerowały więc mozolnie za mną, a ja wyprowadziłam je tam, gdzie było wielu ludzi. Od razu zostały zatrzymane i zastrzelone, ale i tak biegłam dalej. Pół godziny później dotarłam do tego samego domku, co wcześniej. Siedział tam ten sam mężczyzna, cały zasapany, i odpoczywał.
- Trzeba będzie znaleźć miejsce, z którego się tu dostały - wysapałam. W sumie nie wiem dlaczego, bo ciężko o tym nie pomyśleć po ich ataku.

Cezar? Coś tam jest.

Finch Crossley


Finch Crossley | 15 lat | Uczennica

niedziela, 15 listopada 2015

Od Genevieve - CD historii Cezara

- Ja chyba będę już wracać - oznajmiłam, wstając. Było to chyba, jednak zbyt gwałtowne, ponieważ trąciłam kubek, w którym została resztka herbaty. Wylała się ona prosto na moją jasną bluzką. - Cholera. I widzisz, co zrobiłeś, niewdzięczniku jeden?
- Co ja zrobiłem? - parsknął śmiechem, wstając, najpewniej po jakąś ścierkę. Po kilku sekundach wrócił z takową w dłoni. Chwyciłam ją natychmiast, starając się zmyć brązową plamę, która coraz bardziej się powiększała. W końcu pech dotknie każdego, pomyślałam.
- Tak, ty - uśmiechnęłam się lekko. - Gdybyś nie zaproponował mi herbaty, nie wylałabym jej sobie na swoją ulubioną bluzkę. Teraz powiedz mi, w takim razie, kto tutaj bardziej zawinił? Ja nie biegałam i nie krzyczałam "Cezar! Proszę! Błagam! Zrób mi herbaty!". 
- Nie mogłaś po prostu powiedzieć "Przepraszam, ale za mnie niezdara"? - mruknął, śmiejąc się cicho. 
- A teraz jeszcze mnie obrażasz! Co z ciebie za gospodarz? - roześmiałam się, uderzając go lekko szmatką. To był chyba najbardziej przyjacielski moment, jaki przeżyłam od lat. - Gdzie masz łazienkę?
Ruszył w jej, jak sądziłam, kierunku. Poszłam za nim. Miał nawet ładnie urządzony dom. Po chwili znaleźliśmy się w przytulnej łazience. Nie zwracając uwagi na jego obecność, ściągnęłam przez głowę bluzkę i zamoczyłam ją pod wodą. Nie byłam specjalnie nieśmiałą osobą, więc jego obecność całkowicie mi nie przeszkadzała. Kiedy wreszcie uznałam, że jest w porządku naciągnęłam ją z powrotem na siebie. 
- Plama woda chyba lepsza od herbacianej - mruknęłam. 

Cezar? Nocny brak weny :/