wtorek, 1 grudnia 2015

Od Haruki - C.D historii Williama

Trudno mu było o tym mówić, tak? To po co zaczął ten głupi temat?! Przestałem go rozumieć. Jak on mógł tak po prostu sobie powiedzieć, że gdzieś tam jacyś niewinni ludzie walczą o przetrwanie ze wstrętnymi zombie. Przerażała mnie sama ta myśl, że to ja mogłem być na miejscu każdego z tych ludzi i również walczyć o życie, co z pewnością by mi się nie udało. William mógł jeszcze po zaczęciu takiego tematu mówić sobie spokojnie o sałatce i o swoich niespełnionych fantazjach związanych z męskimi pokojówkami. System wartości niektórych wprawiał mnie w osłupienie. Może tylko ja byłem tak przewrażliwiony? Spojrzałem tępym wzrokiem za okno. Nagle do mojej świadomości powróciły potworne wspomnienia jak z okien akademika widziałem chodzące po ulicach zombie i pożeranych, bezbronnych rówieśników, którzy niczego nie świadomi wracali skądś bądź wychodzili. I te ich oczy pełne łez i przerażenia, a później ich gnijące ciała wlekące się po ziemi. Widok, do którego najchętniej bym nigdy nie wracał. Zrobiło mi się niewiarygodnie przykro.Poczułem jak w oczach wzbierając mi łzy i zaczynają powoli spływać po policzkach. Zasłoniłem twarz dłońmi.
-Haruka! Co ci? - zbliżył się do mnie wystraszony Will – Jak cię uraziłem to przepraszam... nie chciałem... - zaczął się tłumaczyć.
-Nie, nie, nie. - zacząłem przeczyć, machać rękami i kręcić przecząco głową – To nie twoja wina... po prostu... coś mi się przypomniało. Daj mi chwilkę. - mówiłem przez płacz i wybiegłem do swojego pokoju, by się uspokoić. Usiadłem na łóżku po turecku i zawinąłem się w kocyk, by móc się spokojnie i cichutko wypłakać. Oddychałem szybciej, serce łomotało mi z nerwów. Wciąż nie mogłem się pogodzić z tym wszystkim co się stało. Usłyszałem jak o panele obijają się drewniane kule i poczułem obecność mężczyzny:
-Daj mi spokój, proszę. - wyszeptałem na tyle głośny, by mężczyzna to słyszał. Razem z ciemnowłosym przyszły również kociaki. Oczywiście nie posłuchał i podszedł do mojego łóżka. Usiadł obok mnie, odłożył kule na bok i... objął mnie wokół ramion. Jego ręce były takie duże i silne, a ja byłem taki drobniutki i słaby. Mimo to jakoś było mi przyjemnie w jego objęciach i choć głowa mówiła " Wyrwij się jakoś! " to serce szeptało " Zostać. Przecież to nie boli. ". Na chwile umilkłem. William oparł czoło na moim ramieniu i zaczął szeptem:
-Nie chciałem cię urazić. Nie wiedziałem, że masz tak złe doświadczenia związane z tą całą akcją. Jeszcze raz przepraszam. - potarł swoimi ciepłymi dłońmi moje kościste i nieco zmarznięte paluszki.
-To nie przez ciebie. - zaciągnąłem noskiem – To ja jestem taki babski. Płaczę z byle powodu. - powiedziałem z nieco przytkanymi zatokami.

( William... nie przegiąłem c'nie? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz