Spojrzałem z zachwytem na patelnię, na której świeże mięsko powoli zmieniało się w steki, z których wypływał smaczny sosik. Zapach, który uderzył do moich drzwi, nie powiem, podziałał mi na zmysły. Nie czekając dłużej, nadąłem policzki i pokiwałem głową, na znak, że z chęcią z nim zjem. Cezar chwycił więc jeszcze jeden kawałek i jakimś cudem wcisnął go na i tak pełną już, patelnię. Widząc, że na mięsie nie ma nic, podreptałem do szafki i wyjąłem z nich jakieś zioła. Po dokładnym obwąchaniu, doszedłem do wniosku, że aktualnie trzymam w łapkach rozmaryn, więc zadowolony z siebie wróciłem do chłopaka i przyprawiłem mięso, żeby chociaż troszkę nabrało smaku. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Przerzuć wszystko na drugą stronę, bo się sfajczy- westchnąłem, wskazując na mięso. Kiwnął głową i zrobił to, co mu kazałem. Mój kawałek smażył się krócej, ale to dobrze, lubię lekko krwiste. Odwróciłem się, żeby odłożyć przyprawę na półkę i z uśmiechem wdrapałem się na blat, żeby usiąść na nim z podciągniętymi pod brodę kolanami. Zagryzłem lekko wargę, żeby nie ziewnąć, a moje oczy automatycznie się zaszkliły.
- Płaczesz?- spojrzał na mnie kątem oka, zdejmując mięso z patelni. Pokręciłem głową.
- Ziewnąłem- mlasnąłem, po czym chłopak podał mi mój kawałek. Podziękowałem i nie trudząc się, aby pójść do stołu, zacząłem jeść na blacie, wyciągając wcześniej sztućce z szuflady, która była między moimi nogami. Cezar po odłożeniu swojego talerza na stół, przyszesł z zamiarem zrobienia tego samego co ja. Nachylił się nad szafką, co przyznam, wyglądało niefortunnie, bo jednocześnie nachylał się nad moim kroczem. Szturchnąłem go w bok piętą, a gdy spojrzał na moją twarz, poruszyłem brwiami i wymownie wskazałem głową na mój krok. Chłopak zaraz się zreflektował i uderzył mnie w udo, a ja łapiąc za nie, zacząłem się śmiać.
- Głupek- syknął z uśmiechem na ustach. Przez kolejne pięć minut się śmiałem, co było odpowiednim czasem, żeby moje mięsko lekko wystygło, do idealnej temperatury. Chwilę po tym obaj jedliśmy przyprawiony przeze mnie i usmażony przez niego posiłek.
- Dobre to- wybełkotałem z pełną mordką, na co chłopak przewrócił oczami.
- Weź to przełknij, potem mów- skrzywił się lekko, ale nic poza tym. Przyznałem mu rację i wróciłem do jedzenia, nie zwracając już na niego większej uwagi.
Oczywiście jedzenie niedosmażonego mięsa było okrutnym błędem z mojej strony. Dwa dni potem, leżałem z twarzą w poduszce, opatulony kilogramami kocy, pocąc się niemiłosiernie, z bólem brzucha, głowy i ogólnie wszystkiego. Jęczałem, bo widocznie w mięsie były jakieś pasożyty, które teraz wyjadały wszystko, co wpadło do mojego żołądka i przyprawiają mnie o gorączkę. Więc przy moim łóżku leży półpełne wiadro z moimi wymiocinami, które Cezar, albo Josephine starają się wynosić przynajmniej raz na dzień. Stwierdzono, że za kilka dni mój organizm sam się oczyści, a póki co muszę cierpieć.
- Jak się czujesz?- usłyszałem, o dziwo, zatroskany(!) głos Cezara.
- Coś pomiędzy źle, a beznadziejnie- wyburczałem, odwracając się na plecy i patrząc na niego. Skrzywił się nieco widząc moją bladą twarz, czarne i czerwone cienie pod oczami spowodowane chorobą, pot na czole i okrutnie rozczochrane włosy.
- A wyglądasz jeszcze gorzej- podszedł do mnie i dotknął mojego czoła- To przeze mnie, niedosmażyłem twojego mięsa.
- Ja sam chciałem takie zjeść- wyszeptałem z uśmiechem, którym chciałem go pocieszyć- nie wiń się, wyliżę się z tego. Oops, przepraszam- zaraz przechyliłem się na bok, by wydalić z siebie kolejną porcę zawartości żołądka, która tym razem w 3/4 składała się z żółci. Kaszlnąłem jeszcze kilka razy, a Cezar podał mi chusteczki, którymi wytarłem usta. Spojrzałem na wiadro- myślisz, że kwas z żołądka byłby w stanie przeżreć dno wiaderka na wylot?- uniosłem brwi.
<Cezar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz