Czy martwiłem się o mężczyznę? Na początku nie, ponieważ jego nieobecność sprawiła, że wróciłem do dawnej rutynowej ciszy, jednak po kilku godzinach czegoś zaczęło mi brakować. Jego głosu, jego zboczonych komentarzy, jego objęć... po prostu zaczęło mi brakować jego specyficznej osoby. Koty zaczęły zachowywać się dziwnie, ponieważ zabrakło ich ukochanej poduszki, na której uwielbiały spać. I mnie zaczęło się tu udzielać. Stałem się rozdrażniony i rozleniwiony, ale nie chciałem pokazywać ciemnowłosemu, że nie mogę bez niego żyć. Zbłaźniłbym się. I tak pewnie już byłem błaznem w jego mniemaniu.
Mijały sekundy... minuty... godziny, a Williama nadal nie było. Zacząłem się o niego poważnie martwić. " A może potknął się i wpadł do jeziora, a teraz topi się, bo dostał skurczu? " - takie myśli zaczęły kłębić się w mojej głowie. Po chwili nie wytrzymałem. Ściemniało się. Pospiesznie ubrałem kurtkę i buty. Wybiegłem z domku nawet go nie zamykając. Czym prędzej biegłem przez szpaler drzew prosto nad jezioro.
-Oby nic się nie stało, oby nic się nie stało... - powtarzałem pod nosem coraz bardziej histerycznie. Widziałem oczami wyobraźni tonącego mężczyznę – Boże... nie... - przyspieszyłem gwałtownie. Jezioro było blisko. Już po minucie biegu widziałem lśniącą taflę wody i niedługo też postać siedzącą na ziemi opartą o pień drzewa. Przystanąłem gwałtownie o mało co nie tracąc równowagi i nabrałem powietrza w płuca. To był William. Opadłem na ziemię wypompowany i zacząłem ładować braki tlenu w organizmie. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha wiedząc, że nic mu nie jest. Kiedy już uspokoiłem oddech i swoją duszę, przybrałem swoją codzienną obojętną postawę. Podszedłem do siedzącego chłopaka, który spał i obudziłem go lekkim szturchnięciem. Na początku ciemnowłosy nie wiedział, co robię u jego boku, ale potem kapnął się, że jest już wieczór i " trochę " się spóźnił. Powiedziałem mu, jaki jest powodów tego, że po niego przyszedłem, a raczej przybiegłem w chorej histerii. Mężczyzna przyznał mi rację, wstał i chciał ze mną wracać. Byłem pewny, że droga upłynie nam w kojącej ciszy, jednak o czymś takim mogłem jedynie pomarzyć.
-Zacząłeś się o mnie martwić? - zapytał. Wyczułem w jego głosie zdziwienie. Mimo to, że wiedziałem iż takiego typu pytania często padają z ust chłopaka i nie należało brać ich zawsze na poważnie i dosłownie, ale wtedy poczułem się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Zatrzymałem się, zamilkłem i zacisnąłem pięści powstrzymując wybuch gniewu, który szybko uleciał i zmienił się w rozpacz.
-To, że ktoś nie okazuje uczuć przy każdej możliwej okazji, nie oznacza, że ich nie posiada. - wycedziłem przez zęby, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć nic więcej. Nie chciałem krzyczeć na Williama, bo dostrzegłem swoją winę. Ja byłem przewrażliwiony na punkcie wszystkiego i wszystkich. Jak zwykle... wszystkiemu winien byłem ja. Poczułem jak moje oczy wypełniają się łzami i zaczyna mi brakować tchu. Odwróciłem się nagle i wtuliłem w klatkę piersiową czarnowłosego szybko ocierając każdą spływającą łzę, jakby to miało ukryć mój szloch:
-J-jak... m-mogłeś nawet... pomyśleć, że-e... ni-nie mart-twię się... o ci-ciebie? - próbowałem ze wszystkich sił się powstrzymać, jednak byłem za słaby. Żal owładnął mną i nie byłem w stanie już nic zrobić. Pozwoliłem łzom płynąć.
-To moja wina. Powinienem był zadbać o to, abyś wychodził na zewnątrz. Trzymałem cię w domu jak przedmiot... jak swoją własność. Jestem wstrętny. - wtuliłem twarz w jego ciepłe ciało – Gomene...
( William? Przepraszam, że tak długo... poprawianie ocen czas zacząć XDDD )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz