Wzruszyła ramionami. Ruszyliśmy w kierunku jej domu.
- Jak sobie to zrobiłaś? - zapytałem patrząc na ranę
- Ah, po prostu to był najgorszy dzień na świecie, pierdolone słońce, pierdolony korzeń, pierdolony patyk, w ogóle szkoda gadać - odpowiedziała
- Dobrze, dobrze, uważaj bo częściej Cię będę musiał odprowadzać - powiedziałem wsuwając ręce w kieszenie
- A tak w ogóle to jak mnie znalazłeś? - zapytała
- Fart... - odparłem
- Mój czy twój? - skrzywiła się
- Nie wiem - przyznałem
Dochodziliśmy do jej schodów. Chyba zaczynała myśleć logicznie, a to nie było zbyt dobre, nie miałem wyjaśnienia.
- Tak po prostu wiedziałeś, że mam kłopoty? Widziałeś, że nie ma mnie w domu i, że jestem w lesie, a nie np. u Chrisa? - zapytała
- Nie chodzisz do Chrisa, on przychodzi do Ciebie - przypomniałem
- Co z tego? - odpowiedziała - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu są zombie i musisz wziąć broń?! Chyba, że tak sobie ją nosisz zawsze?
- Gane, za dużo pytań, naprawdę - skrzywiłem się
- To mi wyjaśnij - warknęła stając mi na drodze
- Mówiłem, to był przypadek - powiedziałem spokojnie
- Cezar, do cholery, przestań kręcić - wyglądała jakby mimo rany zaraz miała mnie uderzyć
- Chciałem z Tobą pogadać o rysunkach, a widziałem, że raczej wolisz iść do domu, nie miałaś planów na dziś więc nie miałem zamiaru szukać Cię po domkach, poza tym miałem przeczucie, że jesteś gdzie indziej - wypaliłem na jednym oddechu pierwszą wymówkę jaka przyszła mi do głowy - a teraz do cholery jak to pięknie powiedziałaś chodź opatrzyć tę ranę bo do twojej krwi przyjdzie więcej tych paskudztw
Pociągnąłem ją do środka nie zwracając uwagi na jej reakcję.
< Gene? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz