niedziela, 6 grudnia 2015

Od Cezara

Deszcz mżył nieprzyjemnie, zbliżał się wieczór, widoczność utrudniała mgła, a ja siedziałem na drzewie pod którym zebrało się już kilka zombie, w tym chyba z dwa zarażone wilki. Od smrodu stęchlizny z dołu zaczynało mnie mdlić, ale cóż..., nie miałem wyjścia. Wyjście z bazy z samym nożem? Nie ma problemu! Gorzej jak wpadniesz na głodne 20 istnień, które marzy tylko o tym by obgryźć twoje kości z mięsa. Wspiąłem się na nieco wyższą gałąź, która skrzypnęła pod moim ciężarem. Nie dobrze, wchodzę już na zbyt cienkie gałęzie ale wilki, które próbują do mnie doskoczyć nie wyglądają na takie, które zaraz się poddadzą.


Miałem tak spędzić już drugą godzinę kiedy usłyszałem strzały, niedaleko. Po chwili jeden z zombie pod drzewem, na którym siedziałem padł na ziemię. Kilka z nich bardzo się tym zainteresowało i ruszyło w kierunku strzałów. Padły jako kolejne. Później reszta aż zostały tylko dwa wilki, które niewzruszenie krążyły pod moim drzewem. Ignorowałem je wpatrując się intensywnie w kierunek, z którego pochodziły strzały. Po chwili z mgły wypadła postać z kapturem na głowie. Teraz oba wilki padły na zimie. Dobrze bo w tej właśnie chwili gałąź pode mną nie wytrzymała i usłyszałem trzask, z trudem złapałem się innej by nie wylądować na kupie trupów. 
Postać wyprostowała się rezygnując z postawy obronnej kiedy zza niego, z lasu wyleciał mutant. Nawet nie zauważył co go trafiło, już leżał na ziemi, a zombie zaciskał grube niby ramię, niby mackę na jego szyi obserwując go uważnie. Zeskoczyłem w sekundę z drzewa, złapałem za kamyk i jakimś fartem mutant oberwał dokładnie w głowę. Odwrócił się w moim kierunku wściekły i lekko zdezorientowany. 
- No chodź do mnie! - krzyknąłem rzucając w niego kolejnym. 
Teraz już się nie wahał, ruszył na mnie szybko, a ja cofając się starałem dojrzeć czy osoba, która mi pomogła jeszcze żyje. Nie mogłem się długo nad tym zastanawiać bo musiałem się błyskawicznie odwrócić i ruszyć biegiem w przeciwnym kierunku. Słyszałem jak mnie gonił. Jego kroki przypominały chlupnięcia, po chwili wypadłem przed skarpę, w ślepy zaułek. Odwróciłem się. Mutant był kilkanaście metrów ode mnie i bardzo szybko się zbliżał. Widać było, że jest wściekły. Zamknąłem oczy, myślałem, że już po mnie kiedy mutant zakwiczał z bólu. Otworzyłem błyskawicznie oczy. Kolczaty mutant próbował zrzucić z siebie strażnika i to nie byle jakiego. Był to Leslie. 
Rozpoznałbym go wszędzie po... takiej jakby bliźnie ciągnącej się na plecach. Wyrywał swojemu przeciwnikowi kolejno kolce jednocześnie wbijając się w niego odnóżami.  Cofnąłem się jak daleko mogłem. Leslie wbił swoje macki w głowę mutanta, który po raz ostatni wydał z siebie kwik bólu po czym zwalił się na ziemię martwy. Stałem osłupiały przyglądając się temu. Leslie podniósł na mnie wzrok. Ryknął na mnie głośno po czym znów zniknął w lesie. 
- Dzięki - bąknąłem nieobecnie
Błyskawicznie minąłem ciało powalone na ziemię, a kiedy oddaliłem się od niego na kilkanaście metrów kilku Strażników (w tym też Leslie) rzuciło się na truchło. Nie miałem zamiaru im przeszkadzać biorąc pod uwagę, że mogłem się stać ich kolejnym celem. Biegiem ruszyłem z powrotem na polanę. Na szczęście zombie jeszcze się tam nie zleciały. Podbiegłem do mojego wybawcy, z którym właściwie byłem już kwita. Dalej leżał na ziemi. Potrząsnąłem ową postać za ramię, wydała z siebie jęk bólu. Ściągnąłem kaptur z głowy posiniaczonej osoby. 

< Ktoś chciałby dokończyć? :*>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz