Jego prośba trochę mnie zaskoczyła. Wyjść do miasta pełnego
zombie, gdzie za każdym rogiem może czyhać śmierć? Wchodzę w to! A może on
specjalnie chce zwabić mnie za granice obozu, żeby mnie skrzywdzić? W sumie, to
nie takie głupie… Trudno! Już teraz jestem ledwo żywa, najwyżej mnie tylko
dobije.
- Zgadzam się.- odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
Chłopak widocznie nie był przygotowany na tą odpowiedź bo rozdziawił szeroko
usta. Ja zaś zadowolona z siebie poszerzyłam uśmiech ukazując swoje białe
ząbki, po chwili i on się uśmiechnął.
- Świetnie, chociaż nie będzie nudno.- odparł stawiając
koszyk na ziemię. Przyglądałam się mu z ciekawością przekrzywiając głowę w lewą
stronę. W sumie, nawet nie wiem dlaczego tak robiłam. Zawsze gdy coś zwracało
moją uwagę, głowa automatycznie opadała mi na lewe ramię. Rzeczywiście jestem
jakaś dziwna.
- Zgaduję, że chcesz wyruszyć dzisiaj. Przeczuwam wieczór.
To może rozejdziemy się i przygotujemy, a potem spotkamy się w tym samym
miejscu? Słońce zachodzi o osiemnastej. Będę tu na Ciebie czekać. Zgoda?-
spytałam słodkim głosem łącząc dłonie za plecami. Chłopak kiwnął tylko głową w
geście zrozumienia i przykucnął nie ruszając się spod daszku. Świetnie! Wyjdę
znów na zewnątrz! Nie mogę się doczekać! W podskokach wróciłam do swojego
domku, kompletnie nie zwracając uwagi na deszcz. W pokoju nareszcie mogłam się
przebrać, poczesać i zmienić opatrunek. Właśnie opatrunek. Gdy go zdjęłam o
mało co się nie rozpłakałam. Rana może i była zszyta perfekcyjnie ale skóra w
tym miejscu poczerwieniała a gdzieniegdzie wręcz posiniała. Zajebiście. Przestałam
się dziwić, dlaczego sprawia mi taki ból. A może to zakażenie? Nie, to
niemożliwe, bo niby jak? Instynktownie zmoczyłam świeżą gazę czystym spirytusem
i przyłożyłam do rany. Owej czynności towarzyszył krzyk. Kurwa! Jebaństwo pali
jak cholera. Szybko zawinęłam bandaż usiłując powstrzymać łzy. Już po
wszystkim. Po wszystkim, powtarzałam sobie z nadzieją, że to w czymś pomoże.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do starego, w kilku miejscach już porwanego
plecaka. Czas na broń. Tak, tak, broń to konieczność na zewnątrz. Spod poduszki
wyciągnęłam Dan Wessona 8. Mój tatuś to jednak wiedział co dobre. Uśmiechając
się schowałam rewolwer za tylną część spodni, przy okazji wrzucając do plecaka
ostatnie pudełeczko naboi. Przydałoby się jeszcze coś wręcz, coś co trzyma się
tylko na specjalne okazje. Sięgnęłam rąsią pod łóżko wyciągając dość sporą,
zakurzoną skrzynię. Tak,to tutaj Sekhet trzyma wszystkie swoje sekrety i
zabawki, których nie może dotykać nikt poza nią. Otworzyłam ciężkie wieko a
moim oczom ukazała się długa katana, schowana w posrebrzonej pochwie. Ah tatusiu,
naprawdę wiedziałeś co dobre- powtarzałam w myślach zakładając mieczyk na
plecy. Wstając nogą wsunęłam skrzynię z powrotem na miejsce. Wzięłam z niej
tylko jedną rzecz, a ona straciła tak wiele na wadze. Widocznie klocki lego,
które zapełniały jej większą część wcale dużo nie ważyły. Zarzuciłam na głowę
kaptur i wyszłam z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz po czym udałam się na
„umówione” miejsce. Christophera jeszcze nie było, więc pozwoliłam zapalić
sobie jednego papierosa. Nie zdążyłam wypalić go nawet do połowy gdy zjawił się
wyczekiwany przeze mnie przystojniaczek.
- Papieroska?- spytałam grzecznie wysuwając w jego kierunku
dłoń z paczką.
Chris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz