Istna sielanka w tym tygodniu. Nie sądziłem, że tak szybko znajdę sobie kogoś do gadania. No proszę, proszę.
Mam tę moc.
Wybraliśmy się na spacerek. A wiecie, że taka sceneria bardzo mi odpowiada? Czy to jesień, czy to zima... To i to jest świetne. Niezbyt lubię lato. Jest za gorąco. Jedynym plusem są skąpe stroje dziewcząt, zarówno jak i chłopców. Hehe. Ale koniec o tym.
Zdziwiłem się, słysząc propozycję Sekhet. Berek? A co, jesteśmy przedszkolaki? No to z początku patrzyłem na nią z takim politowaniem, by potem jednak przystać na ten pomysł. 5 sekund. Tyle jej dałem. Przecież nie jestem chamem. Znaczy no... Nie aż takim. Chociaż może jednak? Kij. Dziewczyna uciekała. I po tych kilku sekundach ruszyłem za nią. Nie mam wyrobionej kondycji. Nie jestem biegaczem długodystansowym. To po jakimś czasie zacząłem najzwyczajniej w świecie tracić siły. A ta dalej gnała. Ugh. Zatrzymałem się na moment, aby odsapnąć. Opierałem się rękoma o kolana, oddychając ciężko.
I usłyszałem wrzask.
Wiadomo czyj. Nagły napływ siły. Szybko popędziłem w stronę, gdzie przed chwilą widziałem Sekhet. Zatrzymałem się dopiero przy głębokiej dziurze. Zmrużyłem oczy. Cholera ,że też nie założyłem dziś okularów. Ale słyszałem dokładnie jęknięcia, wskazujące na to, że coś sobie dziewucha zrobiła. Zszedłem więc na dół po tej mniej stromej ścianie pułapki. Widząc ten wystający z jej brzucha pręt... Ugh. Wzdrygnąłem się, mając przez parę sekund w głowie pustkę.
Co robić?
- Spokojnie, Sekhet. Spokojnie. Zaraz cię stąd zabiorę. - powiedziałem, delikatnie przystępując do ściągnięcia jej z tego metalowego chujostwa. Krzyczała i wrzeszczała, żebym przestał, ale nie mogłem jej przecież tak zostawić. Krew trysnęła wszędzie wokół. Na moją twarz także. Hehe. Ułożyłem ją sobie na ramionach, a następnie wyszedłem z dziury po najbardziej alternatywnej ścieżce. Już na tej prawidłowej powierzchni, przełożyłem sobie dziewczynę na ręce. I jak najszybciej popędziłem do lekarza, medyka, czy cholera wie co.
A ta płakała i wierciła się nieznośnie.
- Murtagh, Murtagh przestań!...To Boli! Tak strasznie boli! - piszczała, gdy tylko stawiałem krok. Na początku były to tylko pokrzykiwanie, później zaczęła coś mamrotać pod nosem. Nie przysłuchiwałem się jej rozmowie samej ze sobą.
- Spokojnie. Zaraz wszystko będzie dobrze. Tylko nie zamykaj oczu. Nie zasypiaj, okey? - złapałem ją za rękę, by w ten sposób pokazać jej, że jestem przy niej. Cholera. Cała jest w tej krwi... I coraz częściej przymyka patrzały… W dodatku jest taka zimna... No nie... Warczałem na siebie mentalnie, przyspieszając z każdym krokiem. Jakoś w połowie drogi straciła przytomność. Po prostu odpłynęła. Warzywo. Jęknąłem z tej bezsilności, patrząc na jej bezwładne ciało. Co ta noga taka? Nie mówcie, że ona złamana... Ugh. Jeszcze szybciej. W końcu dotarłem do domu, w którym mieszka Haruka. Tylko mam nadzieję, że da radę oderwać się na moment, by pomóc Sekhet.
Nie miałem wyboru, to wbiłem do środka wyjebując drzwi z bara. I sobie leżały na podłodze. Przeszedłem po nich i po rozejrzeniu się, ułożyłem swoją współlokatorkę na stole. Cholera. Gdzie on jest?
- Haruka! Chodź szybko! Potrzebuję pomocy! - wydarłem się, marszcząc czoło. Podwinąłem koszulkę dziewczyny i zasyczałem, widząc sporą ranę, a w dodatku siniaki na żebrach nienaturalnie dużej wielkości. Już nawet nie wspomnę o tym, że idealnie widać było każdą kość tego chudzielca.
W końcu raczył przyjść.
- Wypadek. Działaj szybko, bo jak nie, to ręczyć za siebie nie będę. - warknąłem w jego stronę, wycierając o spodnie brudne od czerwonej cieczy ręce. Chłopak zdziwił się lekko, podchodząc bliżej stołu. Zamarł, gdy zobaczył brodzącą obficie ranę. Stał tak jak słup soli i wpatrywał się w anorektyczkę.
- No nie stój tak! Pomóż jej zanim się wykrwawi na śmierć! – wykrzyczałem podminowany. Nie mogłem patrzeć jak z niej wycieka, więc sam wziąłem się za tamowanie. Medyk ocknął się po chwili i gorączkowo zaczął biegać po pomieszczeniu.
<Haruka? It's your turn.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz