Od zapoczątkowania naszej znajomości minął już jakiś tydzień. Czułam się tak, jakbym odnalazła brata, który kiedyś, gdzieś zaginął. W sumie to dobrze, nie liczyłam na nic więcej. Każdego dnia schodząc na śniadanie, toczyliśmy na schodach małą walkę - kto ostatni na dole - ten robi śniadanie. Cieszył mnie fakt, że do owej zabawy dołączała się również Crystal. Dziewczyna zazwyczaj była pierwsza i czekała na nas już na dole. Murtagh zaś zawsze lądował na ostatnim miejscu. Gorszych świństw w życiu nie jadłam, lecz pod koniec tygodnia można już było zauważyć poprawę. Przyspieszony kurs gotowania dobrze mu zrobi.
Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Ranne przymrozki przyprawiały nas o czerwone nosy. Któregoś takiego mroźnego poranka, gdy tylko słońce wdrapało się ponad horyzont, wybraliśmy się na spacer. Było jeszcze szaro lecz niektórzy obozowicze już brali się do swoich obowiązków. Szliśmy tak przez las, a brązowe liście szeleściły nam pod nogami.
- Pobawmy się w berka.- wypaliłam nagle, bez zastanowienia.
Nie wiem dlaczego akurat przyszła mi chęć na zabawę w ganianego. Murtagh przystanął na chwilę, patrząc się na mnie jak na dziwaka. Zrobiłam wielkie oczy, jak na pannę przystało, a on przewrócił tylko teatralnie oczami.
- Masz 5 sekund żeby się oddalić.- wycedził, a po chwili a na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech. Ucieszona wzięłam nogi za pas i poczęłam pędzić między drzewami.
Nie minęła chwila, a słyszałam za sobą ciężkie kroki chłopaka. Biegł szybko i miałam wrażenie, że zaraz chwyci mnie za kaptur. Automatycznie przyspieszyłam.
- Nie dogonisz mnie! - krzyczałam rozbawiona. Słuch mnie nie zawodził, Murtagh zwalniał, aż w końcu odpuścił na chwilę, by zaczerpnąć powietrza w płuca. Obejrzałam się, był daleko. Po chwili maszerowałam do tyłu, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Wtedy nie wiedziałam jak wielki popełniam błąd. Każdy mi zawsze powtarzał „ Nie chodź tyłem bo kiedyś się wyrżniesz”. Zawsze najzwyczajniej w świecie to olewałam i tym razem karma do mnie wróciła. Nie oglądałam się za siebie, więc nawet nie spostrzegłam leżącego na ziemi, obalonego konara dębu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to wcale nie chodziło o tę kłodę. W ułamku sekundy znalazłam się na dnie 3 metrowego dołu. Z impetem uderzyłam plecami o zamarzniętą ziemię, co spowodowało, że zabrakło mi tchu w piersi. Chcąc rozeznać się w swoim położeniu, usiłowałam podnieść się do siadu, lecz ostry, rwący ból w okolicach brzucha pokrzyżował moje plany. Tak działa adrenalina. Dopiero teraz zorientowałam się, co tak naprawdę zaszło. Metalowy pręt był przyczyną moich jęków i wylanych łez. Gdy ujrzałam wystający ponad skórę stalowy drut, serce zaczęło łomotać mi w piersi, a oddech znacznie przyspieszył. Ból był nie do wytrzymania. Z każdym oddechem czułam jak przedmiot rozrywa coraz to większy kawałek mojej skóry. Wołałam o pomoc... Krzyczałam ile tchu... I nic... Powoli zaczynało mglić mi się przed oczami. Krew przesiąkła większą część mojego ubioru. Nie mogłam opanować ogarniającego mnie strachu. Przez to wszystko czułam jak moje ciało zaczyna niezależnie od mojej woli dygać i drżeć. Powoli robiło mi się zimno, a mój umysł zalały najczarniejsze myśli. Zaczęłam kontemplować nad tym, co jest po śmierci... Film urwał mi się po paru minutach...
Murtagh? Ratuj mnie :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz