Dzień jak każdy. Słoneczko, chmurki, dźwięki z zewnątrz i dobijający się do okna jakiś ptak.
Warknąłem pod nosem i z całej siły rzuciłem poduszką w szybę. Ale poducha była z piórek i niestety pokrzyżowała moje wspaniałe plany zbicia szyby. Podniosłem się z łóżka, patrząc z nienawiścią na szczerzące się do mnie słońce. Westchnąłem z politowaniem i udałem się do łazienki, by choć trochę ogarnąć swój wygląd.
Mycie ząbków i twarzy; nakładanie nawilżającego kremu; układanie włosów. A potem z powrotem do pokoju. I wybór ubrania... Boże. No nic. Standardowo czarne rurki, zwykły ciemny podkoszulek i na to bluza. I oczywiście moje ukochane glaniacze. Do jednego z nich włożyłem piętnastocentymetrowy nóż, a do spodni Magnum.
Wyszedłem z domu, wkładając ręce do kieszeni. Odetchnąłem świeżym powietrzem, krzywiąc się nieznacznie. Ooo. Są i ludzie. Uśmiechnąłem się kpiąco, ukradkiem obserwując wszystko dookoła. Kolejny spacerek. Szedłem tak przed siebie kompletnie zapominając o bożym świecie. Tak nogi zaprowadziły mnie na polanę za lasem, gdzie akurat się coś wylegiwało. Coś, ponieważ nie widziałem ze sporej odległości czym owe coś mogło być. Zainteresowany podchodziłem coraz bliżej i bliżej aż w końcu stanąłem nad, jak się okazało, dziewczyną. Całkiem ładną dziewczyną.
- Nowa? - zapytałem, przypominając sobie dane każdego członka obozu. O tej tutaj nic nie było. Otworzyła jedno oko i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.-Tak, a bynajmniej tak mi powiedzieli. – Jej głos był tak cichy i spokojny, że chwilę przetwarzałem w głowie co dokładnie mi odpowiedziała. Po chwili dziewczyna usiadła przyglądając mi się z uwagą.
- No popatrz, ja też. Murtagh jestem. – Kucnąłem i wyciągnąłem rękę w jej stronę. Niestety ponownie zmierzyła mnie nieprzyjaznym wzrokiem . Ałć? To chyba źle dla mnie wróżyło. Po chwili trochę krępującej ciszy raczyła w końcu odpowiedzieć.
- Sekhet. - burknęła pod nosem odsuwając się ode mnie o parę cali. Chwilę zastanawiałem się czy dosiadanie się do dziewczyny i rozpoczęcie z nią rozmowy było dobrym pomysłem.
- Jaka wroga... - wywróciłem teatralnie oczyma. - Uważaj, bo sobie pazurki spiłujesz. - dodałem jeszcze. A jej odpowiedź? Bez wahania przystawiła mi do skroni lufę rewolweru. Uuu. Dygnąłem tylko niespokojnie. No proszę. Coś wspólnego. Zaśmiałem się i równie szybko co ona, wyciągnąłem swoje Magnum i wycelowałem w nią. Siedzieliśmy tak w ciszy przez dobre parę minuty aż w końcu usta dziewczyny wygięły się w kpiącym uśmieszku.
- Widzę, że się dogadamy. – rzekła już trochę głośniej i o wiele pewniejszym tonem. Powoli opuściła broń chowając ją z powrotem za pas. Uczyniłem to samo.
- Tyle dobrego...
Dalsza część dnia minęła nam na dość ciekawej rozmowie, podczas której okazało się, że jesteśmy współlokatorami. *Gdy słońce chyliło się ku zachodowi razem odmaszerowaliśmy do domu nie przerywając dialogu.* Łał. Dawno z nikim nie rozmawiałem tak otwarcie.
<Sekhet. You know what to do. W gwiazdkach jedno zdanie, bo majestatycznie brzmi.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz