Kiedy "pożegnałem się" z Gene bez większego wyboru ruszyłem do siebie. Liczyłem na porządną drzemkę, nie chciałem nawet myśleć o kolejnym nawale roboty, a za dwa dni znów ruszałem w teren. Słońce opadało coraz niżej. Robiło się coraz ciemniej, co jednak nie wywarło na mnie większego wrażenia. Po paru minutach moim oczom ukazały się schody prowadzące do mojego domu. Dookoła panował już pół mrok. Chciałem wejść do środka kiedy zatrzymałem się czując gorący oddech na mojej szyi. Spojrzałem przez ramię za mną stał sobie tak po prostu jeż. Jeden z rodzajów mutantów pozornie nie groźnych, odskoczyłem odruchowo przewracając się do środka. Po chwili usłyszałem głos w mojej głowie.
- jesteś sam? - powiedział głos
Mutant dalej stał wpatrując się tylko we mnie
- Leslie? - uniosłem brwi
Jeż kiwnął głową i zmienił się z powrotem w strażnika.
- Oszalałeś?! Wiesz co by Ci zrobili gdyby Cię tu zobaczyli? - warknąłem wstając
- Co? - zapytał lekko rozbawiony
Nie odpowiedziałem. Właśnie: co? Najwyżej on wymordował by pół obozu i uciekł nawet nie draśnięty.
- Dobra, mów o co chodzi? - odpowiedziałem wychodząc do niego na dwór
Zamknąłem za sobą drzwi, nie wiedziałem czy ktoś nie spał już w domu.
- Nie interesuje Cię pewnie, że kilka piranii kręci się w lesie prawda? - zapytał krzyżując ręce na piersi
- Pewnie do jutra się wyniosą jak nic nie znajdą, a co? - odpowiedziałem dalej zirytowany
- A to, że twoja dziewczyna leży nieprzytomna w lesie - odparł widocznie urażony i prychnął
- Co? Jaka moja dziewczyna? - nie zajarzyłem jego aluzji
- Ta ruda, co wszędzie z nią chodzisz - odparł kwaśno
- Czemu tam leży? - próbowałem nakłonić go do rozwinięcia tematu
- Skąd mam wiedzieć? Może sobie ucięła drzemkę? - powiedział do mnie jak do debila, a kiedy nie odpowiedziałem dodał jeszcze - ja na twoim miejscu ruszyłbym się i jej pomógł
- Jasne - kiwnąłem głową jakby dopiero wpadł mi do głowy ten pomysł
Wpadłem do domu, złapałem szybko mały toporek i wybiegłem na dół zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem drogą prowadzącą do domu Gene. Nie było jej ani nigdzie po drodze ani w samym domu. Wbiegłem w las. Było już całkiem ciemno, jednak księżyc jako tako oświetlał mi drogę. Po chwili zobaczyłem Gene siedzącą, opartą o drzewo, jednak sytuacja dużo się nie poprawiła, ponieważ nad nią pochylał się jeden z mutantów zwanych Piraniami. Podbiegłem szybko i jednym zamachem odciąłem mu głowę. Jego ciało padło na ziemię koło dziewczyny, a ona obudziła się od krwi, która spoczęła na jej twarzy. Otworzyła oczy i pierwsze co chciała widocznie na mnie nakrzyczeć, z powodu niechcianej pobudki, ale zasłoniłem jej usta pokazując na truchło leżące obok.
- Jest ich więcej więc radzę nie krzyczeć - wysapałem, no cóż..., miałem prawo być zdyszany, w końcu trochę się zabiegałem
Wolno kiwnęła głową, musiała niestety obejść się smakiem i na mnie nie krzyczeć. Wstała podpierając się o drzewo. Ja rozglądałem się tylko nerwowo za kolejnymi mutantami zwabionymi krwią ich towarzysza.
< Gene? Stare chińskie przysłowie mówi: Jeśli nie ma akcji trzeba wrzucić potwory ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz