czwartek, 7 stycznia 2016

Od Sekhet C.D Chrisa

Zaczęłam rozmyślać, gdzie moglibyśmy przenocować. Najlepiej byłoby, gdybyśmy znaleźli jakieś miejsce z dala od tego wszystkiego. Z dala od ulic, od miasta, z dala od tych wszystkich potworów. Rozglądałam się w poszukiwaniu czegokolwiek, co spełniłoby te wymogi. I nic. W okolicy nie było żadnego domu, od którego biła bezpieczna aura, bynajmniej nie w moich oczach. Spoglądałam na Chrisa co jakiś czas, ale i on najwidoczniej nie dostrzegał nic co mogłoby posłużyć nam jako schronienie. Nagle coś mi zaświtało, poczułam jak nad moją głową zapala się światełko, zupełnie jak to zawsze bywało w kreskówkach. Od razu zaczęłam rozglądać się gdzieś wyżej, ponad dachy domów.

- Czego tak wypatrujesz? – spytał spoglądając w tym samym kierunki. – Śnieg? Super.- mruknął a na jego buźce namalował się uśmiech. Rzeczywiście, dopiero gdy jeden z płatków wylądował na moim nosie, zorientowałam się, że z nieba lecą białe płatki. Bielutki puszysty śnieżek. Jutro nad ranem mróz da nam w kość, pomyślałam i poprawiłam kaptur.
- Więc, czego wypatrujesz tak wysoko?- ponowił pytanie zniecierpliwiony. Wciąż był podekscytowany zmianą pogody. Z uśmiechem rozglądał się dookoła, jak dziecko, które pierwszy raz w życiu widzi śnieg. Cieszył mnie ten fakt, o wiele bardziej podobało mi się gdy na jego twarzy gościł uśmiech niż gdy był zezłoszczony i czerwony jak burak.
- Może znajdziemy jakiś domek na drzewie, choć żadnego nie mogę wypatrzeć. – coraz dokładniej przypatrywałam się otoczeniu wokół mnie. Chłopak tylko kiwnął głową w geście poparcia mojego planu i również zaczął rozglądać się po drzewach. Oczywiście, jak to większość planów Sekhet - ten również nie wypalił. W okolicy nie było żadnych domków, drzewa były za wielkie lub za małe, a jeśli kiedyś wisiał na nich domek, to drewno przegniło i teraz na ziemi leżały jego resztki. No nic, trzeba znaleźć coś innego. Szliśmy tak kolejną godzinę i nic. Kompletnie nic, już myślałam nad zatrzymaniem się  w jakimś najbliższym domu, ponieważ nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. W drodze natknęliśmy się na sklep i głupio by było, gdybyśmy nawet nie zajrzeli do środka. Półki może i były ogołocone, ale znalazło się parę czekoladowych batoników. Chociaż tyle. Nawet nie były przeterminowane. W oczy rzuciła mi się też czerwona puszka, leżała pod regałem, i gdyby nie ostatnie, pomarańczowe promienie słońca, nie dostrzegłabym jej. Szybko padłam na glebę i sięgnęłam po przedmiot. Cola? W dodatku nie po terminie? Bierę. Wszystko co można zjeść i wypić jest przydatne. Sprawnym ruchem wrzuciłam ją do plecaka i podniosłam się z ziemi.
- Masz coś ciekawego? – spytał stając za mną i zaglądając przez ramię na moje dłonie. Cóż, były puste, nie było co podziwiać.
- Aspirynę, parę batonów ...o patrz - schyliłam się i podniosłam tekturowe pudełeczko, którym po chwili w niego rzuciłam.- i jeszcze Durex.- zaśmiałam się i poszłam dalej między regałami. Niefajny widok – puste półki. Słyszałam jak chłopak chichocze pod nosem. - A ty, znalazłeś coś ciekawego?-  spytałam stając na palcach, w poszukiwaniu czegoś na najwyższych półkach.  Nic, zero, przytłaczająca pustka a mi zaczynały przewracać się kiszki.
- No jasne, playboy jak się patrzy – kopnął w moją stronę nieprzyzwoitą gazetkę ze skąpo ubraną panią na okładce. Miała balony większe od głowy. Spojrzałam w jego kierunku z trudem powstrzymując salwę śmiechu.
- Lubisz takie rzeczy?- uniosłam brew.
- Uwielbiam.- puścił do mnie oczko i oblizał wargi w specyficzny sposób, jakby udawał najseksowniejszego gościa na świecie a po chwili po prostu oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Trochę to trwało, a na dodatek  hałas przyciągnął zarażonych. Z trudem uspokoiliśmy się ocierając łzy. Kurcze, trzeba ich załatwić bo przylezą następni. Szybko chwyciłam za miecz i pozbawiłam głowy pierwszego, który próbował wleźć przez pozbawione szyby okno. Chris również się opanował i wyciągnął maczetę. Dwóch kolejnych przelazło przez drzwi, chłopak rozwalił ich tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy zostali powaleni na ziemię pozbawieni głów.
- Spadajmy, zanim zjawią się kolejne.- mruknęłam i czym prędzej wyszłam z budynku. Chłopak był tuż za mną, szybko oddaliliśmy się od sklepu i wyruszyliśmy na dalsze poszukiwania noclegu.
 Nareszcie się udało! Po kolejnej godzinie marszu natknęliśmy się na dom. Całkiem spory dom, był ogrodzony wysokim, grubym murem a brama, która widocznie była jedynym wejściem owinięta była łańcuchem i spięta kłódką.  Mogliśmy dostrzec tylko pozabijane dechami okna.
- Dawaj, podsadzę Cię.- skinął głową i klęknął na jedno kolano przy ścianie, po czym ułożył na nim złączone dłonie. Racja, gdyby mi nie pomógł, sama nie wlazłabym na ten dwu i pół metrowy mur. Skorzystałam więc z jego propozycji i już po chwili byłam  po drugiej stronie. Kurwa, zapomniałam o ranie aż do teraz. Leki przestały działać a co z tym szło – rana zaczęła nakurwiać jak cholera. Czułam się, jakby skóra rozrywała się w tym miejscu. Moja dłoń automatycznie powędrowała w tym kierunku by ucisnąć bolące miejsce, tak, jakby miało to uśmierzyć ból. Obejrzałam się, Chris na szczęście sam poradził sobie z przeszkodą.
- Tym razem nie rozdzielajmy się, jest zbyt zabezpieczony. Jestem prawie pewna, że znajdziemy w środku kogoś..uhm..martwego..- ostatnie słowo wypowiedziałam z wielką trudnością lecz bez zbędnego opieprzania się pchnęłam duże, dębowe drzwi. O dziwo były otwarte. Na parterze jebało stęchlizną tak bardzo, że byłam zmuszona zasłonić usta i nos rękawem.  Chris uczynił podobnie. Powoli przesuwaliśmy się po pokojach dokładnie je sprawdzając, trochę nam zeszło, gdyż pokoi było naprawdę wiele. Natknęliśmy się tylko na jednego zarażonego. Dzięki Bogu, choć na piętrze mogło  być ich więcej. W kuchni znaleźliśmy pełną butelkę wody i leki na astmę, widocznie ktoś kto wcześniej tu mieszkał cierpiał na niemiłą chorobę. Przyszła kolej na piętro. Schody były mocne i solidne. Na pewno nie zawalą się pod nami, powtarzałam sobie w myślach. Nie ukrywam, trochę panikowałam. Bałam się, że zaraz z któregoś pokoiku wyskoczy zombie i wpije swoje zębiska w moją aksamitną skórę. Pocieszałam się tylko faktem, iż na górze nie zastaliśmy tego potwornego smrodu.  Jeden plus. Już kończyliśmy sprawdzać ostatni pokój na piętrze gdy nagle usłyszałam jakiś dźwięk z dołu. Chris widocznie też to usłyszał, bo spojrzał tylko w moim kierunku i szybki krokiem podszedł do drzwi, ja zaś zatrzymałam go dłonią. Staliśmy w ciszy i nasłuchiwaliśmy. Po chwili wszystko było jasne….To był głos człowieka… Najwidoczniej, nie tylko nam spodobało się to domiszcze.
- Jestem potwornie głodny.- Dźwięk dobiegał z parteru. Był to męski, gruby i szorstki głos, bardzo nieprzyjemny dla ucha.
- Może tu coś znajdziemy, albo kogoś. Tak dawno nie jadłem mięsa- zabrzmiał drugi, również męski, ale łagodniejszy. Można było wywnioskować, że jego właściciel ma około dwudziestu- trzydziestu lat, zaś jego poprzednik podchodził pod pięćdziesiątkę. Zaczęłam się trząść. Strach zawładnął całym moim ciałem. Kanibale? Czy naprawdę można posunąć się aż tak daleko? Co robić?! Co robić?! Trzeba się schować, nie ma innej opcji. W jednej chwili otrząsnęłam się i odciągnęłam Chrisa od drzwi. Widziałam w jego oczach, że też nie wiedział co robić, że się bał. Nerwowo rozglądałam się po pokoju, jakby meble miały dać mi odpowiedź. No tak! Meble! Podbiegłam do szafy nie robiąc zbędnego hałasu i otworzyłam drzwi. Cholera, jest w niej tak mało miejsca. Chris będzie musiał schylić głowę, pomyślałam i szarpnęłam go za rękaw po czym najzwyczajniej wepchnęłam go do szafy. Ściągnęłam szybko plecak, położyłam mu go między stopami i po zdjęciu miecza z pleców wcisnęłam się do środka. Nie był zadowolony z mojego gwałtownego działania. Patrzył na mnie złowrogo, a ja próbowałam nie zwracać uwagi. Przecież  to mogło uratować nasze tyłki, prawda? Prawda?!  Pociągnęłam drzwi dbając o to by nie trzasnęły. Cholera, rzeczywiście było w chuj ciasno. Chris prawie zginał się w pół. Trzeba było tak rosnąć dryblasie? Teraz cierp. Ale ciasnota była chyba najmniejszym problemem. Pierwszy raz w życiu było mi tak zajebiście gorąco i niezręcznie. Przez to, że musieliśmy się tam w środku gnieść czułam jak łomocze mu serce. Bał się. Bardzo się bał. Wydychał powietrze wprost na mój kark, przez co przechodziły mnie dreszcze. Moje ciało drżało a ja obawiałam się najgorszego. Kurwa, że też musiał ktoś za nami przyleźć! Szłam druga, mogłam zaryglować drzwi. Jak zwykle zjebałam. Zacisnęłam pięści czując jak powoli drętwieje mi noga.
- Ej, trzymasz się?.- szepnął po paru minutach. Czy się trzymam? Poza tym, że ledwo stoję, mam dreszcze i oczy same zamykają mi się z powodu ciepła to tak, trzymam się.
- Dam radę…- wymruczałam dłużej nie mogąc utrzymać głowy w górze. Powoli opadła w dół zatrzymując się czołem na jego klatce piersiowej. Zaczęłam rozmyślać jak bardzo musi być mu niewygodnie… Kurwa, przecież mogłam kazać mu wleźć pod łóżko, tam bynajmniej byłby wyprostowany. Karciłam się w myślach. Wyczułam, że się już uspokoił. Serce znacznie zwolniło lecz nie na długo. Do naszych uszu dotarło skrzypnięcie drzwi i cichy stukot butów, oraz oddech. Tak, oddychali bardzo głośno. A ja? Ja zaczęłam panikować. Czułam, że zaraz padnę. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, dłonie zaczęły mi się pocić a ciało drżeć. Nagle poczułam mocny uścisk ramion, męskich, dużych ramion.
- Nie panikuj, będzie dobrze. Po prostu nie myśl o tym, pomyśl o czymś przyjemnym. - szepnął mi do ucha spokojnym tonem. Wolno wypuściłam powietrze z płuc. Czułam się dziwnie. Ba, nawet bardzo, trochę jak u psychologa… Jednak jego słowa i gest pomogły. Zaczęłam wspominać mamę… tamten świat, kolorowy, żywy…a nie pełny tych, tych monstrów. I Tak mijały minuty, potem godzina. Nagle Chris potrząsnął mną delikatnie, zdaje się, że przymknęłam oczy na parę chwil, w końcu nie dziwota, tak od niego grzało, chodzący piecyk.
- Wydaję mi się, że już sobie poszli. Poczekaj tu, rozejrzę się. – uśmiechnął się i rozluźnił uścisk. Ja kiwnęłam tylko głową i wyciągnęłam w jego kierunku pochwę z mieczem. Wziął ją ode mnie i zniknął za drzwiami szafy, ja zaś osunęłam się po ściance siadając na drewnianym denku. Chyba znów przymknęłam oczy bo omal nie dostałam zawału kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Nie ma ich, zaryglowałem drzwi. Możemy przekimać tutaj.- uśmiechnął się i położył miecz na ziemi, tuż obok moich stóp. Spojrzałam w stronę okna, było zabite dechami, do tego zasłonięte grubym kocem, na pewno nie przepuści światła. Wstałam szybko, co poskutkowało tym, że  zakręciło mi się w głowie. Chris zniknął gdzieś. Po prostu wyszedł, a ja nie miałam zamiaru go śledzić. Połaziłam trochę po domu, znalazłam stary, pokojowy, kubełek na śmieci. Zgarnęłam do niego dwa konary, leżące na parterze obok kominka i parę bezużytecznych książek, które sądząc po tytułach, nigdy nie przydały się dla ludzkości. Wróciłam  z powrotem na górę, klapnęłam na ziemi przy szafie i podarłam książki do kubełka po czym jedną stronę podpaliłam i wrzuciłam do środka. Płonęło aż miło, a gdy jeden konar zajął się od papieru było tym bardziej cieplej i milej dla oka. Schowałam do kieszeni zapalniczkę i spojrzałam na chłopaka, który akurat wniósł do pokoju kolejne dwa konary, podobne do tego, które znalazłam ja.
- Uprzedziłaś mnie, no nic, nie będzie trzeba biegać, jeśli zabraknie.- uśmiechnął się i usiadł koło mnie. Od razu wyciągnęłam z kieszeni puszkę Coli i podałam mu. Zdziwił się biorąc ją w dłonie.

- Taki prezent. Widziałam jak patrzysz na tę pustą puszkę w tamtym domu więc... smacznego.- uśmiechnęłam się ciepło i podłożyłam za plecy poduszkę, którą podkradłam z wyrka.

Chris? Twoja wena chyba przyszła do mnie.
P.S  Mówiłam, że zamknę Cię w szafie xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz