Zaczęłam rozmyślać, gdzie moglibyśmy przenocować. Najlepiej
byłoby, gdybyśmy znaleźli jakieś miejsce z dala od tego wszystkiego. Z dala od
ulic, od miasta, z dala od tych wszystkich potworów. Rozglądałam się w
poszukiwaniu czegokolwiek, co spełniłoby te wymogi. I nic. W okolicy nie było
żadnego domu, od którego biła bezpieczna aura, bynajmniej nie w moich oczach.
Spoglądałam na Chrisa co jakiś czas, ale i on najwidoczniej nie dostrzegał nic
co mogłoby posłużyć nam jako schronienie. Nagle coś mi zaświtało, poczułam jak
nad moją głową zapala się światełko, zupełnie jak to zawsze bywało w
kreskówkach. Od razu zaczęłam rozglądać się gdzieś wyżej, ponad dachy domów.
- Czego tak wypatrujesz? – spytał spoglądając w tym samym
kierunki. – Śnieg? Super.- mruknął a na jego buźce namalował się uśmiech.
Rzeczywiście, dopiero gdy jeden z płatków wylądował na moim nosie,
zorientowałam się, że z nieba lecą białe płatki. Bielutki puszysty śnieżek.
Jutro nad ranem mróz da nam w kość, pomyślałam i poprawiłam kaptur.
- Więc, czego wypatrujesz tak wysoko?- ponowił pytanie
zniecierpliwiony. Wciąż był podekscytowany zmianą pogody. Z uśmiechem rozglądał
się dookoła, jak dziecko, które pierwszy raz w życiu widzi śnieg. Cieszył mnie
ten fakt, o wiele bardziej podobało mi się gdy na jego twarzy gościł uśmiech
niż gdy był zezłoszczony i czerwony jak burak.
- Może znajdziemy jakiś domek na drzewie, choć żadnego nie
mogę wypatrzeć. – coraz dokładniej przypatrywałam się otoczeniu wokół mnie.
Chłopak tylko kiwnął głową w geście poparcia mojego planu i również zaczął
rozglądać się po drzewach. Oczywiście, jak to większość planów Sekhet - ten
również nie wypalił. W okolicy nie było żadnych domków, drzewa były za wielkie
lub za małe, a jeśli kiedyś wisiał na nich domek, to drewno przegniło i teraz
na ziemi leżały jego resztki. No nic, trzeba znaleźć coś innego. Szliśmy tak
kolejną godzinę i nic. Kompletnie nic, już myślałam nad zatrzymaniem się w jakimś najbliższym domu, ponieważ nogi
powoli odmawiały mi posłuszeństwa. W drodze natknęliśmy się na sklep i głupio
by było, gdybyśmy nawet nie zajrzeli do środka. Półki może i były ogołocone,
ale znalazło się parę czekoladowych batoników. Chociaż tyle. Nawet nie były
przeterminowane. W oczy rzuciła mi się też czerwona puszka, leżała pod regałem,
i gdyby nie ostatnie, pomarańczowe promienie słońca, nie dostrzegłabym jej.
Szybko padłam na glebę i sięgnęłam po przedmiot. Cola? W dodatku nie po
terminie? Bierę. Wszystko co można zjeść i wypić jest przydatne. Sprawnym
ruchem wrzuciłam ją do plecaka i podniosłam się z ziemi.
- Masz coś ciekawego? – spytał stając za mną i zaglądając
przez ramię na moje dłonie. Cóż, były puste, nie było co podziwiać.
- Aspirynę, parę batonów ...o patrz - schyliłam się i
podniosłam tekturowe pudełeczko, którym po chwili w niego rzuciłam.- i jeszcze
Durex.- zaśmiałam się i poszłam dalej między regałami. Niefajny widok – puste
półki. Słyszałam jak chłopak chichocze pod nosem. - A ty, znalazłeś coś
ciekawego?- spytałam stając na palcach,
w poszukiwaniu czegoś na najwyższych półkach. Nic, zero, przytłaczająca pustka a mi
zaczynały przewracać się kiszki.
- No jasne, playboy jak się
patrzy – kopnął w moją stronę nieprzyzwoitą gazetkę ze skąpo ubraną panią na
okładce. Miała balony większe od głowy. Spojrzałam w jego kierunku z trudem powstrzymując
salwę śmiechu.
- Lubisz takie rzeczy?- uniosłam
brew.
- Uwielbiam.- puścił do mnie
oczko i oblizał wargi w specyficzny sposób, jakby udawał najseksowniejszego
gościa na świecie a po chwili po prostu oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Trochę to trwało, a na dodatek hałas
przyciągnął zarażonych. Z trudem uspokoiliśmy się ocierając łzy. Kurcze, trzeba
ich załatwić bo przylezą następni. Szybko chwyciłam za miecz i pozbawiłam głowy
pierwszego, który próbował wleźć przez pozbawione szyby okno. Chris również się
opanował i wyciągnął maczetę. Dwóch kolejnych przelazło przez drzwi, chłopak
rozwalił ich tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy zostali powaleni na
ziemię pozbawieni głów.
- Spadajmy, zanim zjawią się
kolejne.- mruknęłam i czym prędzej wyszłam z budynku. Chłopak był tuż za mną,
szybko oddaliliśmy się od sklepu i wyruszyliśmy na dalsze poszukiwania noclegu.
Nareszcie się udało! Po kolejnej godzinie
marszu natknęliśmy się na dom. Całkiem spory dom, był ogrodzony wysokim, grubym
murem a brama, która widocznie była jedynym wejściem owinięta była łańcuchem i
spięta kłódką. Mogliśmy dostrzec tylko
pozabijane dechami okna.
- Dawaj, podsadzę Cię.- skinął
głową i klęknął na jedno kolano przy ścianie, po czym ułożył na nim złączone
dłonie. Racja, gdyby mi nie pomógł, sama nie wlazłabym na ten dwu i pół metrowy
mur. Skorzystałam więc z jego propozycji i już po chwili byłam po drugiej stronie. Kurwa, zapomniałam o
ranie aż do teraz. Leki przestały działać a co z tym szło – rana zaczęła
nakurwiać jak cholera. Czułam się, jakby skóra rozrywała się w tym miejscu.
Moja dłoń automatycznie powędrowała w tym kierunku by ucisnąć bolące miejsce,
tak, jakby miało to uśmierzyć ból. Obejrzałam się, Chris na szczęście sam
poradził sobie z przeszkodą.
- Tym razem nie rozdzielajmy się,
jest zbyt zabezpieczony. Jestem prawie pewna, że znajdziemy w środku kogoś..uhm..martwego..-
ostatnie słowo wypowiedziałam z wielką trudnością lecz bez zbędnego opieprzania
się pchnęłam duże, dębowe drzwi. O dziwo były otwarte. Na parterze jebało
stęchlizną tak bardzo, że byłam zmuszona zasłonić usta i nos rękawem. Chris uczynił podobnie. Powoli przesuwaliśmy
się po pokojach dokładnie je sprawdzając, trochę nam zeszło, gdyż pokoi było
naprawdę wiele. Natknęliśmy się tylko na jednego zarażonego. Dzięki Bogu, choć
na piętrze mogło być ich więcej. W
kuchni znaleźliśmy pełną butelkę wody i leki na astmę, widocznie ktoś kto
wcześniej tu mieszkał cierpiał na niemiłą chorobę. Przyszła kolej na piętro. Schody
były mocne i solidne. Na pewno nie zawalą się pod nami, powtarzałam sobie w
myślach. Nie ukrywam, trochę panikowałam. Bałam się, że zaraz z któregoś
pokoiku wyskoczy zombie i wpije swoje zębiska w moją aksamitną skórę.
Pocieszałam się tylko faktem, iż na górze nie zastaliśmy tego potwornego
smrodu. Jeden plus. Już kończyliśmy
sprawdzać ostatni pokój na piętrze gdy nagle usłyszałam jakiś dźwięk z dołu.
Chris widocznie też to usłyszał, bo spojrzał tylko w moim kierunku i szybki
krokiem podszedł do drzwi, ja zaś zatrzymałam go dłonią. Staliśmy w ciszy i
nasłuchiwaliśmy. Po chwili wszystko było jasne….To był głos człowieka…
Najwidoczniej, nie tylko nam spodobało się to domiszcze.
- Jestem potwornie głodny.- Dźwięk dobiegał z parteru. Był to męski, gruby i
szorstki głos, bardzo nieprzyjemny dla ucha.
- Może tu coś znajdziemy, albo kogoś. Tak dawno nie jadłem mięsa- zabrzmiał drugi, również męski, ale
łagodniejszy. Można było wywnioskować, że jego właściciel ma około dwudziestu-
trzydziestu lat, zaś jego poprzednik podchodził pod pięćdziesiątkę. Zaczęłam
się trząść. Strach zawładnął całym moim ciałem. Kanibale? Czy naprawdę można
posunąć się aż tak daleko? Co robić?! Co robić?! Trzeba się schować, nie ma
innej opcji. W jednej chwili otrząsnęłam się i odciągnęłam Chrisa od drzwi.
Widziałam w jego oczach, że też nie wiedział co robić, że się bał. Nerwowo
rozglądałam się po pokoju, jakby meble miały dać mi odpowiedź. No tak! Meble!
Podbiegłam do szafy nie robiąc zbędnego hałasu i otworzyłam drzwi. Cholera,
jest w niej tak mało miejsca. Chris będzie musiał schylić głowę, pomyślałam i
szarpnęłam go za rękaw po czym najzwyczajniej wepchnęłam go do szafy. Ściągnęłam
szybko plecak, położyłam mu go między stopami i po zdjęciu miecza z pleców
wcisnęłam się do środka. Nie był zadowolony z mojego gwałtownego działania.
Patrzył na mnie złowrogo, a ja próbowałam nie zwracać uwagi. Przecież to mogło uratować nasze tyłki, prawda?
Prawda?! Pociągnęłam drzwi dbając o to
by nie trzasnęły. Cholera, rzeczywiście było w chuj ciasno. Chris prawie zginał
się w pół. Trzeba było tak rosnąć dryblasie? Teraz cierp. Ale ciasnota była
chyba najmniejszym problemem. Pierwszy raz w życiu było mi tak zajebiście gorąco
i niezręcznie. Przez to, że musieliśmy się tam w środku gnieść czułam
jak łomocze mu serce. Bał się. Bardzo się bał. Wydychał powietrze wprost na mój
kark, przez co przechodziły mnie dreszcze. Moje ciało drżało a ja obawiałam się
najgorszego. Kurwa, że też musiał ktoś za nami przyleźć! Szłam druga, mogłam
zaryglować drzwi. Jak zwykle zjebałam. Zacisnęłam pięści czując jak powoli
drętwieje mi noga.
- Ej, trzymasz się?.- szepnął po
paru minutach. Czy się trzymam? Poza tym, że ledwo stoję, mam dreszcze i oczy
same zamykają mi się z powodu ciepła to tak, trzymam się.
- Dam radę…- wymruczałam dłużej
nie mogąc utrzymać głowy w górze. Powoli opadła w dół zatrzymując się czołem na
jego klatce piersiowej. Zaczęłam rozmyślać jak bardzo musi być mu niewygodnie…
Kurwa, przecież mogłam kazać mu wleźć pod łóżko, tam bynajmniej byłby
wyprostowany. Karciłam się w myślach. Wyczułam, że się już uspokoił. Serce
znacznie zwolniło lecz nie na długo. Do naszych uszu dotarło skrzypnięcie drzwi
i cichy stukot butów, oraz oddech. Tak, oddychali bardzo głośno. A ja? Ja
zaczęłam panikować. Czułam, że zaraz padnę. Myślałam, że serce wyskoczy mi z
piersi, dłonie zaczęły mi się pocić a ciało drżeć. Nagle poczułam mocny uścisk
ramion, męskich, dużych ramion.
- Nie panikuj, będzie dobrze. Po
prostu nie myśl o tym, pomyśl o czymś przyjemnym. - szepnął mi do ucha
spokojnym tonem. Wolno wypuściłam powietrze z płuc. Czułam się dziwnie. Ba,
nawet bardzo, trochę jak u psychologa… Jednak jego słowa i gest pomogły.
Zaczęłam wspominać mamę… tamten świat, kolorowy, żywy…a nie pełny tych, tych
monstrów. I Tak mijały minuty, potem godzina. Nagle Chris potrząsnął mną
delikatnie, zdaje się, że przymknęłam oczy na parę chwil, w końcu nie dziwota,
tak od niego grzało, chodzący piecyk.
- Wydaję mi się, że już sobie
poszli. Poczekaj tu, rozejrzę się. – uśmiechnął się i rozluźnił uścisk. Ja
kiwnęłam tylko głową i wyciągnęłam w jego kierunku pochwę z mieczem. Wziął ją
ode mnie i zniknął za drzwiami szafy, ja zaś osunęłam się po ściance siadając
na drewnianym denku. Chyba znów przymknęłam oczy bo omal nie dostałam zawału
kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Nie ma ich, zaryglowałem drzwi.
Możemy przekimać tutaj.- uśmiechnął się i położył miecz na ziemi, tuż obok
moich stóp. Spojrzałam w stronę okna, było zabite dechami, do tego zasłonięte
grubym kocem, na pewno nie przepuści światła. Wstałam szybko, co poskutkowało
tym, że zakręciło mi się w głowie. Chris
zniknął gdzieś. Po prostu wyszedł, a ja nie miałam zamiaru go śledzić. Połaziłam
trochę po domu, znalazłam stary, pokojowy, kubełek na śmieci. Zgarnęłam do
niego dwa konary, leżące na parterze obok kominka i parę bezużytecznych
książek, które sądząc po tytułach, nigdy nie przydały się dla ludzkości.
Wróciłam z powrotem na górę, klapnęłam
na ziemi przy szafie i podarłam książki do kubełka po czym jedną stronę
podpaliłam i wrzuciłam do środka. Płonęło aż miło, a gdy jeden konar zajął się
od papieru było tym bardziej cieplej i milej dla oka. Schowałam do kieszeni
zapalniczkę i spojrzałam na chłopaka, który akurat wniósł do pokoju kolejne dwa
konary, podobne do tego, które znalazłam ja.
- Uprzedziłaś mnie, no nic, nie
będzie trzeba biegać, jeśli zabraknie.- uśmiechnął się i usiadł koło mnie. Od
razu wyciągnęłam z kieszeni puszkę Coli i podałam mu. Zdziwił się biorąc ją w
dłonie.
- Taki prezent. Widziałam jak
patrzysz na tę pustą puszkę w tamtym domu więc... smacznego.- uśmiechnęłam się
ciepło i podłożyłam za plecy poduszkę, którą podkradłam z wyrka.
Chris? Twoja wena chyba przyszła do mnie.
P.S Mówiłam, że zamknę Cię w szafie xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz