Zabić tych gości? Upadł na mózg?! A jeśli jest ich więcej? Jeśli mają broń i na nas czekają? Jeśli…
Jeśli nas zabiją…? Moją głowę zalały najczarniejsze myśli a po chwili poczułam
dreszcz przechodzący przez moje ciało. Wzdrygnęłam się i natychmiastowo stanęłam
na nogi, podnosząc tym samym katanę, która zaraz wylądowała na moich plecach, a
plecak na niej.
- Więc chodźmy. Im szybciej, tym lepiej. – wyciągnęłam do
niego dłoń z lekkim uśmiechem. Chłopak skorzystał z pomocy i poszedł przodem.
Gdy tylko zniknął mi z oczu, zagasiłam nasze prowizoryczne ognisko i ruszyłam
jego śladem gapiąc się na moje poplamione trampki. Oczywiście przy okazji
zajebałam czołem w futrynę, nabijając sobie porządnego guza. – Cholera.-
syknęłam, masując podrażnione miejsce . Dobrze, że nie fiknęłam koziołka na
schodach, wtedy byłby pełen zestaw nieszczęść na dzisiejszy dzień.
Zaraz byliśmy już po
drugiej stronie muru, było ciemno i zimno. Nic nie wskazywało na to, że ktoś
rozbił obóz gdzieś w okolicy. Chris ruszył przodem, a ja, jak na tę słabszą i
mniejszą przystało osłaniałam tyły. Osłaniać tyły… To takie durne wyrażenie.
Brzmi tak, jakby moim zadaniem było chronić
jego zadek przed armią napalonych gejów albo niewyżytych szesnastolatek. W sumie,
może twórca tego powiedzenia właśnie to miał na myśli, kiedy wpadł na ten bon
mot. Nagle poczułam rwący ból w boku i zorientowałam się, że mój tyłek spoczął
na asfalcie. Potrząsnęłam głową a na mojej twarzy zagościł grymas. Rozejrzałam
się wokoło i dopiero teraz spostrzegłam jaki kawał czasu mi umknął,
najwidoczniej zamyśliłam się… I to na temat tyłka jakiegoś kolesia. No dobra, całkiem
przystojnego kolesia. Patrzył w moim kierunku trzymając palec na ustach, a
kilkanaście metrów za nim płonęło wysokie ognisko. Rzeczywiście, umknął mi
spory kawałek czasu, bo niebo przybrało znacznie ciemniejszą barwę a gwiazdy
migotały jasno na jego tle.
- Trzeba ich zajść, cicho, ale szybko i sprawnie.-
wyszeptałam, skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Wiem, wiem.- odrzekł i kucnął, bym lepiej go słyszała i
żeby on lepiej słyszał mnie.- Jest ich co najmniej pięciu, ty weźmiesz ty z
lewej ja z prawej, są zmęczeni więc i ich uwaga jest już uśpiona.- mruknął i
wtedy tak zaczął się żmudny proces przemyślania planu A i B. Rozważaliśmy
wszystkie możliwe opcje, co będzie, gdy…, itd. Zajęło nam to dobre 15 minut, w
sumie to wyszło nam to na dobre, gdyż
ich ognisko zdążyło już odrobinę przygasnąć. Dobra, trzeba brać się do roboty,
pomyślałam i wtedy nasze drogi się rozeszły. On poszedł na prawo, ja na lewo.
Kolejnym udogodnieniem było to, iż tylko dwóch z nich było jeszcze przytomnych.
Rozmawiali o jakichś młodych studentkach college’u i ich tyłkach. -Bez
wątpienia są napruci, w dodatku to ci sami goście, którzy byli w domu. Tak,
tak, głosy te same, na pewno.- powiedziałam do siebie, wyjmując miecz z pochwy.
Towarzyszył temu metaliczny, przyprawiający o dreszcze dźwięk. Jeden z pijaczków
bardzo się tym zainteresował, gdyż odwrócił głowę i już miał coś krzyknąć, lecz
moja ręka była szybsza. Szarpnęłam nią a po chwili jego główka toczyła się już
w stronę ogniska. Krew trysnęła na wszystkie strony a ciało bezwładnie opadło
na bok. Jego kumpel nie zdążył zareagować, bo sam po chwili również stracił
głowę. A ja? Ja spojrzałam tylko po sobie, sprawdzając jak bardzo jego krew
poplamiła moje ubrania. I chuj, do wyrzucenia. Pokręciłam głową i wytarłam
klingę o spodnie jednego z truposzy. Zaraz zajęłam się jeszcze dwoma a Chris
załatwił resztę. Patrzył z niesmakiem na pozbawione głów ciała a potem niemiłe
spojrzenie przeniósł na mnie. Byłam zmęczona i w dodatku brudna. Moim
największym pragnieniem było wrócić do domu i zmienić ubabrane w czerwonej mazi
szmaty.
- Dopiąłeś swego? W takim razie spadajmy, nie chcę tu być.-
warknęłam, chowając miecz do pochwy. Chłopak kiwnął tylko głową i jak
wcześniej, poprowadził. Marsz zajął nam dobre trzydzieści minut, potem znowu
mur, znowu zaryglowanie drzwi i wzniecenie ognia.
- Rozejrzę się jeszcze raz
na dole.- mruknął
- Więc ja też.- odpowiedziałam tym samym tonem i ruszyłam na
poszukiwanie czegoś ciekawego. Może znajdzie się jakaś wódka, albo inny trunek.
Racja, może i mam whisky w plecaku, ale na dwoje to trochę za mało. Stanowczo
za mało. Ponownie zaczęłam przetrząsać każdą szafkę w salonie, w poszukiwaniu
czegokolwiek. Tu nic, tu też nic. O! Tu również pustka. Chodziłam tak z kąta w
kąt aż w końcu znalazłam. Za ”ukrytymi” drzwiami schowka czekała na mnie buteleczka
czystego spirytusu.
- Hej Chris! Chodź, zobacz co znalazłam! Spirytus!- krzyknęłam
uradowana, wchodząc do kanciapy. Okazała się nie taka mała, bo odchodziło od
niej jeszcze parę mini pomieszczeń. Sięgnęłam po butelkę i właśnie wtedy z
jednego korytarzyka, wprost na mnie wyskoczyła bakteria. Zamarłam. Próbowałam uciec
od jej rąk, od jej uścisku, lecz strach zawładnął całym moim ciałem. Bez trudu
powaliła mnie na ziemię i zaczęła szarpać swoimi brudnymi, zgniłymi rękami moje
ubrania. Zarażony wyczuwał krew, a moje ciuchy były nią pokryte, w dodatku
zwabiłam go krzykiem. Nagle poczułam ból. Intensywny i nie do zniesienie. To
on. Wbił swoje zębiska w moją rękę. No to po mnie, wiedziałam, że dzisiaj
zdechnę w ten czy inny sposób, pomyślałam a z moich oczu samoczynnie pociekły
łzy. W ułamku sekundy bakteria została pozbawiona głowy. To Chris. Odciął jej łeb maczetą. Zamrugałam
parę razy, ale obraz, który miałam przed oczami nie był wyraźny. Porządnie
uderzyłam głową o posadzkę podczas, gdy zarażony oparł na mnie masę swego
ciała.
- O Boże…- usłyszałam tylko tyle. Zobaczył. Zobaczył, że
mnie ugryzło. Dostrzegłam tylko jak chwyta za tę butelkę. Szybko ją odkorkował
i wylał zawartość na ranę a z mojego gardła wydarł się okrzyk bólu. Wolałabym
już, żeby mnie dobił, przecież to tylko kwestia czasu. Czułam się, jakby
spirytus wyżerał moją skórę niczym kwas .Po chwili po prostu odleciałam, straciłam
przytomność.
Obudziłam się w pokoju na górze, z potwornym bólem głowy. W
pierwszej chwili byłam pewna, że to kac, ale zaraz przypomniałam sobie, że nic
nie piłam. A rana? Czułam jak pulsuje, jak piecze i tylko pomaga migrenie w
rozłupaniu mojej czaszki. Spojrzałam w miejsce, gdzie ugryzł mnie zombie. Kuku
było opatrzone, bardzo dokładnie i schludnie. Po chwili podniosłam wzrok. Dwa
metry ode mnie, naprzeciwko siedział Chris z moją flaszką. Widocznie znalazł
whisky w moim plecaku, gdy szukał medykamentów. On również na mnie spojrzał,
widziałam złość w jego oczach. Jego wyraz twarzy okazywał pogardę.
- Dlaczego się nie rozejrzałaś..?!- raczej warknął niż
spytał. – Jesteś szurnięta i lekkomyślna. – dodał po chwili i łyknął trochę trunku.
- Tak, jestem. A teraz przez to umrę. – słowa te
wypowiedziałam z wielkim trudem, jakby wielka gula utknęła w moim gardle.
Poczułam jak po moich policzkach spływają zimne łzy. Nagle całe szczęście
zniknęło ze świata…Poof…
Chris? Trochę Się Porobiło. Upsii..
Lol, i co ja mam teraz zrobić? :P
OdpowiedzUsuńZachowuj się jakby to nie miało miejsca, pożyjemy zobaczymy, szybko nie zdechnie luz xd
OdpowiedzUsuń